Emmanuel Macron znalazł się w izolacji. Na spotkaniu ministrów spraw zagranicznych NATO w Brukseli nikt nie poparł jego wizji przyszłości NATO. Ponadto szef niemieckiej dyplomacji Heiko Maas zaproponował powołanie grupy roboczej, która opracuje nową strategię Sojuszu. Kontrowersje wokół wizji przyszłości Sojuszu powstały, kiedy na początku listopada w wywiadzie dla tygodnika „The Economist” prezydent Francji Emmanuel Macron powiedział o „śmierci mózgowej” NATO. Jego zdaniem, przyszedł czas, aby budować niezależną europejską armię, bo na Ameryce Donalda Trumpa polegać już nie można. Tymczasem w środę szef niemieckiej dyplomacji Heiko Maas powiedział „Rzeczpospolitej”: „Jest jasne, że Ameryka pozostaje naszym najważniejszym sojusznikiem”. Czyżbyśmy byli świadkami tego, jak Francja i jej najbliższy sojusznik w Unii – Niemcy – otwarcie starły się ze sobą? O opinię w tej sprawie Sputnik zwrócił się do politologa prof. Adama Wielomskiego.
– Powiem szczerze, polityka francuska od czasów de Gaulle’a polegała na tym, że Francja nie chciała się pogodzić z sytuacją powstania świata dwubiegunowego, czyli z pozycją dominującą, z jednej strony Stanów Zjednoczonych, a z drugiej Związku Radzieckiego. Więc od kilkudziesięciu lat polityka francuska skierowana była na budowanie niezależnej „trzeciej siły” europejskiej. Z tego powodu Francja przez wiele dziesięcioleci popierała powolną emancypację Niemiec spod dominacji amerykańskiej będącej wynikiem II wojny światowej właśnie celem stworzenia takiej siły, zarówno politycznej, jak i militarnej, pomiędzy – nazwijmy to w ten sposób – Moskwą a Waszyngtonem. Francuzi zawsze byli przekonani, że Niemcy ten projekt poprą, choćby z tego powodu, że wielokrotnie sygnalizowały swoją chęć stworzenia jakiejś siły europejskiej. De facto, oczywiście, oznaczało to dezintegrację NATO. Tymczasem za czasów prezydenta Donalda Trumpa Stany Zjednoczone również wielokrotnie wyraźnie dawały do zrozumienia, że oczekują większych inwestycji swoich sojuszników w zbrojenia, a przede wszystkim w kupowanie amerykańskiego sprzętu. Stąd też dla polityki francuskiej stało się jasne, że być może jest to moment, w którym polityka europejska powinna stworzyć własny podmiot polityczny i militarny, niezależny już od Sojuszu Północnoatlantyckiego. Oczekiwano od Niemców poparcia tego projektu. Niemcy zaś cały czas gdzieś tak puszczając oczko dają do zrozumienia, że popierają ten projekt francuski, w rzeczywistości boją się podjąć ostatecznej decyzji. Dlatego, że w związku z amerykańskim „parasolem ochronnym” mają bardzo wymierne korzyści ekonomiczne, bo same nie muszą wydawać dostatecznie dużych kwot pieniędzy na swoje siły zbrojne i mogą te kwoty poświęcić na swój wzrost gospodarczy, budowę państwa socjalnego itd. Niemcy stanęły w tej chwili w pewnym rozkroku, nie potrafią się zdecydować, czy lepiej jest stworzyć wraz z Francją niezależną „trzecią siłę”, czy też już kolejną siłę, bo właściwie świata dwubiegunowego nie mamy. Czy jednak zdać się na amerykańską opiekę, dzięki której oszczędzają – co tu dużo mówić – dziesiątki miliardów euro rocznie.
– Prezydent Macron twierdził, że on sam nie może być pewny, czy atak na jeden z krajów Sojuszu zostanie uznany za atak na wszystkich. Ma na myśli artykuł 5. Traktatu północnoatlantyckiego. Do jakiego stopnia stawia to pod znakiem zapytania obecną architekturę bezpieczeństwa Europy?
– Tymczasem Niemcy uznały, że „tym razem nie da się uniknąć otwartego starcia z Emmanuelem Macronem. Stawką jest bezpieczeństwo Republiki Federalnej i całej zachodniej Europy” – pisze „Rzeczpospolita. „Dwa tygodnie przed szczytem przywódców sojuszu w Londynie Berlin szuka krajów, które obronią pakt przed atakami prezydenta Macrona. Warszawa zgłosiła się jako pierwsza – czytamy w artykule Jędrzeja Bieleckiego pod tytułem „Niemcy ratują NATO. Polska pomoże”. Czyżby Niemcy i Polska są contra Emmanuel Macron?
