– Dotąd milczeliśmy, bo w kampanii dżentelmeni o pieniądzach nie rozmawiają – mówi wiceszef warszawskiego SLD Jerzy Budzyn. I oświadcza – Poszukujemy pieniędzy ze sprzedaży Rozbrat. I przestrzegam: nie spoczniemy. Pieniądze z wartej 35 mln zł transakcji miały znacząco zasilić kampanijne konta. Dużo obiecywały sobie stołeczne struktury, gdzie kampania była najdroższa. Dostali 40 tys. zł.
Ale: – Gdy pozbyliśmy się budynków, wszystko w partii zaczęło iść nie tak – mówi jeden z działaczy. – Jakby padł jakiś symbol, bastion myśli – dodaje. Jednak Budzyn ocenia twarto: – My, ludzie lewicy, nie wierzymy w zjawiska nadprzyrodzone. To nie klątwa Rozbratu, ale nieporadny Napieralski doprowadził partię na skraj upadku.
Przed wyborami szef sztabu wyborczego SLD Stanisław Wziątek powiedział PAP, że pieniądze za Rozbrat ”w niewielkim stopniu” pójdą na kampanię. A rzecznik partii i bliski współpracownik Napieralskiego Tomasz Kalita mówi, że na wybory wydano ”tylko trochę”. Dopiero pytany skarbnik partii precyzuje, że poszło 12 mln zł.
a.m.e