Wybory parlamentarne na Białorusi a polski interes narodowy

Upiększyć Białoruś”

To zaś, co „wiemy” najczęściej ma się nijak do rzeczywistości. Rzadko zauważanym w Polsce faktem jest np. brak na Białorusi partii rządzącej, czy też prezydenckiej, co istotnie odróżnia ten kraj nie tylko od Rosji, czy Ukrainy, ale także od… RP. Ruch społeczny „Biała Ruś”, przedstawiany niekiedy jako formacja „łukaszystów”, „polityczne ramię reżimu”, czy wręcz odpowiednik pro-kremlowskiej Jednej Rosji – ma więcej cech polskiego PRON-u, formacji państwowców, niż tylko zbioru zadeklarowanych fanów osoby prezydenta Łukaszenki. Organizacja zresztą świadomie nie dąży bynajmniej do absolutnego sukcesu wyborczego, dość oczywistego, gdybyśmy mieli do czynienia z zawoalowaną monoportią. „Biała Ruś” (kierowana przez ministra edukacji Aleksandra Radkowa) zarejestrowała ostatecznie 70 kandydatów do 110-miejscowej Izby Przedstawicieli Zgromadzenia Narodowego Republiki Białorusi. – Rozwijamy się w sposób podobny do partii i udział w kampanii wyborczej z pewnością jest krokiem w tym kierunku, ale przede wszystkim służy temu, by widzieć błędy obecnego życia partyjnego! – podkreśla Radkow. „Biała Ruś” liczy (wg danych własnych) 132 tysiące członków, zaś za cel stawia sobie m.in. „zwiększanie świadomości obywateli w zakresie tworzenia prawa i potrzeby aktywizacji społeczeństwa”, odwołuje do postulatów zwiększenia wydajności pracy czy „upiększenia ojczyzny”.

Skala odrzutów

Same wybory odbywają się wg dwutorowej ordynacji większościowej bezwględnej (z wymaganą w pierwszej frekwencją 50 proc., a w drugiej 25 proc. uprawnionych). Ostatecznie, 23 sierpnia – na 494 złożone wnioski o rejestrację – zarejestrowano 363 kandydatów rekomendowanych przez partie polityczne i organizacje społeczne (w tym związki zawodowe), a także niezależne grupy inicjatywne. Oznacza to, że do wyborów dopuszczono 73,5 proc. początkowo zainteresowanych (część sama zrezygnowała w toku rejestracji), a więc odsetek porównywalny ze skalą odrzuceń wniosków odnotowaną podczas ostatnich wyborów parlamentarnych w Polsce.

W białoruskim wyścigu bierze udział m.in. osiem partii. Najwięcej kandydatów spośród nich zgłosiła nacjonalistyczna, ale antyzachodnia Liberalno-Demokratyczna Partia Republiki Białorusi Siergieja Gajdukiewicza, a 35 – demoliberalna Zjednoczona Partia Obywatelska Anatolija Labedźki (w której jednak pojawiają się silne głosy, by po przedstawieniu się w ramach kampanii – ostatecznie wycofać się z wyborów). Białoruski Front Ludowy Alaksieja Janukiewicza zarejestrował 30 kandydatów (na 33 zgłoszonych – co przeczy tezie o jakimś szczególnym prześladowaniu „radykalnej opozycji’). Wśród zaakceptowanych kandydatów znalazł się nawet były kandydat Frontu na prezydenta, znany z radykalizmu Ryhor Kastusiou. Podobnie Białoruska Partia Socjaldemokratyczna (Hromada) zarejestrowała 11 z 15 zgłoszonych, kampania „Mów prawdę!” – 13 kandydatów, a określająca się jako „eurokomunistyczna” Białoruska Partia Lewicy „Sprawiedliwy Świat” – 27. Ostatecznie – jak podał koordynator akcji „Za Uczciwe Wybory” Wiktor Korniejenko, różne środowiska opozycyjne zarejestrowały kandydatów w 78 ze 110 okręgów.

Oligarchowie tak! – byle zachodni?

Co do podstawowych treści programowych, większość formacji opozycyjnych ogranicza się do ogólnego odwoływania do „wartości demokratycznych” i krytyki władzy. Wyraziściej na tym tle prezentuje się BNF, który w swej propagandzie ostrzega przed „rosyjską ekspansją” i „penetrowaniem Białorusi przez rosyjskich oligarchów”, a także zdominowaniem życia obywatelskiego przez rodzimą biurokrację. Domaga się za to „przyciągnięcia inwestycji z Europy i USA”. Z drugiej jednak strony lider Frontu, Janukiewicz podkreśla: „Ważne jest, aby o losie Białorusi decydowano tutaj w Mińsku, a nie w Moskwie, Warszawie i Brukseli”. Propagandowy przekaz pro-zachodnich „narodowców” białoruskich jest osłabiany przez nawoływanie do bojkotu przez rozłamową strukturę Konserwatywno-Chrześcijańskiego BNF Zenona Paźniaka – niemal nieistniejącą w kraju, ale mającą swoje kanały informacyjne między innymi via media działające z Polski.