– Chyba tak ta sytuacja wygląda. Dlatego, że Niemcy okazały się niezdolne do podjęcia decyzji, że wykorzystają sytuację, w której Donald Trump zdecydowanie zwrócił się przeciwko krajom zachodnioeuropejskim, szczególnie tzw. Starej Unii, i podejmą wraz z Francją próbę zbudowania niezależnego ośrodka kierowniczego, współtworzącego politykę światową. Tak się jednak nie stało. Nie ukrywam, że jestem bardzo zaskoczony stanowiskiem Niemiec, które podejrzewałem o to, że jako pierwsze będą chciały się wyemancypować z NATO, z amerykańskiej kurateli. Niemcy nie spełniły marzeń, które pokładała w nich polityka francuska jeszcze od czasów de Gaulle’a. Nie zdecydowały się wyjść spod opieki amerykańskiej, bo tak we Francji postrzegane jest NATO. Więc można powiedzieć, zawiodły swego francuskiego sojusznika. A jest to polityka zdecydowanie odpowiadająca Polsce. Ponieważ Polska właściwie całość swej polityki bezpieczeństwa związała z NATO i amerykańskimi gwarancjami wynikłymi ze zobowiązań natowskich, czyli z wiarą w to, że amerykański sojusznik podejmie decyzję polityczną o obronie innych zagrożonych czy zaatakowanych państw, będących członkami Sojuszu.
– Jak Pan profesor sądzi, czy Sojusz Północnoatlantycki rzeczywiście można zreformować?
– Powiem tak: Sojusz w tej chwili znajduje się w sytuacji dość niezręcznej. Dlatego, że, z jednej strony, mamy Turcję, która, co tu dużo mówić, praktycznie przestała być jego członkiem. Po drugie, mamy próbę Francuzów zrzucenia „parasola ochronnego” Stanów Zjednoczonych nad Europą Zachodnią, której Niemcy nie podchwyciły. Co, myślę, jest dla Francuzów olbrzymim zawodem. Po trzecie, mamy skomplikowaną sytuację dla samego NATO w zmieniającym się świecie; mianowicie, stopniowe topnienie potęgi Stanów Zjednoczonych. Mam przede wszystkim na myśli wzrost z roku na rok gospodarki chińskiej, która chyba dwa lata temu przegoniła w swojej wielkości gospodarkę amerykańską. I z każdym rokiem ta różnica się zwiększa. W związku z tym pojawia się pytanie: czy NATO w istniejącej formule jako sojusz dominujący nad światem militarnie rzeczywiście ma jeszcze zastosowanie, dlatego, że jest to jednak sojusz państw rozwijających się stosunkowo wolno. Pojawiają się nowe ośrodki imperialne, takie, jak właśnie Chiny, odbudowująca swoją potęgę Rosja, kraje BRICS-u. To, oczywiście, wymaga przeformatowania poglądów polityków kierujących Paktem Północnoatlantyckim na rolę NATO w świecie. Istnieje kilka możliwości. Pierwsza możliwość związana jest z tym, że NATO po prostu się rozpadnie i Amerykanie będą mieli swoje interesy, Europa Zachodnia będzie miała swoje interesy, a może być też tak, że nastąpi centralizacja NATO pod amerykańskim kierownictwem, i NATO wtedy stanie się militarnym sojuszem państw Zachodu zagrożonych w swej pozycji światowej przez rosnące potęgi, które w tej chwili pojawiają się w różnych częściach globu.
Rozmawiał Leonid Sigan
Nie padło najważniejsze pytanie – czy Macron może być nowym Napoleonem? Starszy się inwazją Rosji, ale Francja ma większy budżet wojskowy niż Rosja. Macron podważający ład natowski może chce utworzyć nowy, gdzie Europa będzie pod hegemonią Paryża. A że całe NATO patrzy na Moskwę pozwala trójkolorowym na utworzenie siły zdolnej do zaprowadzenia nowego sztandaru „Wolności, Równości i Braterstwa”. Niemcy nie chcą się dołączyć do nowego Napoleona pokojowo? To zamiast Niemiec będą jakieś nowe federacyjne republiki siostrzane. A z Polski nowe Księstwo Warszawskie, z nadmiarowych ziem nowe republiki siostrzane (dlatego Śląskie i Pomorskie tak się ideologicznie odseparowują od Warszawy).
