Wielomski: Edmund Burke o reformie Gowina

W swoich Refleksjach o rewolucji we Francji (1790) Edmund Burke pisze: „Nie potrafiłbym potępić lub pochwalić jakiejkolwiek sprawy związanej z ludzkimi działaniami i rozważaniami po rozpatrzeniu jej samej, wyłączonej z wszelkich powiązań, w nagości i wyizolowaniu właściwym metafizyce abstrakcji. Okoliczności (które pewni gentelmeni mają za nic) w rzeczywistości nadają każdej politycznej zasadzie jej właściwą barwę i odróżniające piętno. To okoliczności czynią dany obywatelski i polityczny system dobroczynnym lub zgubnym dla rodzaju ludzkiego”.

Myśl ta przypomina mi się ostatnio dość często, kojarząc się z reformą Jarosława Gowina (Konstytucja dla Nauki). Postać to ciekawa, raz po raz deklarująca „umiarkowany konserwatyzm” i jest to jeden z nielicznych polityków tak się deklarujących. Lecz deklaracje te są mylące i Gowin nie ma z konserwatyzmem nic wspólnego. Jeśli mamy ludzi poznawać nie po deklaracjach, ale po czynach, to rzeczona Konstytucja dla Nauki jest żywą antytezą konserwatyzmu.

Ostatnio, siłą mojego słabego profesorskiego rozumku próbowałem zrozumieć zasadę zbierania dorobku naukowego, który co cztery lata zobowiązani są przedstawiać wszyscy naukowcy, na podstawie tejże ustawy (Konstytucja dla Nauki). Niestety, mój profesorski rozumek wysiadł, nie przeniknąwszy idei przyświecającej reformie uniwersyteckiej. Niby wydawało się wszystko całkiem przyzwoicie: Ministerstwo Nauki zapowiadało, że celem reformy jest odejście od tzw. punktozy, czyli jednostki chorobowej charakteryzującej się obsesyjnym zbieraniem punktów, byle więcej, za pomocą mało wartościowych a licznych publikacji, zamieszczanych i drukowanych w periodykach naukawych (nie mieszać z naukowymi!). Pomysłowi temu byłem gotowy przyklasnąć, szczególnie, że zapowiadano, że zamiast tego raz na cztery lata każdy naukowiec będzie musiał przedstawić cztery najważniejsze dzieła opublikowane w tym okresie. Statystycznie piszę książkę ok. rok i rzeczywiście, wydaję od wielu lat średnio jedną monografię rocznie. Lubię to, realizuje się przy tym, choć pieniędzy z tego nie mam. Pomyślałem więc sobie, że co cztery lata przedstawię cztery książki i kropka. Nic bardziej mylnego! Okazało się, że nie mogę przedstawić co cztery lata tego, co uważam za najważniejsze w moim dorobku, gdyż Najjaśniejsze Ministerstwo Nauki ogłosi w których wydawnictwach wydawane książki uznaje za „naukowe” i wszystkie pozostałe mają, dla ministerialnych urzędników, wartość makulatury. No dobrze, pomyślałem, zobaczymy kogo Ministerstwo Nauki wciągnie na listę wydawców „naukowych” i będę się starał tam je wydawać. Nic z tego! Jak doczytali się ci, co mieli ode mnie tęższe umysły i przedarli się przez stosy rozporządzeń już wydanych lub przygotowywanych, będę mógł podać tylko jedną książkę co cztery lata do dorobku naukowego. Trzy pozostałe publikacje muszą mieć inny charakter.

Podobny charakter mają zmiany strukturalne. Konstytucja dla Nauki będzie rewolucją w strukturze uczelni, gdyż w nowych statutach uczelnie będą mogły kasować wydziały i funkcje dziekanów. Nikt jeszcze nie wie gdzie, jak i co będzie wyglądało, ale wszyscy spodziewają się, że rektorzy i rektoraty będą kasowali wydziały, aby w to miejsce zostawić instytuty. Dlaczego? Dlatego, że dyrektorzy instytutów powoływani i odwoływani są przez rektora, gdy dziekani przez pracowników. Poza tym małe jednostki, takie jak instytuty, będą bardzo słabe w starciu z biurokracją rektorską. Doprowadzi to do skrajnej centralizacji uniwersytetów, gdzie rektor stanie się „ziemskim bogiem”, będąc panem życia i śmierci pracowników. To model zarządzania typowy dla rewolucjonistów, gdzie kasuje się wszelkie „ciała pośredniczące” między suwerenem a ludem, wydając zatomizowany tłum jednostek (tutaj wykładowców) na kaprys władzy zwierzchniej. Oczywiście, w większości uniwersytetów nikt nie wie jak będzie wyglądała w najbliższym czasie struktura, gdzie zostaną wydziały, a gdzie nie, które instytuty zostaną pokasowane, które przeniesione, etc.

