Panie Biesłanie, oprócz pracy w Czeczenfilm pełni Pan szereg innych funkcji. Proszę opowiedzieć, czym się Pan zajmuje?
– Oprócz tego, że jestem generalnym producentem Kompanii Filmowej Czeczenfilm, przewodniczę Fundacji Wsparcia Rozwoju Kina Kaukazu Północnego, jestem członkiem Stowarzyszenia Filmowców Federacji Rosyjskiej i dyrektorem generalnym Północnokaukaskiej Kompanii Filmowej.
Pracuję jako reżyser, producent oraz aktor, gram w filmach, rozwijam kino czeczeńskie i północnokaukaskie. Marzę o tym, aby cały świat zobaczył, jak piękny jest Północny Kaukaz, jak wspaniali, mądrzy i dobrzy ludzie tu mieszkają oraz by coraz szersze rzesze ludzi poznały nasze niepowtarzalne obyczaje.
Na ile znane jest kino czeczeńskie poza obszarem republiki? Skąd czerpiecie inspiracje?
– W tej chwili pracujemy z moim kolegą Jewgenijem Czelcowem nad bardzo dużym projektem międzynarodowym. Po raz pierwszy od rozpadu ZSRR powstaje film produkcji rosyjsko-indyjskiej. Jest to „road movie” o przyjaźni trójki dzieci różnych narodowości i wyznania. To coś na kształt bollywoodzkiej produkcji, takiej z rozmachem. Film będzie dystrybuowany w Rosji, WNP, Indiach i pięćdziesięciu siedmiu krajach muzułmańskich. Można zatem mówić o swego rodzaju precedensie.
O czym będzie opowiadał film?
– Jak mówiłem, głównymi bohaterami jest trójka dzieci, które przypadkowo spotykają się w Indiach. Znajdują czarodziejski kamień, spełniający życzenia. Muszą jednak odnaleźć jego brakującą część. Od napotkanego zakonnika dowiadują się, że istnieją jeszcze inne takie kamienie. Ruszają zatem na poszukiwania, by móc zrealizować swoje marzenia. I okazuje się, że wszystko to, o czym marzyli, czego pragnęli znajdują po drodze.
Wspólna podróż pełna przygód i wyzwań sprawia, że połączą ich nierozerwalne więzi przyjaźni. Zaczynają rozumieć, że do realizacji własnych pragnień nie potrzebują żadnego kamienia, lecz ciepłej i trwałej ludzkiej relacji, oraz że przyjaźń, pokój i tolerancja są najcenniejszymi wartościami w życiu.
Zdjęcia kręcone były w Indiach?
– Tak, zdjęcia kręciliśmy w Indiach. Przebywaliśmy tam trzy miesiące i muszę przyznać, że była to dość ciężka praca. Tym bardziej, że byliśmy tu pierwszy raz i musieliśmy sobie radzić w różnych warunkach. Ale podołaliśmy.
Teraz filmujemy w centralnej Rosji, potem w Czeczenii i Dagestanie. Na koniec pojedziemy jeszcze raz do Indii dokręcić pozostałe sceny, a na rok 2018 zaplanowaliśmy dystrybucję.
W jakiej formie i czy w ogóle kino czeczeńskie istniało wcześniej? Jak wyglądała jego odbudowa?
– Niestety, kina czysto czeczeńskiego nie było w ogóle. Za czasów Związku Radzieckiego było Północnoosetyjskie Studio Filmowe, które produkowało filmy praktycznie dla całego Kaukazu Północnego. Powstawały także filmy o Czeczenach, ale twórcy, którzy nie byli Czeczenami, nie mogli wszystkiego o nas wiedzieć i pokazywać nas w taki sposób, jak sami byśmy sobie tego życzyli. W związku z tym filmy często mijały się z prawdą i nie wszystkie zostały pozytywnie odebrane przez nasz naród. Dlatego dopiero po nastaniu pokoju w Republice Czeczeńskiej zrobiliśmy pierwszy czeczeński film. Potem powstał drugi i trzeci.