Odpadł celowo?

Co ciekawe jednak, główny ostatnio ulubieniec zachodnich „przyjaciół białoruskiej demokracji”, Aleksander Milinikiewicz, lider Ruchu „Za Wolność” – również podjął demonstracyjną próbę zgłoszenia swojej kandydatury, tłumacząc, że „bojkot jest na rękę władzom”. Ostatecznie jednak biegli grafolodzy, których opinię wywołała Centralna Komisja Wyborcza orzekli, że sfałszowanych mogło być ok. 15 proc. z 3.000 podpisów popierających kandydaturę Milinkiewicza. Ponadto CKW zwróciła uwagę na zatajenie w oświadczeniu majątkowym kandydata (nie wykazano własności posiadłości polityka). Juraś Milaśkiewicz, kierujący grupą inicjatywną kandydatury lidera „Za Wolność” oświadczył, że zarzuty są nieprawdziwe, bowiem w oświadczeniu wykazano własność domu Milinkiewicza, a działka znajduje się jedynie w dzierżawie polityka, podpisy natomiast przeszły kilka etapów wewnętrznej weryfikacji. Porażka Milinkiewicza jest mu jednak poniekąd na rękę, bowiem uwiarygodnia go w oczach Zachodu jako „ofiarę reżimu” i dało PR-owskie uzasadnienie akcji bojkotu – na razie popartego jedynie w feralnym, 109 okręgu wyborczym w Mińsku, gdzie nie udało się dokonać rejestracji.

Bojkot, współpraca czy wspólne wycofanie?

Bojkot jednak łamie się, podobnie jak i pomysły na wspólną akcję propagandową przeciw władzy. Liderka Białoruskiej Partii Socjaldemokratycznej (Hromada) Iryna Wesztard uznała rzekomy „wspólny front” narzucanyprzez nieuczestniczących w bojkocieprzedstawicieli opzycji za nieuzasadniony i sprzeczny z regułami demokracji. Podkreśliła też, że nie widzi problemu w tym, że kandydaci „Hromady” będą rywalizować z przedstawicielami demokratycznej opozycji. Co ciekawe, procedur rejestracyjnych nie przeszedł były przywódca tej formacji, Anatolij Liaukowicz.

Koncepcję wspólnej taktyki wyborczej popierają natomiast m.in. „Mów Prawdę” i „Za Wolność”. Z kolei ZPO Labedźki zapewne podejmie decyzję o wycofaniu kandydatów na swej konwencji 15 września – i do takiego samego kroku wezwie BNF. Front jednak na razie zapowiada, że kampanię poprowadzi na pewno także po tej dacie. Z kolei LDP RB ogłosiła już swój sukces w związku z rejestracją największej ilości kandydatów i wezwała część patriotycznych środowisk opozycyjnych do przeniesienia swego poparcia na „liberalnych-demokratów”.

Liberalniej, ale pod obserwacją

Lidia Jermoszina, szefowa CKW określiła skład kandydatów jako bardzo zróżnicowana, zwróciła też uwagę na większą niż dotychczas aktywność partii politycznych, co jej zdaniem wiąże się z uproszczeniem procedur zgłaszania i rejestracji kandydatur. Udział w wyborach deklaruje wg różnych szacunków od 60 do 70 proc. uprawnionych. CKW przyznała akredytacje 157 obserwatorom międzynarodowym, w tym z OBWE, Rosji i Mołdawii. Łączna liczba obserwatorów zaproszonych przez różne środowiska szacowana jest na około 600 osób. W większościowych wyborach trudno mówić o profesjonalnych szacunkach szans wyborczych, jednak proste zestawienia nazwisk kandydatów wskazuje, że poza przedstawicielami „Białej Rusi” znaczące szanse na wejście do Izby Przedstawicieli mają także niektórzy kandydaci „liberalnych-demokratów”, „Sprawiedliwego Świata”, czy „Hromady”.

Kolejny zwód mińskiego lisa

Tymczasem prezydent Łukaszenka po raz kolejny dokonuje personalno-politycznego zwrotu w działaniach swej administracji. Na jej szefa powołał Andreja Kabiakou, przez ostatnie dziesięć miesięcy ambasadora Białorusi w Moskwie, stałego przedstawiciela Białorusi przy Euroazjatyckiej Wspólnocie Gospodarczej, uważanego za zwolennika integracji eurazjatyckiej Mińska. Równocześnie jednak, w ramach typowego cięcia po skrzydłach prezydent dał klasycznego „kopniaka w górę” dotychczasowemu szefowi administracji, zwolennikowi umiarkowanej liberalizacji Uładzimirowi Makiejowi, „awansując” go na stanowisko ministra spraw zagranicznych. Tym samym jedną podwójną rotacją lis z Mińska mrugnął i na Wschód, i na Zachód, nie po raz pierwszy dowodząc geopolitycznej niezależności i sprytu.

Kto jest Stalinem?