Szkoda, że tak jednak się nie stanie 🙁 Supremacji francuskiego oręża nie będzie a Europą rządzić będzie dalej martwy mózg…
Póki co, to Rosja ma większy budżet obronny niż Francja. Za to Chiny wydają tyle, co Rosja, Niemcy, Francja i Wielka Brytania razem wzięte. Niemcy wcale nie stanowią jakiegoś odrębnego bieguna, bo w gruncie rzeczy, w 80% przypadków, grają z US-manami do jednej bramki i wygląda to tak, że jak Wuj Sam ogon zadrze, to i reszta za nim. Niemcy też. Ciekawe jest to, że zwiększonym wydatkom RFN na zbrojenia sprzeciwia się tamtejsza lewica, którą o miłość do amerykańskich imperialistów trudno posądzać. Co do Francji, to przez jakiś czas w NATO nie była.
O Rosji i Francji nie masz racji
https://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/9/9e/Military_Expenditures_2018_SIPRI.png
To oczywiste, że Niemcy myślą o emancypacji spod kurateli USA, ale słusznie uznały, że jeszcze nie nadszedł czas na ten krok. Przykładowo Niemcy są zależne szczególnie od eksportu samochodów do USA i dlatego muszą siedzieć póki co cicho. Na razie Niemcy jako eksporter muszą żyć ze wszystkimi w zgodzie, dlatego Merkel podobno obsztorcowała Macrona za jego przedwczesne wynurzenia. To jednak nie będzie trwało wiecznie.
Tylko NATO ze wszystkimi ulomnosciami traktatowymi jest gwarantem pokoju na siwcie(nie tylko w Europie). Zadna armia/ siily europejskie przez najblizszych 50 lat nie beda w stanie zapewnic spokoju tak jak robi to ciagle NATO. Przestanmy wiec marzyc i wezmy sie do prawdziwej modernizacji polskich sil zbrojnych- lacznie z mar. woj.. Rosja zepewne nam nie zagraza ale wiemy ze suwerennosc Najjasniejszej jest dla nas wszystkich najwazniejsza. Pozdrawiam wszystkich.
Jakim gwarantem? Przez okres zimnej wojny gwarantem były arsenały jądrowe USA i ZSRR, później zaś, po rozwiązaniu się Układu Warszawskiego NATO jedynie było narzędziem USA w prowadzeniu wywołanych przez siebie konfliktów. I do dziś NATO niczego nie zapewnia, poza nadzorem Amerykanów nad armiami państw-członków. W przypadku likwidacji tego tworu państwa europejskie sobie poradzą i wcale nie będą ze sobą wojować, Rosja wcale nie zabierze się za podboje bo nie ma takiej potrzeby, stracą jedynie USA, które będą musiały dogadywać się z państwami europejskimi jako równorzędnymi, a nie jak silniejszy sojusznik ze słabszymi
Nie tylko broń jądrowa przyczyniła się do pokoju. Także handel międzynarodowy. Co więcej, prędzej wojnę będą prowadzić między sobą państwa biedne niż bogate.
Oczywiście, i to właśnie gwarantuje, że niezależnie od istnienia NATO, UE czy czegokolwiek, wojen militarnych pomiędzy bogatymi państwami europejskimi nawzajem czy państwami europejskimi i Rosją nie będzie: handel jest dużo bardziej opłacalny, a ewentualna wojna będzie tylko i wyłącznie gospodarczo-propagandowa: po co równać przeciwnika z ziemią skoro można po prostu przejąć jego gospodarkę?
Nie żeby coś, ale w przeszłości już parokrotnie głoszono, że dzięki handlowi już wojen między bogatymi krajami nie będzie… zwykle niedługo takowa wybuchała…
Bo władze tych krajów nie kierowały się racjonalizmem. Na ogół jest tak, że rządzą „szachiści”, ale nie zawsze. Obecnie kraje bogate, handlujące między sobą, rzadko prowadzą wojny – zwłaszcza, gdy wokół istnieje sporo innych krajów bogatych. Dlatego też, może i Amerykanie chcieliby wypowiedzieć małą wojenkę Chinom, gdzieś na Pacyfiku, bo ponosząc samemu koszta, Chińczykom napsuliby krwi znacznie bardziej. Jednak wobec istnienia UE, która pozostałaby neutralna wobec tego konfliktu, Amerykanie raczej nie zaryzykują, żeby nie osłabić przy tym własnej pozycji wobec UE. Nie chcą chyba, żeby kurs USD/EURO poszybował w dół.
Ciekawe… kartele zarabiają w USA kokosy, a i tak wycięły Trumpowi masakrę rodziny mormonów, która jest symbolem na miarę 11/09.
Ameryka wkracza właśnie na wojenna ścieżkę… a to bagno obejmuje cały kontynent.
Lepiej mieć Bombę… wystarczyło 6 sztuk, żeby Trump spasowal.