4 maja 2010 roku Antoni Gut, były radny m.st. Warszawy, w latach 90. zastępca burmistrza gminy Bielany, prezes rodzinnej firmy Park Kaskada Sp. z o.o. oraz Krajowego Porozumienia Samorządowego, złożył w Urzędzie Dzielnicy Warszawa-Bielany wniosek o wydanie pozwolenia na budowę w pobliżu stacji metra Słodowiec 7-piętrowego wielorodzinnego budynku mieszkalnego wraz z podziemnym garażem. Zgodne z obowiązującym miejscowym planem zagospodarowania przestrzennego przedmiotowa działka położona jest na terenie przeznaczonym właśnie do „zabudowy mieszkaniowej wielorodzinnej z usługami”. Projekt budynku jest zgodny z planem, co potwierdzili w uzasadnieniach swoich decyzji wojewoda mazowiecki i Wojewódzki Sąd Administracyjny w Warszawie. Nie powinno być wobec tego żadnych biurokratycznych problemów. Prawo przewiduje, że urząd ma 65 dni na wydanie decyzji, ale przedsiębiorca decyzję otrzymał dopiero 17 września, czyli po 137 dniach. Jak się okazało, było to jednak tylko preludium do tego, co się wydarzyło później. 4 października 2010 roku wojewoda mazowiecki poinformował Guta, że wydana przez prezydenta Warszawy decyzja została oprotestowana, a następnie 17 listopada ten sam urzędnik przedłużył sobie czas rozpatrzenia protestu do 28 stycznia 2011 roku.
Chory żart sądu
Jedyne co mieli zrobić urzędnicy wojewody, to sprawdzić, czy złożony wniosek i wydane pozwolenia na budowę są zgodne z prawem. Dla sprawnego urzędnika to kilka godzin pracy. – Teraz z perspektywy czasu widać, że całe to postępowanie nie miało na celu sprawdzenia i wydania decyzji zgodnej ze stanem faktycznym, a maksymalne wydłużenie sprawy w czasie – uważa Gut. – Prawdopodobnie komuś zależało na tym, żeby zniechęcić nas do realizacji tej inwestycji – dodaje. Ostatecznie wojewoda mazowiecki wydał swoją decyzję 14 stycznia 2011 roku, ale choć wprawdzie odrzucił on protesty jako niezasadne z powodu ich absurdalności, to wprowadził swoje zarzuty. Najważniejszym z nich był ten, że rzekomo urzędniczka dzielnicy Bielany niewłaściwie powiadomiła strony o inwestycji. Mianowicie powiadomiła wszystkich właścicieli sąsiedniego budynku będących stronami postępowania, a według urzędnika wojewody, powinna powiadomić tylko zarząd wspólnoty. Był to główny powód unieważnienia wydanej wcześniej decyzji pozwolenia na budowę, choć później po wyroku sądu wojewódzkiego urzędnik jeszcze stwierdził, że niepotrzebnie w projekcie budowlanym jest zaznaczone przyłącze kanalizacyjne. Z uwagi na fakt, że wydane przez miasto pozwolenie na budowę było poprawne, a zarzut wojewody o niepowiadomieniu zarządu wspólnoty okazał się kłamstwem, bo zarządca wspólnoty był powiadomiony, Gut nie miał innego wyjścia jak odwołanie się do Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego.
Wojewódzki Sąd Administracyjny nie podzielił zarzutu wojewody i nakazał mu wydanie decyzji merytorycznej. – To był jakiś obłęd, ale ważne, że miałem dobrych doradców i głowę na karku – mówi „Najwyższemu Czasowi!” Antoni Gut. Później jeszcze czekał ponad pół roku na wydanie wyroku przez WSA. Formalnie inwestor mógł nareszcie zacząć budować, ale decyzję tę znowu oprotestował ten sam mieszkaniec sąsiedniego budynku. Przedsiębiorca postanowił poczekać na wyrok, który wszystkim wydawał się oczywisty. Wszystkim poza paniami sędzinami, które 29 maja 2012 roku rozpatrzyły sprawę, ale nie wydały wyroku. Zapowiedziały zaś ogłoszenie wyroku dwa tygodnie później, ale wtedy też go nie wydały. Podobno zachorowała jedna z nich i przez to postępowanie miało być prowadzone od początku, mimo że wtedy zostało już zakończone i zainteresowani czekali tylko na ogłoszenie wyroku. Kolejna rozprawa odbyła się 11 września. Wtedy wydarzyło się coś, czego nikt nie przewidywał w najczarniejszych snach. WSA w imieniu Rzeczypospolitej Polskiej unieważnił decyzję wojewody o pozwoleniu na budowę. Powód był taki, że sędziny ustaliły swoją definicję „pierzei zwartej” budynków, a projekt budowlany nie pasował do ich wyobrażeń architektonicznych. – Do dziś zastanawiam się, czy to nie był jakiś chory żart, że sąd wydał wyrok na podstawie braku wiedzy architektonicznej osób rozpatrujących sprawę – opowiada Gut.
Park Kaskada znalazł się w sytuacji patowej, podobnej do tej, w której był po unieważnieniu pozwolenia przez wojewodę. Tym razem jednak naniesienie poprawek wskazanych przez sędziny prowadziłoby do złamania prawa budowlanego. – Być może o to komuś właśnie chodziło. Gdybym tak postąpił, byłby to prawdziwy powód, aby procesować się w nieskończoność – mówi Gut. Jedyną rozsądną drogą postępowania było złożenie skargi kasacyjnej na wyrok WSA do Naczelnego Sądu Administracyjnego, co zrobiono 30 października 2012 roku. Po ośmiu miesiącach oczekiwania rozpatrzono skargę kasacyjną. W lipcu 2013 roku sprawa zakończyła się dla inwestora szczęśliwie wyrokiem Naczelnego Sądu Administracyjnego, który widząc bezprawny wyrok pierwszej instancji, uznał go za bezzasadny i uchylił.
Władza prowadzi do biedy
Sąd doszedł do wniosku, że pozwolenie na budowę jest ważne i takie było od początku. „Ocena sądu [WSA w Warszawie – TC] zaskarżonej decyzji w powyższym zakresie jest błędna i całkowicie nieuzasadniona (…). Od ustalania stanu faktycznego sprawy i sprawdzenia zgodności projektu budowlanego z ustaleniami miejscowego planu zagospodarowania przestrzennego (…) jest właściwy organ administracji architektoniczno-budowlanej wydający pozwolenie na budowę, a nie sąd administracyjny” – tymi słowami Naczelny Sąd Administracyjny pouczał Wojewódzki Sąd Administracyjny w uzasadnieniu do wyroku. – Czy po takiej „recenzji” wydanej przez NSA, panie sędziny z WSA Joanna Gierak-Podsiadły, Jolanta Augustyniak Pęczkowska i Małgorzata Miron, wydające takie wyroki, jak ten oceniony przez NSA – powinny tam nadal pracować? – zastanawia się Gut. – Ja mogę powiedzieć tylko, że przez ich skandaliczną decyzję (nie wiem, czym motywowaną) straciłem cały rok życia i poniosłem duże koszty – zaznacza. Jednak najważniejsze, że pozwolenie na budowę stało się ostatecznie prawomocne, gdyż od wyroków NSA nie ma odwołania. W końcu przedsiębiorca mógł zacząć budować. Budowa ruszyła w październiku 2013 roku, a przekazywanie mieszkań nowym właścicielom będzie możliwe już od kwietnia 2015 roku.
– Do mojego Krajowego Porozumienia Samorządowego zgłaszają się ludzie jeszcze bardziej udręczeni. Ich sprawy są banalnie proste w rozpoznaniu, a i tak napotykają na swojej drodze komplikacje. Wystarczyliby tylko urzędnicy, którzy przykładaliby się do swojej pracy. W końcu zarabiają na chleb dzięki naszym podatkom – mówi Gut. – Problem to bezprawie urzędników i sędziów – dodaje. Jednak zaznacza, że jego zdaniem to nie ludzie są winni takiej sytuacji, lecz winny jest system i to nie ten prawny, tylko pewien system ludzkiego myślenia. Antoni Gut zgłaszał się do różnych osób o interwencję w jego sprawie. Z posłanką Małgorzatą Kidawą-Błońska, którą dobrze znał z rady miasta, umawiał się trzy razy na spotkanie, ale ani razu się nie zjawiła. Za trzecim razem jej asystent powiedział, że „ona zajmuje się tylko kulturą”. Postanowił spotkać się z każdym, kto mógłby mi pomóc. Posłowie różnych opcji politycznych Ryszard Kalisz, Andrzej Halicki i Janusz Palikot, którzy kreują się na obrońców ludu, w ogóle nie chcieli go przyjąć. Widział się z posłami Arturem Górskim i Januszem Piechocińskim, którzy bardzo mu współczuli, ale stwierdzili, że nie umieją pomóc. Obiecali wprowadzić zmiany w prawie, które pomogą takim osobom, jak Gut, ale do tej pory tego nie zrobili.
Państwo z jednej strony administracyjnie blokowało przedsiębiorcy prowadzenie działalności gospodarczej, czym narażało go na duże straty, ale z drugiej strony te bezprawne zachowania urzędników i sędziów uszczuplały wpływy do budżetu. Państwo poprzez działania i bezprawne zachowania swych funkcjonariuszy pozbawiało budżet wpływów, bo nie dostawało podatków od mogących pracować u inwestora 20 osób. I co niemniej ważne, przez to bezprawie urzędników i sędziów spółka Park Kaskada nie kupiła materiałów ani urządzeń na budowę. To zaś ileś kolejnych osób pozbawiało możliwości zarobkowania. A więc część musiała wyjechać za granicę, a inni pobierali zasiłek dla bezrobotnych. Jak podkreśla Gut, „nikt z tych mafiozów w garniturach i togach nie poniósł żadnych konsekwencji za swoje niezgodne z prawem działania”. A wszystko to dlatego, że urzędnicy mają w nosie prawo, mają gdzieś praworządność, a wszyscy razem mają w głębokim poważaniu wolność gospodarczą. – Mój przykład jest wyraźnym dowodem na to, że brak wolności i praworządności prowadzi do biedy, biedy nas wszystkich – mówi Gut. – To władza publiczna odpowiada za tworzenie odpowiednich warunków poprzez uproszczenie procedur, obniżenie podatków i pilnowanie praworządnych zachowań swych funkcjonariuszy. Wszystko po to, aby ludzie mogli spokojnie organizować sobie i innym pracę albo pracować u kogoś i uzyskiwać dochody na utrzymanie swych rodzin – dodaje. Niestety polskim politykom i urzędnikom daleko do ideału i w rezultacie dochodzi do takich sytuacji, jak opisana w niniejszym artykule.
Tomasz Cukiernik
Niniejszy artykuł został opublikowany w nr 1-2 tygodnika “Najwyższy CZAS!” z 2014 r.
M.G.
Zdjęcie z Wikipedii Autor Polimerek