Nie będzie destabilizacji
„Otrzymaliśmy bardzo smutną i tragiczną informację, którą możemy oznajmić naszemu narodowi. O godzinie 16.25, dziś 5 marca, zmarł nasz przywódca, prezydent Hugo Chavez Frias” (1) powiedział w przemówieniu telewizyjnym jeszcze tego samego dnia wiceprezydent Wenezueli, Nicolas Maduro. Zostanie on najprawdopodobniej sukcesorem zmarłego prezydenta przejmując po nim władzę, pomimo że zgodnie z zapisami konstytucji Wenezueli, powinna ona trafić do przewodniczącego Zgromadzenia Narodowego, Diosdado Cabello. Ten ostatni, dzięki swoim kontaktom wśród korpusu oficerskiego, uważany jest za osobę wpływową. Wydaje się jednak, że wydane jeszcze 5 marca wspólne oświadczenie dowódców sił zbrojnych i policji o zapewnieniu bezpieczeństwa i pokoju, podobnie jak wydalenie z Wenezueli dwóch amerykańskich dyplomatów wojskowych, zmniejsza znacznie zagrożenie politycznej destabilizacji państwa. Zgodnie z konstytucją, wybory prezydenckie mają zostać zorganizowane w ciągu następnych 30. dni.
Główny kontrkandydat Chaveza w ostatnich wyborach prezydenckich z 7 października 2012 r. i gubernator stanu Miranda, Henrique Caprilles Radonski z partii Justitia Politica zadeklarował solidarność z rodziną i zwolennikami zmarłego prezydenta i zaapelował do Wenezuelczyków o narodową jedność. Jest to zrozumiałe, gdyż najpewniej kandydat antyczawistowskiej opozycji nie będzie miał szans zająć opróżnionego w tak dramatycznych okolicznościach fotela prezydenckiego. Jak zauważa analityk amerykańskiego STRATFOR-u, „Opozycja polityczna w Wenezueli jest zdezorganizowana i podzielona, jako taka ma zaś w tej chwili niewielkie szanse na zwycięstwo wyborcze. Istnieją co prawda różnice w obozie czawistowskim, ale wybrany przez Chaveza na następce Maduro cieszy się wystarczającym zaufaniem, by uczynić trudnym dla któregokolwiek kandydata stawienie mu czoła przed urną wyborczą”(2).
Nie będzie rewizjonizmu
Następca Chaveza z pewnością nie będzie mógł wycofać się z jego polityk socjalnych, nakierowanych na włączenie ubogich obywateli Wenezueli do gospodarczego i politycznego systemu państwa. Szerokim echem odbiły się dotychczas między innymi rozwój sektora spółdzielczego w gospodarce i tzw. „misje bolivariańskie” – zdrowotne, oświatowe, mieszkaniowe, żywnościowe i rolnicze, w dziedzinie zatrudnienia, a także kulturalne. Duże znaczenie miały także poszerzająca podstawy militarnego bezpieczeństwa państwa Misión Miranda, koordynująca politykę w zakresie zapewnienie strategicznego bezpieczeństwa energetycznego Misión Revolución Energética, a także skierowane do wspólnot indiańskich Misión Guaicaipuro i Misión Identidad (3). Następca zmarłego prezydenta będzie musiał zmierzyć się z dotykającymi wszystkich Wenezuelczyków kwestiami wzrostu przestępczości i inflacją. Jeśli będzie nim Maduro, najpewniej skoncentruje się on właśnie na politycznej pragmatyce, nie mogąc rywalizować ze swoim poprzednikiem w osobistym charyzmacie ani talentach perswazyjnych. Najpewniej zmieni się zatem legitymizacja władzy – z charyzmatycznej na pragmatyczną. Wydalenie wojskowego attache USA i zapowiedź powołania komisji śledczej w sprawie śmierci Chaveza wskazują z kolei na poszukiwanie legitymizacji nacjonalistycznej – Maduro dążył będzie do zaprezentowania się jako silny przywódca, kontynuator konfrontacyjnego wobec Waszyngtonu kursu w polityce zagranicznej, którego współautorem był już wcześniej jako minister spraw zagranicznych. Nie należałoby się chyba zatem obawiać wycofania poparcia Wenezueli dla państw i ruchów „trzeciej pozycji” jak Iran, Kuba, Syria, Ekwador, Nikaragua, Boliwia, libański Hezbollah etc.