Ten zaś będzie Łukaszence chyba bardzo potrzebny, zachodnie – ale i rosyjskie media już emocjonują się bowiem stanowiskiem amerykańskiej Partii Republikańskiej, która wezwała „przywódców rosyjskiego rządu o ponowne rozważenie takich kwestii jak: tłumienie działalności opozycyjnych partii, ograniczanie wolności mediów i aktywności społeczeństwa obywatelskiego, nierozwiązany problem inwazji na Gruzję, stosunki z tyranami na Bliskim Wschodzie, tolerowanie nadużyć w sąsiednich państwa i wspieranie ostatniego reżimu stalinowskiego na Białorusi”. Antyrosyjska i neokonska platforma programowa Mitta Romneya to sygnał, że Eurazja być może zostanie zmuszona do zwarcia szeregów w przypadku sukcesu wyborczego Republikanów.

Interes Polski

Przykład białoruski pokazuje jak powinna być prowadzona polityka zagraniczna niewielkiego państwa położonego między Wschodem a Zachodem. Prezydent Łukaszenka ma jasną (kto wie, czy nie jaśniejszą niż prezydent Putin) wizję organizacji przestrzeni post-sowieckiej i eurazjatyckiej. Jednocześnie jednak nie chce być wizji tej zakładnikiem. Przeciwnie, w sytuacji, gdy przez chwiejną politykę rosyjską bywa rzucany na żer „demokratycznej” opinii publicznej Zachodu – potrafi zręcznie manewrować na regionalnej i światowej szachownicy trafnie wykorzystując fakt, że istnieje parę więcej stolic, niż tylko Bruksela, Waszyngton i… Moskwa. Świadczą o tym intensywne kontakty białorusko-chińskie, ale także współpraca z Wenezuelą, czy wspominanym ostatnio Azerbejdżanem.

Właśnie ta niezależność i elastyczność białoruskiego przywódcy czyni go naturalniejszym nawet sojusznikiem Polski, niż są nimi obecni fałszywi przyjaciele, a nawet Rosja – nasz docelowy partner strategiczny. Nie trzeba więc przekonywać, że w interesie Polski jest też sprzyjanie utrzymywaniu stabilności sytuacji wewnętrznej Białorusi. Dzięki obecności na tym terenie dużej mniejszości polskiej (liczącej wg różnych szacunków od 295 tys. do ponad 1,2 mln obywateli) Polska jest predestynowana do roli głównego partnera władz w Mińsku – oczywiście o ile zaprzestanie używania naszych rodaków jako piątej kolumny „demokratyzacji”, czyli unijnej inwazji na Białoruś.

Nie czas i nie miejsce przypominać, że polska mniejszość na Białorusi nie ma przeszkód w rozwijaniu swoich narodowych, kulturalnych i społecznych aspiracji, a problemy z władzami państwowymi mają za naszą wschodnią granicą tylko te kręgi, które mieszają się w propagandowe rozgrywki tzw. opozycji. Hałaśliwe tego skutki bywają podchwytywane w Polsce nie tylko przez demoliberalne media, ale nawet przez część środowisk odwołujących się do wartości narodowych i patriotycznych (by przypomnieć anty-łukaszenkowskie manifestacje MW czy białoruskie eskapady pos. Artura Górskiego w „obronie demokracji”). Tym samym tak władza, jak i opozycja w Polsce same wyrzekają się możliwości racjonalnego kreowania polskiej polityki na Białorusi opartej po pierwsze na kooperacji z tamtejszą polską mniejszością, a po drugie i przede wszystkim – na uzgodnieniu wspólnej linii dyplomatycznej z władzami w Mińsku. Co ciekawe, możliwość taką odrzucają nawet te środowiska, które na co dzień mają pełne usta „jagiellońskości” i „międzymorza” – a przecież właśnie kooperacja polsko-białoruska jest jedynym możliwym spełnieniem tej wizji politycznej w obecnych realiach.

Tak więc wszystkim pytającym jaką politykę zagraniczną powinna realizować Polska – należy odpowiedzieć: taką jak Baćka! Silną i efektywną politykę wschodnią, nie popadająca jednak w ślepe rusofilstwo, a jednocześnie twardą wobec demoliberalnych miazmatów i otwartą na rodzącą się policentryczność współczesnego świata. Ponadto (jak starałem się wykazać na marginesie analizy sytuacji wyborczej na Białorusi a wcześniej na Ukrainie) – polityka polska musi uwzględniać kwestię narodową, a więc m.in. fakt istnienia wielomilionowej diaspory polskiej na Kresach, który musi dla naszej dyplomacji mieć znaczenie podmiotowe i pierwszorzędne – tak jako instrument, jak ze względu na cel polityczny, polegający na wzroście potencjału i bezpieczeństwa całej wspólnoty narodowej, zarówno zamieszkałej w obecnych granicach RP, jak i w innych państwach.

Konrad Rękas

Inna wersja tego artykułu ukazała się na portalu Geopolityka.org

Click to rate this post!
[Total: 0 Average: 0]
Facebook

0 thoughts on “Wybory parlamentarne na Białorusi a polski interes narodowy”

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *