W rozmaitych dyskusjach internetowych i facebookowych od pewnego czasu „wałkuję” instytucję małżeństwa. Moi oponenci chętnie wkładają mi w usta idee, których nigdy nie głosiłem, jakobym odrzucał tę instytucję, promował wolne związki lub model małżeństwa bezdzietnego. Nigdy nic takiego nie wyszło spod mojego pióra. Jeśli gdziekolwiek i kiedykolwiek coś takiego napisałem, to prosiłbym o cytat, wraz ze wskazaniem źródła. Póki co, jedni cytują innych, a ci drudzy tych pierwszych. Nigdy nie ma cytatów pierwotnych, które wyszły spod mojej ręki.
Moje polemiki wokół instytucji małżeństwa dotyczą wyłącznie jego modelu. Nie jestem i nigdy nie byłem zwolennikiem tzw. modelu tradycyjnego, który wychwala w swoim ostatnim tekście na Myśli Konserwatywnej kol. Karol Kilijanek, a wcześniej – na tych samych łamach – chwalili koledzy Kisiel i Jabłoński. Po pierwsze, mam zastrzeżenia czy tzw. model tradycyjny rzeczywiście jest tradycyjny? Uważam, że jest to model mieszczański z XIX stulecia, a więc model liberalny, charakterystyczny dla nowobogackich społeczeństwa industrialnego. Po drugie, i to jest istota podnoszonych przeze mnie uwag, wyrażam wątpliwości czy jest to model „jak Pan Bóg przykazał”.
Faktycznie, wielu tradycyjnych teologów i filozofów katolickich pisało, że kobieta w sposób naturalny poddana jest mężczyźnie, on jest panem i władcą, a ona jest cicha i skromna, etc. Pytanie tylko czy pogląd ten wynika z nauczania Kościoła, z dogmatów czy z oglądu społeczeństwa w czasie, gdy swoje refleksje spisywali i traktowali takie poglądy jako naturalne, zgodne z naturą? Zasygnalizuję tylko w tym miejscu problem następujący: jeśli – jak pisze kol. Kilijanek w ostatnim tekście – „Bóg stworzył mężczyznę i kobietę, wyposażając ich w pewne łatwo dostrzegalne, wzajemnie uzupełniające się cechy. Władczość i uległość. Siła i delikatność. Ekspansywność i stałość. Ruch i spokój. Zdecydowanie i wahanie. Atak i obrona. Tacy są mężczyzna i kobieta. Wzajemnie się uzupełniają i potrzebują siebie nawzajem„, to czy myśl ta nie zaprzecza jakże oczywistej chrześcijańskiej prawdzie o jedności gatunku ludzkiego? Jeśli mężczyzna i kobieta są inni, to każe to postawić pytanie o jednaką dla obojga płci moralność i warunki zbawienia. Skoro on jest agresywny, to wynikłe stąd grzechy powinny być liczone jako mniejsze, niż podobne u kobiety. Skoro ona jest pod jego władzą, to czy jej grzechy nie powinny też spływać na jego konto? Skoro ona jest mu poddana, to może mąż winien się spowiadać w imieniu rodziny? Jeśli uznajemy, jak uczy Kościół katolicki, równość kobiety i mężczyzny wobec Boga, wobec grzechu, to pociąga to za sobą radykalne skutki natury antropologicznej.
To, co w rzeczywistości chcę wyrazić, to moje prawo do innych relacji małżeńskich niż te, które preferuje większość konserwatywnych i tradycyjnych katolików. Nigdy nie ożeniłbym się z dziewczyną, która marzyłaby o tzw. tradycyjnym małżeństwie i aby być tzw. tradycyjną żoną. To, że przez dość długo żyłem w stanie bezżennym wynikało właśnie z tego, że nie znalazłem kobiety odpowiednio inteligentnej i wyemancypowanej społecznie, a przy tym o konserwatywnym światopoglądzie; kobiety będącej dla mnie równorzędnym partnerem intelektualnym i społecznym. Mówiąc wprost, wolałbym zostać samotny do końca życia, niż żyć w związku z kimś, kto mi nie odpowiada, kto mnie „nie kręci” swoją intelektualną niezależnością i silną wolą, ale spełniającym abstrakcyjny „konserwatywny ideał” żony i matki.
Rozumiem, że kol. Kilijanek pozwala mi na odmienne preferencje, bylebym tylko nie negował „ideału”, czyli tzw. rodziny tradycyjnej. Problem w tym, że jego ideał zupełnie nie jest moim ideałem. Czyżby więc chciał, abym był obłudnikiem i faryzeuszem, który pochwala publicznie model rodziny, w którym sam nie chciałbym żyć za żadne skarby? Zresztą zupełnie szczerze uważam, że model tradycyjny płci to już anachronizm i przeszłość. W świecie techniki i komputerów coraz mniej jest zawodów „męskich” i „żeńskich”, gdzie te pierwsze wymagają siły fizycznej. Teraz decyduje wiedza i kompetencje, tutaj zaś kobiety nie są w tyle za mężczyznami. Jako wieloletni wykładowca akademicki dostrzegam inność sposobu uczenia się i myślenia kobiet i mężczyzn, i negowanie tych różnic byłoby idiotyzmem. Ale odmienność ta nie pozwala mi scharakteryzować, który jest lepszy, a który jest gorszy. To zależy od sytuacji, konieczności w jakiej wiedza i umiejętności mają być użyte.
Stoję na stanowisku, że z natury społecznej człowieka – będącej wszak dziełem Boga – wynika, że on i ona żyją wspólnie i mają dzieci. Prawdopodobnie z tejże natury wynika, potwierdzany przez chyba wszystkie religie świata, obyczaj, że żyjąca para zawiera związek małżeński, gdyż ten jako jedyny daje poczucie stabilizacji i bezpieczeństwa. Nie uważam jednak, aby ani z prawa natury, ani z nauczania Kościoła wynikały określone relacje międzymałzeńskie, to, kto jest cichy i skromny, a kto władczy. Jeśli mam być zupełnie szczery, to nawet nie rozumiem dlaczego na rodzinę trzeba patrzeć w kategoriach dialektyki panowania i uległości, władzy i posłuszeństwa? Małżeństwo opiera się na wzajemnej miłości i szacunku. Ona jest księżniczką dla Niego, a On jest księciem dla Niej.
Z małżeńskim pozdrowieniem
Adam Wielomski
(…)W świecie techniki i komputerów coraz mniej jest zawodów “męskich” i “żeńskich”, gdzie te pierwsze wymagają siły fizycznej.(…)
A i tak wiadomo czy brak dyspozycji kobiet do zawodów nie jest też spowodowane kulturowo… tzn. wystrzeganie się zachowań, które kobietom nie przystoi.
„Żony bądźcie poddane mężom, jak przystało w Panu. Mężowie, miłujcie żony i nie bądźcie dla nich przykrymi!” – List do Kolosan
Wystarczy to zrozumieć.
Jednak jest tu naturalna rola głowy rodziny – mężczyzny, zobligowanego do miłości kobiety (a kto kocha nie może przecież robić krzywdy, tyranizować, tłamsić czyjąś duchową autonomię czy się wywyższać się lub okazywać wzgardę) i zarazem większa jego odpowiedzialność. Gdy św. Paweł pisze „miłujcie żony” należny od razu odsyłać do jego tzw. „Hymnu o miłości”.
Oto meritum.
Relacja męża do żony i odwrotnie ma być odwzorowaniem relacji Chrystusa do Kościoła.
By to zrozumieć, trzeba zagłębić się w sens tej relacji.