Na youtubie można znaleźć zapis ciekawej czterdziestominutowej „Débat D’Anthologie entre Michel Onfray et Alain Finkielkraut 22/05/17”, poświęconej „macronismowi”. Alain Finkielkraut to potomek polskich Żydów, którzy uciekli do Francji przed Hitlerem, były radykał z ’68 roku, który dziś stał się sztandarowym intelektualistą lewicy. Michel Onfray to także znany lewicowiec i ateista, zwolennik materializmu, Epikura i Fridricha Nietzsche’go, zwolennik eutanazji, sam określający się mianem „post-anarchisty”. Cóż obydwaj lewicowi filozofowie mają nam do powiedzenia?
Alain Finkielkraut uznał, że cała kampania wyborcza obracała się wokół problemu tzw. progresywizmu, przy którym dawne podziały polityczne nabierają coraz szybciej charakteru wtórnego. Z perspektywy progresywistycznej Emmanuel Macron to „obskurant”, wierzący w modernistyczny mit „postępu”. Również sformowany przezeń rząd ma charakter jawnie reakcyjny, hołdujący wierze w mit nowoczesności. Dla lewicowego filozofa macronizm to „wielki program konserwatywny”, gdzie za hasłami postępu kryje się obrona „uprzywilejowanych” i „ustalonego porządku”, a obecni w rządzie ministrowie z establiszmentowej centroprawicy to autentyczni reakcjoniści broniący konserwatywnej francuskiej kultury, opartej na tradycyjnym francuskim „humanizmie”, zawartym w wielkich dziełach francuskiej literatury. Co więcej, nowy rząd zapowiada reformy mające na celu ujednolicenie edukacji, czyli pogłębienie unifikacji i centralizmu. Dlatego Macronowy gabinet Finkielkraut nazwał „pseudo-lewicowym”.
Jego zdaniem, nawet zapowiadana przez rząd walka z „fanatyzmem religijnym” jest mocno wybiórcza. Minister ds równouprawnienia zapowiedziała walkę z klerykalizmem i judaizmem, a to z powodu „seksizmu” charakteryzującego te religie, nie mając jednak odwagi, z tego samego powodu, potępić agresywnego islamu. Oznacza to, że „wielka tradycja republikańska i laicka” nie będzie broniona „za wszelką cenę”, lecz tchórzliwie ustępuje przed nietolerancyjnym islamem. Macronizm jawi się jako doktryna ustępstw i tchórzostwa elity rządzącej wobec religijnego fanatyzmu, gdy tylko fanatyzm ten dysponuje zdolnością do siłowego przeciwstawienia się wartościom republikańskim. Paradoksalnie, to tylko Front Narodowy dostrzega ten problem, domagając się poddania islamu oficjalnej laickości V Republiki. Nie trzeba dodawać, że lewicowy filozof laickość uważa za istotę francuskości i podważenie tej zasady stanowi – w jego przekonaniu – podważenie tożsamości obywatelskiej. W ten sposób macronizm jawi mu się jako zgoda na utratę „części ziem republiki”, czyli grup społecznych złożonych z islamistów i z nacjonalistów. Jedni domagają się od V Republiki uprzywilejowania, a drudzy wątpią w nią, gdy widzą jak ustępuje przed tymi roszczeniami. Macron zapowiada wycofanie ideologii republikańskiej z niektórych segmentów francuskiego społeczeństwa, zamiast je siłą i indoktrynacją „odbić” dla laickiego republikanizmu. Jako typowy liberalny mieszczanin Macron wierzy, że kwestie kulturowe można załatwić poprzez rozwój gospodarczy i podniesienie zasiłków socjalnych. Tymczasem prawdziwa walka rozgrywa się na polu kultury, gdzie ekipa rządząca wydaje się sprawiać wrażenie dezerterów, poddających laickie i republikańskie wartości. Finkielkraut przypomniał, że zabójca księdza w jednym z zamachów terrorystycznych nie był biedakiem, lecz dobrze wykształconym człowiekiem, którego siostra jest dobrze zarabiającym chirurgiem, a brat informatykiem. Macronistyczne wyznanie wiary we wzrost PKB jako panaceum na problemy kulturowe i tożsamościowe jest iluzją. To utopia, że „nie ma cywilizacji, a tylko producenci i konsumenci”, a więc można do Francji zaprosić dowolną liczbę imigrantów, gdyż problem ich akulturacji sprowadza się do przyzwoitego poziomu życia ekonomicznego. Zadaniem Prezydenta Francji jest obrona zsekularyzowanej cywilizacji francuskiej, gdy kobiety w zislamizowanych podparyskich dzielnicach są masowo znieważane. I tutaj znów okazuje się, że jedyną partią, która próbuje odpowiedzieć na ten realny problem jest Front Narodowy. Francja staje więc przed fałszywą, jego zdaniem, alternatywą „pokonany ekonomizm albo faszyzm”.