Praca w branży filmowej była moim marzeniem, zajęciem, które kochałem i które w konsekwencji przekształciło się w zawód. Z biegiem czasu nasze studio zaczęło się rozwijać, zostaliśmy zauważeni przez władze Republiki, a teraz działamy już na arenie międzynarodowej. Pracujemy z Indiami, WNP, krajami muzułmańskimi i przekonujemy, że Republika Czeczeńska i Północny Kaukaz są miejscem wręcz idealnym do produkcji filmów. Na kompaktowym terytorium znajdziemy tu wszystko, czego trzeba do produkcji filmowej: wieżowce, stare miasta, morze, pustynie, wieczne śniegi, jeziora, lasy, stepy, a także wielorodność narodową ludzi Kaukazu, która sprzyja znajdowaniu postaci mogących zagrać Rosjan, Amerykanów czy Hiszpanów.
Myślę, że wykorzystanie potencjału Kaukazu Północnego doprowadzi w efekcie do powstania Kaukazwood. Tak jak istnieje Hollywood, Bollywood, tak my stworzymy swój Kaukazwood. Chcemy, żeby cały świat przyjeżdżał do naszego kraju, żebyśmy byli kojarzeni wyłącznie z pokojem, przyjaźnią i tolerancją. Dla nas nieważna jest narodowość, wiara czy religia, po prostu uwielbiamy przyjmować gości, a gościnność Kaukazu jest niemalże legendarna. Zatem wszelkie grupy filmowe odwiedzające nasze rejony będą podejmowane z otwartością i życzliwością. Realizowaliśmy już kilka projektów np. dla Kanału Pierwszego Telewizji Rosyjskiej, wkrótce odwiedzą nas koledzy z Indii.
Jakie podstawowe wartości chciałby Pan przekazać za pośrednictwem kina?
– Osobiście uwielbiam niebanalne kino radzieckie. Jest to kino, które można oglądać całą rodziną, kino, które ma sens i wartości. Filmy, po których obejrzeniu, ludzie stają się coraz lepsi. Nie lubię filmów o transformersach czy ufoludkach. Chcę kręcić filmy o życiu, o relacjach międzyludzkich, o prawdziwych wydarzeniach. Filmy, które nie będą dzielić ludzi w zależności od rasy, narodowości czy religii. Wszyscy jesteśmy ludźmi i zamieszkujemy tę samą planetę.
Chcę pokazywać ludzkie losy, tworzyć kino moralne, duchowe i rodzinne, bez banału i wulgarności. Dzisiejsze kino, w pogoni za widzem, przepełnione jest scenami, które mają na celu zaspokojenie ludzkich żądz i zwierzęcych instynktów. Takie rozwiązania są dla Czeczenfilm nie do przyjęcia.
Przede wszystkim dlatego, że jesteśmy ludźmi religijnymi, uduchowionymi i – choć idziemy z czasem – uważam, że w tym aspekcie cenzura nie jest niczym niewłaściwym. Nie mam wątpliwości, że w kadrze nie należy pokazywać wszystkiego. Popatrzmy choćby na filmy dla dzieci, które przepełnione są przemocą i agresją.
W dzisiejszych czasach już pięciolatek umie przeglądać strony internetowe, więc nie można wykluczyć, że trafi na coś nieodpowiedniego. Kino powinno uczyć, a bohaterowie filmowi powinni być dla dzieci wzorem. I zapewniam Panią, że jeśli będziemy kręcić film z udziałem Polaków i Rosjan, to w taki sposób, by po jego obejrzeniu widzowie zbliżyli się do siebie, zaczęli darzyć się szacunkiem, a nie nienawiścią.
A czy polskie kino jest Panu znane?
– Tak, znam polskie filmy, które powstały za czasów radzieckich. Niestety, nie pamiętam nazwisk reżyserów i aktorów, ale moim ulubionym filmem, który oglądam często i z wielką przyjemnością, jest „Czterej pancerni i pies”. Bardzo lubię i szanuję Polskę i Polaków, gdyż wspierali nas w trudnych momentach.
Z chęcią nawiązałbym współpracę z polskimi studiami filmowymi, aby – nie bacząc na politykę – wspólnie stworzyć polsko-rosyjski projekt. Jesteśmy ludźmi kultury i polityczne niesnaski nie powinny nas dotyczyć.
Czy to prawda, że z wykształcenia jest Pan pediatrą?
