Demokratyczne, czyli infantylne społeczeństwo jeszcze 40 lat temu oczekiwało, że rozwiąże problem bez brudzenia rąk własnych, udzielając władzy dorozumianego zezwolenia, by uczyniła to, zrobić należało. A więc terroryści tuż przed wyjściem na wolność odczuwali nagle nieodpartą potrzebę popełniania samobójstw, a ich przyjaciele zza krat dostosowywali się do tych marzeń dostarczając odpowiednią broń – i zaspokojone było tak poczucie sprawiedliwości, jak i wyhodowany humanitaryzm ogółu. Sęk w tym, że z czasem zabrakło chętnych do tak estetycznego załatwiania spraw i nauczeni płaczu nad małymi foczkami obywatele stanęli przed problemem klientów opuszczających więzienia bez potrzeby samoubicia – za to np. z chęcią zgwałcenia najbliższego 9-latka.
W takiej sytuacji i wzmiankowany 9-latek, i przeczulone estetycznie i humanitarnie społeczeństwo, i nawet wychodzący na wolność zwyrodnialec – padają ofiarą tego samego błędu. Tego, że ktoś wzmiankowanego sprawcy w odpowiednim momencie nie powiesił za szyję aż do czasu ustania funkcji życiowych, co wszystkim oszczędziłoby nader poważnych zmartwień.
Kontrargumentem w takim przypadku pada z reguły hasło dożywocia, oparte o dwa fundamenty – omylność sądów i szansę sprawcy na uświadomienie sobie wagi swego czynu. Cóż, co do pierwszego – warto zauważyć, że mogąc zasądzić karę śmierci sędziowie z reguły bardziej przykładają się do ustalenia wszystkich okoliczności oraz rozważenia za i przeciw sprawy – bo wiedzą jaki może być jej finał. Mamy więc do czynienia z większą sprawnością aparatu w związku z ewidentnym ulepszeniem prawa. Co zaś się tyczy nawrócenia sprawcy – to doświadczenie nawróceń na łożu śmierci wskazuje, że doskonały żal za grzechy osiąga się niekiedy szybciej stojąc pod stryczkiem, niż przez 40 lat męcząc się z własnym chorym ego.
Dożywocie ma zresztą tę zasadniczą wadę, że będąc nieludzkie dla skazanego – i niebezpieczne dla jego strażników i współwięźniów, którym może przecież uczynić dowolną krzywdę bez dalszych konsekwencji – abstrahuje od realiów. Za zasadą zaś zawsze idzie konkret. A więc dożywocie zasądzone dziś, dla spokoju sumienia współczesnych – może zamienić się w 20, 15, 5 lat, albo pół roku w związku z amnestią, ślubem córki króla, zmianą ustroju politycznego, czy przesunięciem płyty tektonicznej, które doprowadzi do zawalenia murów więzienia. I wtedy ktoś, kto miał do końca życia nie oglądać wolności – wyjdzie oglądać się za 9-latkami do zgwałcenia. A postępowość we współczesnym świecie narasta i przyspiesza, nie wiadomo więc nawet kiedy wyjdą ci dziś skazywani na 8 czy 12 lat za zbrodnie, za które przed laty oddawaliby mocz do miednic pod szafotami.
Jeśli z kolei ktoś zakwestionuje wspólnotowe prawo społeczeństwa do obrony przed agresją, przeciwstawiając mu prawo jednostki do wolności i wyrażania się – to przyznać musi, że najwyższym dowodem na wolność absolutną jest i całkowita odpowiedzialność z nią związana, do oddania/odebrania życia włącznie. Tylko człowiek odczuwający tak dalece posuniętą, że aż krzywdzącą innych potrzebę wolności – jest w stanie zapłacić za nią ekwiwalentną cenę, z życiem własnym włącznie, co przyznać powinien każdy liberał.
Wreszcie już rozpaczliwe sięgnięcie do kwestii, że w zasadzie słusznie, ale syjoniści biją Murzynów. Realnie nie ma związku między problemem aborcji, a zagadnieniem przywrócenia kary śmierci. Aborcja uniemożliwia wprowadzenie na świat jednostki z całkowicie czystą kartą, obdarzoną pełnią wolnej woli, z którą zrobi z czasem co zechce – o ile ktoś jej tej możliwości zbrodniczo nie odbierze. Kara śmierci eliminuje, odsyłając do innej rzeczywistości jednostkę, która ze swej wolnej woli efektywnie skorzystała ze szkodą rażącą i tragiczną dla innych.
A, jeszcze niepoczytalność. Fakt, że szukając sprawiedliwości bezsprzecznej zaczęto niegdyś pytać lekarzy o to, czy np. dokonujący morderstwa wie, że zabija, czy np. myśli, że częstuje kanapką – dowodzi tylko, że stosujący zdroworozsądkowe prawo chcieli być pewni w swych wyrokach. Obecne wynaturzenie, że „skoro nikt normalny nie zabija i nie gwałci, to wszyscy gwałcący i mordujący są chorzy i nie można ich karać” – jest zaprzeczeniem samej istoty problemu. Nikt nie twierdzi, że dokonanie zbrodni jest w pełni normalne – ale i absurdem byłoby twierdzeniem, że za jej dokonanie nie powinno się odpowiadać! Nieprzypadkowo w przeszłości za zbrodniarzy niemal równych mordercom i gwałcicielom uważano podpalaczy. Nie chodziło tylko o to, że na wsi bywali oni groźni jako niszczyciele całego majątku, a zatem sprawcy śmierci głodowych, w miastach zaś, przy historycznej zabudowie, nieomal jako ludobójcy. Choć nie umiejąc nazwać rzeczy po imieniu wiedziano co to piromania – i właśnie dlatego, że miano do czynienia z obsesjonatami, którzy czyn swój powtórzą znowu i znowu – decydowano się na ich eliminację.
Nikt dziś państwa w tym obowiązku nie wyręczy. Bezpodstawny jest też już mit, że „pedofila/gwałciciela załatwią w więzieniu”. To odciążenie sumienia społeczeństw zniknęło wraz ze śmiercią grypsery. Czas uwierzyć w inne duchy – tych mordowanych i gwałconych. Jeśli nie chcemy pomnażać ich liczby – musimy znowu zacząć wieszać za szyję sprawców. Nikt za nas tego nie zrobi.
Konrad Rękas