Finkielkraut uważa, że rząd Emmanuela Macrona stanowi oszustwo, ponieważ Francuzi, głosując nań, opowiedzieli się za rewolucją polityczną, ekonomiczną i cywilizacyjną, a dostali rząd obrony status quo. Dostali rząd „ultraliberalny”, akceptujący nie akceptowalny fakt, przynajmniej dla człowieka lewicy, że połowa PKB Francji nie przechodzi przez budżet państwa. Z kolei zapowiadane przez rząd zmiany w kodeksie pracy oznaczają „regres do straszliwego stadium”, gdzie najlepiej zarabiającą grupą znowu będą „adwokaci, inżynierowie i architekci”. Dlatego jedyną nadzieją dla Francji pozostaje ultra-lewicowy Jean-Luc Mélanchon, którego idee są bliskie marksistowskiej idei walki klas. Dlatego, na sam koniec, filozof stwierdził, że w 2 turze wyborów prezydenckich – mając do wyboru między Macronem a Marine Le Pen – nie pofatygował się do urny wyborczej. Nie będzie bowiem głosował na Macrona, otoczonego takimi ludźmi jak Jacques Attali i Cohn-Bendit. Finkielkraut skonkludował swoje wypowiedzi stwierdzeniem, że nie będzie chodził na wybory, skoro nie są one zdolne w demokracji zmienić niczego, poza twarzami rządzących.
Michel Onfray, w dyskusji wyraźnie zdominowany przez bardziej gadatliwego interlokutora, w sumie potwierdził jego obserwacje. Rzeczywiście, macronizm to szereg ustępstw przed wielkim kapitałem i kwestionującym laickość islamem, to zgoda, że Francja będzie dla swoich arabskich obywateli jedynie „hotelem”, gdzie wolno im mieszkać, ale gdzie nie próbuje się ich edukować w wartościach republikańskich. Jest to skutek liberalnej koncepcji społeczeństwa, gdzie państwo przestało być wychowawcą społeczeństwo, gdzie przestało mu agresywnie narzucać lewicowy światopogląd, pozwalając mu zachować pierwotną tożsamość. Mamy świat, gdzie panuje wolny przepływ towarów, kapitału, tożsamości. A przecież lewicowe i republikańskie państwo ma obowiązek kształtować swoich obywateli na zideologizowanych laickich republikanów. Nie ma i być nie może wolnego rynku w kwestiach światopoglądowych.