– Tak, to prawda. Można powiedzieć, że to nasza rodzinna tradycja. Większa część mojej rodziny to lekarze, więc jakby w konsekwencji ja również nim zostałem. W 2002 roku chciałem wstąpić do policji, już nawet uczestniczyłem w szkoleniach, gdy mama dowiedziała się o mojej decyzji. Oczywiście straszliwie się przestraszyła, gdyż podczas wojny policjantów zabijano i oznajmiła mi, że wolałaby, bym tak jak moi krewni wstąpił do Akademii Medycznej w Astrachaniu. I że ona nie przeżyje, jeśli coś mi się stanie. Odpowiedziałem jej, że czuję się w obowiązku walczyć o naszą republikę i z karabinem bronić jej przed bandytami. Jednak ostatecznie zrobiłem to, o co mnie mama poprosiła.
Przepracowałem trochę w zawodzie, zostałem nawet lekarzem naczelnym polikliniki. Jednak pewnego dnia, gdy siedziałem w swoim gabinecie, nawiedziło mnie moje dziecięce marzenie, by zajmować się filmem… Niewiele myśląc, napisałem wypowiedzenie umowy o pracę. Miałem wtedy 32 lata. I w tym wieku rozpocząłem pracę u podstaw kina czeczeńskiego. Teraz, pięć lat później, siedzę przed Panią absolutnie szczęśliwy, bo spełniło się moje wielkie dziecięce marzenie.
Marzenie, które nie opuszczało mnie nawet podczas wojny i bombardowań.
Dzięki temu mam poczucie, że moje życie ma głębszy sens, że czynię dobro, łączę narody, religie i narodowości. Jestem ambasadorem pokoju. I czuję z tego powodu rozpierającą dumę, bo jako Czeczen widziałem tyle śmierci, krzywdy i zła, że nigdy nikomu w żadnych okolicznościach nie życzyłbym doświadczenia tego koszmaru.
Wielu moich rodaków uważa, że w Czeczenii jest bardzo niebezpiecznie. Znajomi, kiedy dowiedzieli się, że się tu wybieram, przestrzegali mnie. Czym może Pan zachęcić Polaków, nie tylko dziennikarzy czy filmowców, ale i zwykłych turystów do odwiedzenia Pańskiego kraju?
– Uważam, że Republika Czeczeńska może być przykładem dla całego świata. To miejsce, w którym ludziom – wyczerpanym wojną i konfliktami – udało się zatrzymać spiralę zła. Na szczęście dla nas wszystkich znalazł się ktoś, kto powiedział „stop”. I rozpoczął dialog.
W rezultacie tego dialogu daliśmy i otrzymaliśmy kredyt zaufania, dzięki któremu mieliśmy szansę odbudowania republiki. W ciągu dziecięciu lat udało nam się stworzyć to, co dziś Pani widzi. Nie rozumiem, jak można bać się podróży do najbezpieczniejszego miejsca na świecie? Proszę mi wierzyć, to nie są puste słowa. Dużo podróżuję i praktycznie nigdzie nie czuję się bezpiecznie: przestępstwa, terroryści, maniacy, gwałciciele, handlarze organów, złodzieje…
Czy jest Pani skłonna uwierzyć, że na przestrzeni ostatnich pięciu-dziesięciu lat nie odnotowano u nas żadnej kradzieży samochodu? Nie ma przestępstw względem dzieci, gwałcicieli. Według statystyk w Czeczenii mamy najmniejszą przestępczość na świecie. I jeśli moglibyśmy żyć spokojnie – bo teraz cały świat chce za naszym pośrednictwem rozliczać się z Rosją – to żyłoby się nam jeszcze lepiej.
U nas jest naprawdę bardzo spokojnie. Każdy może przyjechać i osobiście się o tym przekonać. Przez 25 lat żyliśmy w stanie wojny. Wcześniej 400 lat. Czy wyobraża sobie Pani, że przez 400 lat nie było pokolenia, które nie doświadczyłoby wojny!
Ja byłem świadkiem dwóch wojen, mój ojciec – trzech, dziadek – czterech. Umarł, szlochając. Dlatego za nic w świecie nie oddamy tego z trudem odzyskanego pokoju.
Żadne interesy mocarstw tego nie zmienią! I nikomu nie uda się skłócić nas z narodem rosyjskim. Dopóki możemy celebrować swoje tradycje i wyznawać swoją religię, będziemy razem.
Jaki stosunek ma naród czeczeński do Ahmata Kadyrowa, który jako pierwszy sprzeciwił się radykalnemu kierunkowi ruchu czeczeńskiego? Kim dla Pana był Kadyrow?
