Na przełomie 2012 i 2013 roku Jerzy Seifert dostał nakaz rozbiórki jego 4-piętrowej kamienicy o powierzchni ponad 2000 mkw., znajdującej się w samym centrum Katowic, gdyż z powodu złego prawa i nieprzychylności urzędników została doprowadzona do ruiny. Na dodatek nadal nie jest wyjaśniona kwestia samej własności. Mimo tego, że Seifert zapłacił za kamienicę i jest wpisany jako właściciel do księgi wieczystej, to nadal nie wiadomo, kto jest jej właścicielem, ponieważ na wniosek Piotra Uszoka, prezydenta Katowic, w Ministerstwie Skarbu Państwa toczy się postępowanie o przeniesienie jej na Skarb Państwa. Od trzech lat ministerstwo nie potrafi jednoznacznie zdecydować o tytule własności i co 2-3 miesiące przedłuża postępowanie. – Z jednej strony jak trzeba płacić lub wykonywać obowiązki właścicielskie, to jestem traktowany jako właściciel, a z drugiej strony cała procedura jest prowadzona tak, żeby mi robić kłopoty, utrudnić dysponowanie tą nieruchomością, co odstrasza ewentualnych inwestorów czy kupujących – mówi „Najwyższemu Czasowi!” Jerzy Seifert.
Czarny charakter Katowic
W „Dzienniku Zachodnim” pisano o Jerzym Seifercie „czarny charakter Katowic”. – Ja bym sobie życzył, żeby takich czarnych charakterów było więcej, ponieważ ja utrzymywałem kilkanaście rodzin, które u mnie mieszkały za darmo, które nie płaciły czynszu, nawet tego niskiego wynikającego z ustawy o czynszach regulowanych – mówi Seifert. – Całym problemem jest to, że ja kiedyś miałem odwagę ustalić czynsz na 4 zł za mkw., czyli 200 zł za 50 mkw. miesięcznie. Gazety okrzyknęły mnie bandytą, ponieważ poniosłem czynsz o 600 procent. To, że ten czynsz wynosił pierwotnie między 40 a 60 groszy za mkw., już nie napisano – przypomina. – Oczernianie mnie trwa w dalszym ciągu – dodaje.
Kamienica stopniowo podupadła z różnych powodów proceduralnych. Najpierw za zgodą prokuratury Seifert ją zamknął, bo dochodziło do dewastacji wyremontowanych lokali, a na drugi dzień inny prokurator tej samej prokuratury kazał policji kamienicę otworzyć. – Przez sześć lat kamienica stała pusta i przez ten czas prezydent Katowic nie potrafił wymeldować lokatorów, którzy dostali mieszkania socjalne od gminy, ale nie wymeldowali się, a prokurator twierdził, że tak długo, jak są zameldowani ludzie, mam ich tam wpuszczać, wymeldowanie lokatorów z urzędu trwało sześć lat – mówi Seifert. – W końcu sąd uznał, że moje działania zamknięcia kamienicy były zgodne z prawem. Prokurator przegrał toczący się sześć lat proces. Jednak w tym czasie kamienica została całkowicie zdewastowana, zniszczona i spalona – dodaje. Kiedy lokatorzy dowiedzieli się, że szybciej dostaną mieszkania po wyrokach eksmisyjnych w związku z kataklizmem, rozniecili 30 pożarów. Nigdy nikogo nie złapano.
W rezultacie budynek groził zawaleniem i Seifert dostał nakaz rozbiórki kamienicy. Problem polegał na tym, że zgodnie z administracyjnym nakazem kamienicę miał wyburzyć ręcznie, co kosztuje znacznie więcej niż wyburzenie mechaniczne ciężkim sprzętem. Do tego zgodnie z uchwałą rady miasta za zajęcie pasa ruchu drogowego, potrzebnego do zabezpieczenia nieruchomości i wywożenia gruzu, gmina żądała między 8 a 35 zł za mkw. dziennie (przy 60 groszach czynszu za mkw. miesięcznie). Oznacza to, że za zajęcie pasa ruchu drogowego i chodnika na czas wyburzenia Seifert miał zapłacić prawie 200 tys. zł! – To był chodnik gminny, który jako właściciel budynku przez 17 lat musiałem odśnieżać i sprzątać – mówi Seifert. W odpowiedzi złożył wniosek do Ministerstwa Infrastruktury i Rozwoju o wszczęcie postępowania w celu uznania tej uchwały za nieważną. Trudno bowiem uznać, że usunięcie zagrożenia życia i zdrowia mieszkańców jest obłożone tak wysoką opłatą. – Kiedy podjeżdża straż pożarna, by ratować ludzi z pożaru, to nie płaci za to, że zajmuje chodnik! – oburza się Seifert. – Smaczku dodaje fakt, że gdybym ten sam chodnik chciał zająć na postawienie budki z kwiatami, to ta opłata wynosiłaby tylko 75 groszy. Czyli jak będę zarabiał na chodniku, to zapłacę mniej, niż jak mam usunąć zagrożenie życia i zdrowia! – dodaje. Kiedy poszedł do prezydenta Katowic z prośbą o umorzenie tej opłaty, ten powiedział, że nie będzie specjalnie dla Seiferta zmieniał uchwały rady miasta i wyrzucił go z gabinetu.
Zarób pół miliona w pół roku
Zgodnie z prawem to na właścicielu ciąży obowiązek rozbiórki nieruchomości. Jednak ręczna rozbiórka w tym przypadku to koszt około pół miliona złotych. Seifert nie był w stanie zgromadzić w krótkim czasie takich środków finansowych w sytuacji, kiedy kamienica nie przynosiła mu dochodu. – Inspektorzy nadzoru budowlanego (wojewódzki i powiatowy) cały czas tłumaczyli mediom i wszystkim naokoło, że przecież właściciel miał ponad pół roku na zgromadzenie środków. Według nich dla przeciętnego Polaka zgromadzenie pół miliona złotych w ciągu pół roku to jest prosta sprawa. Kto zarabia ponad 100 tys. zł miesięcznie? Chętnie pójdę do pracy, jeśli ktoś mi zaproponuje taką pensję – opowiada Seifert. – W efekcie urzędnicy tłumaczyli wszystkim, że właściciel nic nie robi – dodaje.
W listopadzie 2013 roku Seifert chciał wystąpić na sesji rady miasta Katowic z wnioskiem, żeby wyburzyć kamienicę na koszt miasta. Wniosek poparł radny Tomasz Szpyrka z PO, jednak przewodniczący rady miasta nie udzielił głosu i wniosek odrzucono. – Media podawały, że urzędnicy wreszcie wzięli się za właściciela, a było odwrotnie. Ja w listopadzie, nie widząc żadnej pomocy ze strony władz miasta ani wojewody, zwróciłem się do prokuratury, żeby mnie aresztowali. Bo jeśli nadal nic się nie będzie działo i do kamienicy nadal będą codziennie wchodzili bezdomni, to w końcu ktoś tam zginie, bo stan kamienicy był tragiczny. A odpowie za to właściciel, czyli ja. Kiedy prokurator wykonała kilka telefonów do urzędników, to na drugi dzień zrobił się szum w mediach – opowiada Seifert. Przypadkiem okazało się, że 6 grudnia 2013 roku w Katowicach miała być wichura. Urzędnicy zdecydowali, że muszą pilnie zburzyć kamienicę. Na zlecenie Janusza Jaworskiego, powiatowego inspektora nadzoru budowlanego w Katowicach, za pieniądze wojewody zlecono wyburzenie kamienicy niejako w zastępstwie właściciela. Zabezpieczono teren, ale rozbiórkę kamienicy zaczęto… trzy tygodnie później, bo urzędnicy znaleźli sposób, żeby to zrobić według przepisów w innym trybie – natychmiastowa rozbiórka ze względu na zagrożenie budowlane. W końcu prace rozpoczęto 26 grudnia.