Nie będzie wybitnej indywidualności
Następcą tym wskazany został przez Chaveza jeszcze 11 grudnia 2012 r. minister spraw zagranicznych, Nicolas Maduro. Tego właśnie dnia Chavez zaapelował do swoich zwolenników, by w razie opróżnienia przez niego urzędu prezydenta, zagłosowali w przyszłych wyborach na Maduro. Według słów samego Chaveza, Maduro to „rewolucjonista w pełnym tego słowa znaczeniu” i „człowiek o wielkim, pomimo swego młodego wieku (50 lat – R.L.), doświadczeniu”(4). Z pewnością jako cywil, w przeciwieństwie do zmarłego prezydenta, będzie zajmował stanowisko bardziej koncyliacyjne.
Urodzony w 1962 r. w Caracas, Maduro zaczynał swą karierę jako związkowiec, następnie zaś był ministrem spraw zagranicznych. Obydwie funkcje wymagały dużych zdolności negocjacyjnych i z nich właśnie znany jest prawdopodobny następca Chaveza. Maduro nie ma talentów trybuna wiecowego, ale jest zdolnym negocjatorem. Pytany przez „Le Monde” dyplomata kolumbijski podkreśla, że jako minister spraw zagranicznych Wenezueli słuchał on uważnie swoich rozmówców, co nie zawsze było oczywiste w przypadku pozostałych członków rządu. Wedle będącego absolwentem francuskiej ENA wenezuelskiego wiceministra Temira Porrasa, Maduro „jest genialnym politykiem, który wie jak oczarować swoje otoczenie i narzucić swój autorytet”(5). Wypada on znacznie lepiej w rozmowach w niewielkim gronie, niż w sytuacjach publicznych.
Maduro uważany jest za członka lewicowej fakcji w obozie czawistowskim. Swój kontakt z polityką rozpoczął w liceum jako członek niewielkiej maoistowskiej organizacji o nazwie Liga Socjalistyczna. W dorosłym życiu pracował jako kierowca miejskiego autobusu w Caracas. Karierę związkową rozpoczął na początku lat 90-tych, po rocznym przeszkoleniu na Kubie. Był jednym z pierwszych działaczy Ruchu na rzecz V Republiki (MVR), który wyniósł Chaveza do władzy w 1999 r. i dołączył do Zjednoczonej Partii Socjalistycznej Wenezueli (PSUV). Do parlamentu po raz pierwszy trafił w 1998 r. Po przyjęciu nowej konstytucji został ponownie wybrany. Pomiędzy rokiem 2000 a 2006 był przywódcą większości parlamentarnej. Od roku 2006 jest ministrem spraw zagranicznych. Prywatnie znany jest z dyskretnego stylu życia, nieprzywiązywania uwagi do kwestii materialnych, nie jest też zamieszany w żadne afery korupcyjne, co jak na Wenezuelę jest sytuacją wyjątkową.
Jako minister spraw zagranicznych dał się poznać jako zwolennik solidarności reżymów „trzeciej pozycji”, a także jako pryncypialny przeciwnik USA. Amerykańskiego podsekretarza stanu Johna Negroponte nazwał publicznie „grafomanem o kryminalnej przeszłości”, zaś przywódcę wenezuelskiej opozycji Henrique’a Caprillesa „wielkim pedałem”(6). Udzielał gorącego poparcia zarówno obalonemu w 2011 r. przywódcy libijskiemu Muammarowi Kaddafiemu, jak i walczącemu ze sponsorowanymi przez Zachód terrorystami przywódcy syryjskiemu, Baszarowi al-Assadowi. Nie są mu jednak obce skłonności pragmatyczne, na co dowodem było, iż w 2010 r. zaaranżował pojednanie pomiędzy Chavezem a prezydentem Kolumbii (a wcześniej ministrem obrony tego państwa, autorem koncepcji walki z ludową partyzantką w tym kraju) Juanem Manuelem Santosem. Uważany jest za blisko związanego z reżymem kubańskim, którego realizowana już od lat „strategia kontynentalna”(7), pierwotnie mająca stworzyć Kubie własne zaplecze w Ameryce, uniezależniając ją w ten sposób od ZSRS, obecnie zaś nastawiona na zapewnienie zaplecza ekonomicznego dla nacjonalistycznego rządu w Hawanie, znalazła szansę urzeczywistnienia wraz ze zwycięstwem rewolucji bolivariańskiej w Wenezueli.