– Powiem Pani szczerze, że w swoim czasie, podobnie jak większość Czeczenów, byłem zwolennikiem niepodległości republiki. Jednak w którymś momencie zrozumieliśmy, że jesteśmy pionkami w czyjejś grze. I nie była to gra czeczeńska.
Wielkie światowe mocarstwa grają całymi narodami, dzielą i rządzą. Dążą do osiągnięcia swoich geopolitycznych celów za pośrednictwem Czeczenów, Arabów czy Afgańczyków. W którymś momencie olśniło mnie, dlaczego od czterystu lat jesteśmy w stanie wojny, dlaczego nasze dzieci są zabijane, a nasze wsie palone. Dlaczego nie możemy się zatrzymać i żyć spokojnie, jak na przykład Kabardyjczycy?
Zrozumiałem, że jesteśmy wykorzystywani: jesteśmy dumnym narodem i łatwo nas sprowokować. Ahmat Kadyrow zrozumiał, że jeśli się nie zatrzymamy, zostaniemy bez ojczyzny i bez tradycji, a nasz naród – rozrzucony po całym świecie – będzie żył jak Romowie… Uważam, że Ahmat Kadyrow podjął jedyną słuszną decyzję. Wybrał drogę pokoju.
W tamtym momencie było to słaby pokój i Kadyrow rozumiał, że jego decyzja ściąga wielkie niebezpieczeństwo na niego samego, jak i jego rodzinę. Ryzykował wszystkim. Ale dzisiaj widać, że miał rację – w ciągu dziesięciu lat staliśmy najszybciej rozwijającym się regionem Kaukazu. Jeździmy po świcie, kręcimy filmy, rozwijamy się. Oczywiście były, są i będą takie elementy, które mogą nas poróżnić. Zawsze znajdą się niezadowoleni. Jednak w moim mniemaniu jedynie przestępcy, lenie, obiboki i narkomani mogą czuć się nieusatysfakcjonowani. I jest to całkowicie zrozumiałe, bo dla takich nie ma tu miejsca. Mamy surowe prawo, które karze przestępców. Dzięki temu jest spokojnie i bezpiecznie.
Jak inaczej mamy tworzyć pokój? Żyjemy według praw, które wyznawali nasi ojcowie oraz według konstytucji. I jedno drugiemu nie przeczy. Dlatego uważam, że Kadyrow podjął jedyną słuszną decyzję i ocalił nasz naród. Dziś, kiedy spaceruję ze swoimi dziećmi po mieście, które widziałem zniszczone, cierpiące i przepełnione krwią, to do oczu napływają mi łzy. Pamiętam, ile osób tu zginęło… Czterysta tysięcy dzieci! One mogłyby żyć, gdyby ktoś w tamtym momencie powiedział: stop, nie chcemy wojny, musimy się porozumieć.
Czy wie Pani, ile mamy kalekich dzieci – bez oczu, bez rąk, bez nóg? Gdzie są ludzie, którzy mówili, że musimy umierać? Siedzą teraz w Europie, w pięknych i wygodnych fotelach, dyskutują o naszym narodzie, o polityce, a przecież to my, tu na miejscu, budowaliśmy naszą Czeczenię. We wspólnym z Rosją systemie prawnym. Ale żyjemy w pokoju, a nasze dzieci mają przed sobą przyszłość.
I taka jest właśnie polityka Ramzana Ahmatowicza. Każdy zdroworozsądkowo myślący Czeczen kocha go i szanuje. Proszę wierzyć, że mówię to całkowicie bezinteresownie. Nigdy nie dostałem niczego za darmo. Wszystko co osiągnąłem, zawdzięczam sobie. I wystarczy mi to, że mogę swobodnie i bez przeszkód rozwijać się w Czeceznii.
Przeszedłem przez koszmar wojny i mogę Pani powiedzieć, że to co teraz dzieje się w Syrii, to pestka. Na szczęście po dziesięciu latach jesteśmy w innym miejscu. Oczywiście, mamy swoje bolączki, jak wszyscy. Niemniej jednak uważam, że dokonaliśmy słusznego wyboru. A Ahmat Kadyrow poświęcił swoje życie, by jego rodacy mogli znaleźć się w miejscu, w którym dziś jesteśmy.
Za to go kochamy i czcimy.
Jego syna Ramzana, który kontynuuje dzieło ojca, także.
za http://agnieszkapiwar.blogspot.com/