Seifertowi początkowo obiecano, że będzie uczestniczył w wyborze firmy wyburzeniowej, dlatego zanosił do urzędu propozycje takich firm, ale kiedy przyszło do wyboru, to go wyproszono z gabinetów prezydenta, inspektora budowlanego i wojewody. – Mnie jako właściciela nikt nie informował o tym, jaki jest zakres prac, która firma to zrobi, za ile i jak. Jestem stroną w sprawie, a zostałem wyproszony z gabinetu w czasie rozmów prezydenta Katowic w sprawie zakresu i kosztów tych prac – mówi Seifert. – Inspektor nadzoru budowlanego szukał – według mnie – jak najdroższych wykonawców. Był na mnie zły, kiedy przynosiłem mu tańsze oferty. Wiadomo, że w robotach budowlanych jest tak, że zleceniodawca dostaje prowizję od wartości. Nie jestem w stanie tego udowodnić w tym przypadku, ale tak się przyjęło – opowiada Seifert. – Choć wybrano jedną z kilku firm, które proponowałem, to jednak firmę, która za rozbiórkę chciała 80 tys. zł więcej od tej tańszej. Tańsza firma miała zburzyć kamienicę, wywieźć gruz i posprzątać grunt za 220 tys. zł, ponieważ ta firma handlowała kruszywem, więc chciała wykorzystać materiał. Ponadto zaproponowała, że w tej cenie pokryje wszystkie koszty związane z zajęciem pasa drogowego i chodnika oraz wszelkie inne koszty. Na dodatek jeszcze miała otynkować ściany sąsiednich budynków, które zostaną odkryte w wyniku zburzenia – mówi Seifert. Firma, która została ostatecznie wybrana przez powiatowego inspektora nadzoru budowlanego, zaproponowała cenę 245 tys. zł plus VAT, doliczała wszelkie inne koszty i nie miała tynkować budynków. – Firmie, która była tańsza, inspektor nadzoru budowlanego kazał złożyć dodatkowe dokumenty, ale na drugi dzień otrzymała informację, że nie jest już brana pod uwagę, bo nie doniosła papierów! Dwie godziny później ten sam inspektor nadzoru budowlanego wysyła mail do tej firmy, którą później wybrał, żeby uzupełniła dokumenty. Czyli pierwszą wyklucza, bo jest tańsza i bierze drugą, bo jest droższa – mówi Seifert. – Według ustawy wykonanie zastępcze ma być jak najmniej uciążliwe dla właściciela. Trudno uznać, że sposobem najmniej uciążliwym dla właściciela jest wybór firmy droższej o 100 tys. zł – denerwuje się.
Urzędnicze marnotrawstwo
– Myślałem, że wszystko zostanie wywiezione, jednak po kilku dniach dowiaduję, że rozbiórka została zakończona, a na placu pozostawiono 1,5 metra niewyburzonej kamienicy, a cały gruz, który był na ulicy i chodniku wrzucono na teren działki. W ten sposób zagruzowano działkę, co trwało prawie dwa dni – opowiada Seifert. Nikt mu nie powiedział, żeby dogadał się z firmą wyburzeniową co do reszty prac (wywiezienia gruzu), a w styczniu powiatowy inspektor nadzoru budowlanego nakazał mu wywieźć ten gruz (około 4-5 tys. ton) w ciągu… 7 dni (wliczając weekend, zostały 4 dni) pod groźbą kary 10 tys. zł (to najwyższa możliwa według prawa kara i najkrótszy termin). – Celowo zostawiono gruz na działce, aby mnie ukarać. Gmina nie dokończyła wyburzenia, a kara idzie na mnie! – oburza się Seifert. – Po co zagruzowywano plac, skoro można było ten gruz od razu ładować na samochód? Najgorsze jest to, że aby dokończyć wyburzanie, trzeba z powrotem sprowadzić ciężki sprzęt, a sam transport tych koparek kosztuje około 20 tys. zł! Firma, która wyburzała, za powrót i dokończenie prac żąda teraz 150 tys. zł plus VAT, czyli 100 tys. zł więcej niż gdyby to zrobiła od razu! – Seifert przedstawia urzędnicze marnotrawstwo.
Do tego dochodzi wątek kradzieży. Podczas prac rozbiórkowych wywożono całe drewno i materiały metalowe. W budynku było około trzysta 12-metrowych belek stropowych o średnicy 40 x 40 cm. Jedna taka belka kosztuje 2700 zł. Część z nich mogła zostać zniszczona i nadawać się tylko do spalenia. Ale nawet jeśli uratowało się tylko 100 belek, to są one warte 270 tys. zł. Zostały wywiezione. – Ukradzione? – zastanawia się Seifert. – Czyli część materiałów, które były potrzebne – wywieziono, a gruz, który nie był potrzebny, wrzucono na działkę, żebym miał wyższe koszty dokończenia rozbiórki. Jako właściciel będę kwestionował cenę rozbiórki, jak i pytał się, gdzie są te belki – mówi.
W połowie lutego br. powiatowy inspektor nadzoru budowlanego wystąpił do urzędu skarbowego o zabezpieczenie kwoty 240 tys. zł za częściową rozbiórkę. Oznacza to, że tylko z tytułu VAT państwo zarobiło na wyburzeniu tej kamienicy około 45 tys. zł! – Mój dług zamiast 220 tys. zł plus VAT wyniesie 370 tys. zł plus VAT. Bo tak działają urzędnicy! Gdyby to były pieniądze każdego z tych decydentów, to na pewno by tak nie postąpili. I jestem pewny, że wygram to w sądzie – mówi Seifert. Wojewoda chce od niego pieniądze za wyburzenie, bo uważa, że to on doprowadził kamienicę do takiego stanu. Jednak Seifert ma wyrok Sądu Rejonowego w Katowicach z 2010 roku, w którym orzeczono, że właściciel robił wszystko co w jego mocy, żeby kamienicę uratować, a do takiego stanu doprowadziły złe przepisy. – W tym postępowaniu nawet komendant policji zeznawał na moją korzyść. Twierdził, że on też prosił urząd, żeby pomógł, ale odbijał się tylko od drzwi w urzędzie miasta – zaznacza Seifert.
Co dalej? – Będę składał wniosek o roszczenia wzajemne za doprowadzenie kamienicy do ruiny, za czynsze regulowane itd. – zapowiada Seifert. – Bo nie dość, że właścicielowi państwo zniszczyło kamienicę, to jeszcze ma płacić za jej wyburzenie? – pyta i sam odpowiada: „Dla urzędników byłoby najlepiej, gdyby właściciel cicho siedział pod miotłą, za wszystko płacił, za remonty płacił, za media płacił, podatki płacił, a [socjalni] lokatorzy mogli za darmo mieszkać, podnajmować i niszczyć. Polska jest jedynym krajem postkomunistycznym, który nie przeprowadził reprywatyzacji. Cała sytuacja doprowadziła do tego, że w centrum Katowic jest kupa gruzu”. Mimo to Jerzy Seifert nie poddaje się i szuka inwestora dla swojej 1000-metrowej działki budowlanej w samym centrum Katowic.
Tomasz Cukiernik
http://tomaszcukiernik.pl/artykuly/artykuly-wolnorynkowe/urzedniczne-marnotrawstwo/
Niniejszy artykuł został opublikowany w nr 8 tygodnika “Najwyższy CZAS!” z 2014 r.
M.G.