Następnie Onfray naszkicował wielką polityczną i ideologiczną ciągłość we francuskiej polityce, prawdziwą oś Mitterand-Chriac-Sarkozy-Macron, ponieważ od dziesięcioleci istnieje absolutna zbieżność idei między prawym skrzydłem socjalistów i lewym skrzydłem establiszmentowej lewicy. W konsekwencji, „Partia Socjalistyczna nie jest socjalistyczną”, ponieważ nawet w sferze narracyjnej posługuje się niesocjalistyczną narracją, gdzie brakuje słowa „lud”, a nadużywane jest prawicowe słowo „suwerenność”. Apostazji od prawdziwego socjalizmu dokonał ćwierć wieku temu François Mitterand, podporządkowujący partię interesom wielkiego kapitału, a następnie budując podstawy „Europy Maastricht”, czyli kontynentu rządzonego przez wielkie korporacje, gdzie pod hasłami liberalnymi i wolnościowymi obywatele mają rzeczywistą wolność coraz bardziej ograniczoną, a korporacje posiadają coraz więcej realnej władzy prywatnej. Głoszony publicznie lessferyzm jest oszustwem, gdyż dawno został zlikwidowany, ale nie znikł ze sztandarów „Państwa Maastricht”, czyli Unii Europejskiej, gdzie panuje autentyczna „tyrania państwa”. Jest to „liberalizm narzucany nam przez Brukselę i całą tę biurokrację, a będący bardzo odległym od liberalnej wolności”. Normy i regulacje europejskie stanowią formę „dyktatury”. W końcu nie jest możliwe, aby „państwo biurokratyczne narzuciło liberalizm wolnościowy”. Podobnie wolności nie da Francji Jean-Luc Mélanchon, chwalący Robespierre’a i jakobinów, któremu bliski jest Terror, Fidel Castro i Chavez.
Od czasu prezydentury Mitteranda, stwierdza Onfray, jedynym celem Partii Socjalistycznej stała się obrona status quo i „zachowanie władzy”. Klęska PS w wyborach prezydenckich to nie klęska socjalizmu, lecz partii tak się samo określającej, a która jest ideologicznym trupem od dziesięcioleci. Zwłoki te można dzisiaj pochować, ponieważ resztki kadrowe zebrał teraz Macron.
Zdaniem lewicowego filozofa, partie establiszmentowe zgadzają się we wszystkim, poczynając od organizacji opieki szpitalnej, a kończąc na sprawach wojskowych, suwerenności i polityce zagranicznej. Macron nie stanowi więc żadnej „nowej jakości” na scenie politycznej, będąc tylko liftingiem rządzącej oligarchii władzy, której zgrane od lat twarze budzą już niesmak u wyborców. Wszystkie partie rządzące zgadzają się w twierdzeniu, że „rynki i pieniądz stanowią prawo”. Które by więc nie rządziły partie i osoby, to i tak rządzi polityczne centrum, będące ekspozyturą plutokracji. Onfray podkreśla, że widać tę kontynuację w postaci braku rewolucji kadrowej na szczytach ministerstw w rządzie powołanym przez Macrona, gdy i ministrowie i ich współpracownicy mają długie życiorysy polityczne i trudno ich uznać za nową jakość na scenie politycznej. Co więcej, prezydenccy nominanci nie tylko powiązani są z dotychczas istniejącymi establiszmentowymi partiami politycznymi, ale i z wielkimi koncernami, nastawionymi na zysk kosztem ludzi ubogich i tubylców w Trzecim Świecie, na przykład w Nigrze, gdzie znajdują się złoża uranu. Szczególnie niepokojące są, dla lewicowego filozofa, personalne powiązania macronistów z „lobby nuklearnym”, czyli z producentami broni i energii atomowej. W tej sytuacji, na sam koniec, Onfray oświadczył, że zbojkotował wybory i nie uczestniczył ani w pierwszej, ani w drugiej turze.
To, co zwraca uwagę w wypowiedziach obydwu lewicowych filozofów, to absolutny brak wiary w Emmanuela Macrona. Obydwaj widzą w nim bankiera i ekspozyturę wielkich korporacji, który będzie budował Unię Europejską z korzyścią dla tychże korporacji. Ciekawym elementem były zarysowane alternatywy dla macronizmu. Teoretycznie obydwaj odcinają się równo od Mélenchona i Marine Le Pen. W wypowiedziach Finkielkrauta dostrzec można jednak ciut sympatii dla tego pierwszego, co jest zrozumiałe. Ciekawsza jest jednak postawa Onfray’ego w której ja wyczułem drobniusieńką nić zrozumienia, a może nawet sympatii dla… Frontu Narodowego.
Adam Wielomski
Tekst ukazał się w tygodniku Najwyższy Czas!