Czy rewolucja bolivariańska przetrwa?
Dalsze trwanie rewolucji bolivariańskiej uwarunkowane jest, jak się wydaje, objęciem władzy prezydenckiej przez Maduro. Nie są dotychczas szerzej znane żadne nazwiska innych potencjalnych sukcesorów Chaveza. Sam zmarły prezydent wyznaczył Maduro na swojego następcę. Objęcie przez niego władzy wydaje się dość prawdopodobne, a to z powodu dużej popularności jaką do końca życia cieszył się Chavez, a która częściowo przynajmniej przelała się na namaszczonego przez niego Maduro. Egzaltacja pogrążonych w rozpaczy po śmierci Chaveza tłumów z pewnością utrudni opozycji prowadzenie kampanii przeciw czawistowskiemu kandydatowi. Sam Maduro jest osobą Wenezuelczykom dobrze znaną – jako minister spraw zagranicznych był jednym z najczęściej obok samego prezydenta eksponowanych przez środki masowego przekazu polityków. Opozycja jest nie tylko sparaliżowana moralnie przez wyjątkowe okoliczności opróżnienia urzędu prezydenckiego, ale też sparaliżowana politycznie najpewniej rozpoczętą właśnie przez Maduro kampanią nacjonalistyczną, wiążącą śmierć Chaveza i zagrożenie dla rewolucji z knowaniami Stanów Zjednoczonych. Wydalenie dyplomatów amerykańskich zdaje się natomiast skutecznie eliminować rzeczywiste zagrożenie ze strony tego państwa. Innymi słowy, Maduro stworzył dogodne okoliczności do konsolidacji wokół siebie społeczeństwa, równocześnie neutralizując rzeczywiste, czy też domniemane zagrożenia (także ze strony służb mundurowych – pamiętając o doświadczeniu nieudanego zamachu stanu przeciwko Chavezowi z 2002 r., jeszcze w dniu jego śmierci uzyskał deklarację lojalności sił zbrojnych i policji).
Mniej optymistycznie przedstawiają się perspektywy reżymu w dłuższym czasie. Maduro nie jest charyzmatykiem, raczej nie przyjmie zatem na siebie roli ojca narodu. Mógłby odegrać ją tylko w wyjątkowych okolicznościach eskalacji sporu z USA i groźby destabilizacji w samej Wenezueli. Jego rządy łatwo mogą zatem utracić rewolucyjny impet właściwy Chavezowi i przerodzić się w pragmatyczną, czy wręcz oportunistyczną technokrację. Mogłoby to oznaczać początek końca rewolucji bolivariańskiej, przede wszystkim zaś społecznego dla niej poparcia. Na przeszkodzie takiemu scenariuszowi mogą jednak stanąć lewicowe przekonania Maduro, nie pozwalające mu zbyt daleko odejść od programu jego zmarłego poprzednika.
Ronald Lasecki
Przypisy:
1. Hugo Chavez est mort, l’armée déployée pour „garantir la paix”, „Le Monde” z 5 marca 2013 r.
2. G. Caso, Wenezuela enters the Post-Chavez political era, STRATFOR z 6 marca 2013 r.
3. Szczegółowe omówienie funkcjonowania kooperatyw w gospodarce Wenezueli oraz zasad działania „misji bolivariańskich” zob. A. Fijałkowska, M. F. Gawrycki, Wenezuela w procesie (r)ewolucyjnych przemian, Warszawa 2010, s. 64-103.
4. Nicolas Maduro, le dauphin d’Hugo Chavez, „Le Monde” z 6 marca 2013 r.
5. Tamże.
6. Tamże.
7. „Strategia kontynentalna” została sformułowana 4 lutego 1962 r. na Ogólnonarodowym Zgromadzeniu Ludu Kubańskiego, kiedy to przyjęto II Deklarację Hawańską, mówiącą o zaistnieniu w hiszpańskojęzycznej Ameryce sytuacji rewolucyjnej. Zob. M. F. Gawrycki, Między wojną a pokojem – narodowe i międzynarodowe koncepcje rozwiązania konfliktu zbrojnego w Kolumbii, Warszawa 2005, s. 86-87; A. Fijałkowska, M. Gawrycki, dz. cyt., s. 126-144,
(tekst ukazał się pierwotnie na xportal.pl)
Robicie sobie jaja z kol. Tomka Daleckiego.