Nikt nie wyobraża sobie też procedury zdobywania stopni naukowych, których uzyskiwanie z wysokości wydziałów ma zostać, mocą Konstytucji dla Nauki, przeniesione na poziom senatów uczelnianych. Do tej pory było to czytelne: robisz doktorat z prawa, to stajesz przed komisją z wydziału prawa. Teraz doktoraty i habilitacje mają być bronione przed senatem, składającym się z przedstawicieli wszystkich nauczanych na danym uniwersytecie dyscyplin. Nikt nie wyobraża sobie obrony doktoratu z medycy przed senacką komisją złożoną z lekarzy, politologów i historyków, czyli w większości z osób kompletnie niekompetentnych w danej dyscyplinie. Nikt nie potrafi sobie nawet wyobrazić jak miałoby to wyglądać.

Gdy myślę o Gowinowej Konstytucji dla Nauki, to przypomina się lekcja Edmunda Burke’a, nauczającego, że istotą dobrej konserwatywnej zmiany jest jej powolność i wieloetapowość. Najpierw zmieniamy jedną rzecz i patrzymy czy działa? Co nie działa? Jakie pojawiły się nieprzewidziane skutki uboczne? Poprawiamy i gdy widzimy, że działa, to zmieniamy drugą rzecz i patrzymy czy działa? Co nie działa? Jakie pojawiły się nieprzewidziane skutki uboczne? Etc., etc. Tej konserwatywnej ostrożności i mądrości filozofii zmiany nie ma w reformie Gowina. Odwołujący się do konserwatyzmu minister „dobrej zmiany” zaproponował polskiej nauce zmianę radykalną, całościową, przeprowadzaną z dnia na dzień i w wielkim pośpiechu, którą przyrównać można jedynie do rozbiórki wszystkiego, co było, zaorania pola i stawiania wszystkiego na nowo. To nie jest mentalność konserwatywna, lecz rewolucyjna. Jakobini tak chcieli zmieniać Francję, to oni byli fanami radykalnego konstruktywizmu politycznego. Między Robespierrem a Gowinem jest jednak jedna różnica: radykalna konstytucja jakobińska z 1793 nigdy nie weszła w życie, gdy Konstytucja dla Nauki już obowiązuje.

Adam Wielomski

Click to rate this post!
[Total: 17 Average: 3.9]
Facebook

1 thought on “Wielomski: Edmund Burke o reformie Gowina”

  1. To nie konserwatyzm czy jakiś inny izm. Po nich już nie zostało nic, poza najwyżej Tobą Adamie i paru Tobie podobnymi zapaleńcami. To coś zupełnie innego. Tak właśnie działa „państwo teoretyczne”, które ukształtowało się po 1989 r. w wyniku likwidacji praktycznie wszystkich swoich organów i znacznej części instytucji społecznych, w tym instytucji uniwersytetu (a także Trybunału Konstytucyjnego i podziału władzy). To państwo, to produkt wielkich mocarstwa, produkt niezdolny do samodzielnej egzystencji, który teraz „wstaje w kolan” by upaść na nie jeszcze bardziej. Uważam za wielce prawdopodobne, chociaż oczywiście jak wszystko w polityce, dzisiaj niepewne, że minister Gowin będzie naszym następnym prezydentem. Jego postać pięknie wpisuje się w ten ciąg durniów, którzy to stanowisko zajmowali. Stanowisko przywódcy „państwa teoretycznego”. Przyznasz, że on się nadaje.
    A zważ jeszcze Adamie i to: ile sami profesorowie zrobili, żeby się zniszczyć. Już tylko nadając stopnie i tytuły naukowe nie wedle oceny dokonań, a po uważaniu, wedle układów towarzyskich. Czy sam w tym nie uczestniczyłeś?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *