Zachód – to jeszcze nie cała Europa!

Do jakich wniosków dochodzi Pan obserwując sytuację na Ukrainie i w Noworosji – czy to już początek III wojny światowej?

To zależy jakie znaczenie nadajemy pojęciu „wojny światowej”. My, ludzie XX wieku nader często ulegamy wrażeniu, że były tylko dwie wojny światowe – Pierwsza i Druga. Jeśli jednak zgodzimy się, że konflikty tego typu, właściwe dla świata kapitalistycznego – to po prostu przejawy walki o hegemonię, wówczas musimy uznać, że taką rangę miały np. Wojny Napoleońskie, będące przejawem rywalizacji francusko-brytyjskiej, zaś pierwszym, embrionalnym przypadkiem wojny światowej – była Wojna Trzydziestoletnia. I właśnie na nią powinniśmy zwrócić szczególnie uwagę, bowiem nie miała ona charakteru konfrontacji frontalnej, jak wojny XX wieku, ale była serią rozłożonych w czasie lokalnych konfliktów trwających między 1618 a 1648 rokiem.

Wychodząc z tego punktu widzenia to, co działo się w Syrii, w relacjach między Stanami Zjednoczonymi a Rosją i z czym obecnie mamy do czynienia na Ukrainie – to dwie lokalne wojny w globalnym konflikcie, jaki już trwa między USA a Federacją Rosyjską. Podobna sytuacja miała miejsce w czasach Wietnamu i Afganistanu, gdy wprawdzie nie dochodziło do bezpośrednich starć między Amerykanami a ZSSR, ale udzielana była wszechstronna pomoc tym stronom konfliktu, z którymi dane państwo sympatyzowało.

Również i dziś w lokalnych konfliktach – syryjskim i ukraińskim odnajdujemy starcie interesów dwóch mocarstw, USA i Rosji. Ciekawie przedstawia się natomiast problem: czy wybuchnie trzeci, czwarty, kolejny konflikt – a jeśli tak, to gdzie? Tym samym możemy więc już uznać, że mamy do czynienia z początkiem Trzeciej Wojny Światowej, nie podobnej jednak do Pierwszej i Drugiej, ale będącej serią lokalnych wojen wynikających z rywalizacji o światową i eurazjatycką hegemonię.

Skoro jednak nie możemy mówić o wojnie światowej w rodzaju tych, jakie poznaliśmy w XX wieku, to może mamy do czynienia nie tyle z końcem tego systemu świata, dla którego były one emblematyczne, ale raczej z początkiem nowego, żeby posłużyć się instrumentami analizy z teorii Wallersteina, do której i Pan odnosi się w swoich pracach?

W historii bardzo trudno jest rozdzielić koniec i początek. Dla przykładu za początek Średniowiecza przywykliśmy uznawać przełom VII i VIII wieku naszej ery, tymczasem znane są teorie uznające imperium Karola Wielkiego – za ostatnie imperium świata starożytnego i umiejące ten pogląd uzasadnić. W okresie przejściowym między jednym a drugim systemem poszczególne zjawiska, czy rozwiązania mogą być uznawane za część jednego lub drugiego. W tym sensie w Wojnie Trzydziestoletniej, za której główną oś sporu można uznać rywalizację Holandii i Habsburgów, mogliśmy widzieć dokończenie sporu nierozstrzygniętego w czasach średniowiecznych.

Obecnie Stany Zjednoczone, można to powiedzieć wprost, znajdują się w stanie upadku. Ich hegemonia odchodzi w przeszłość. Starają się więc wszelkimi metodami utrzymać swoją dominującą pozycję hegemona świata kapitalistycznego. Po upadku Związku Sowieckiego próbowano różnych strategii. Początkowo na Wschodzie starano się inspirować powstawanie nowych państw, na co jednak ostatecznie nie wystarczyło sił. Kolejnym krokiem był więc „planowy chaos”, czyli np. Tunezja i Egipt, co jednak też nic nie dało. Sytuacja w Egipcie wymknęła się spod kontroli. Bombami udało się rozbić Libię, jednak powtórka tego scenariusza w Syrii nie powiodła się. Na Ukrainie obserwujemy kolejną próbę rozegrania wariantu „planowego chaosu” i stworzenia przedmurza dla Rosji. Można oczekiwać, że podobna taktyka zostania przez USA zastosowana także wobec Chin, zwłaszcza w Ujgurii i Tybecie.

Wkraczamy w strefę turbulencji, w której końcówki starego i początki nowego są ze sobą sprytnie splątane. W przyszłości (oczywiście o ile nie dojdzie do globalnej katastrofy) historykom trudno będzie zrozumieć i wskazać gdzie mają do czynienia z końcem, a gdzie z początkiem. Po niemiecku jest taki bardzo pasujący zwrot „anfangenende” – „początkokoniec”. I właśnie coś takiego obserwujemy obecnie w zakresie systemu świata. Wiele zależy od zajmowanego punktu obserwacji i przyjętych kryteriów, jak jednak uznają badacze – w badaniu historii mamy do czynienia z rzeczywistością, z której wyławiamy tylko poszczególne jej elementy.

Ważną składowych wspomnianych przez Pana turbulencji są zmiany o charakterze społeczno-ekonomicznym, tymczasem znaczna część głównonurtowych analityków i badaczy, zwłaszcza europejskich, a w szczególności wschodnioeuropejskich, ogranicza się do diagnoz i obserwacji o charakterze mikroekonomicznym, nie chcą, bądź nie umiejąc wypracować rozwiązań i propozycji o charakterze systemowym, makroekonomicznym. Tym samym z tych pozycji niemożliwe staje się nie tylko odniesienie się do kształtu ewentualnego nowego systemu, jaki mógłby powstać po upadku kapitalizmu, ale nawet wyobrażenie sobie jak mógłby taki proces przebiegać. Czy możemy więc w jakikolwiek sposób przygotować się na to co nadejdzie w światowej ekonomii i życiu społecznym?

Problem polega na tym, że okres dominacji mikroekonomiki, czyli nauki o ekonomii wyrosłej z pnia nauk politycznych, również dobiega końca, wraz z zakończeniem tzw. neoliberalnej rewolucji, która wykonała swoje zadanie. Przy jej użyciu elity finansowe świata zachodniego ograbiły klasę średnią oraz wyższą część klasy roboczej, nie tylko zresztą we własnych państwach, ale także np. w Ameryce Łacińskiej, gdzie w wyniku „reform” unicestwiono blisko 90 proc. klasy średniej. Według tego samego mechanizmu wcześniej zlikwidowany został równie świat socjalistyczny, czyli stosując dawny podział na pierwszy, drugi i trzeci świat – drugi świat uosabiał właśnie światową klasę średnią i wyższą klasę robotniczą. Skutki były bardzo poważne. W 1989 r. w Europie Wschodniej wliczając w to europejską część ZSSR żyło ok. 140 mln ludzi, czyli bynajmniej wcale nie tak dużo. W 1996 r., czyli siedem lat później – już 168 mln mieszkańców miało zostać włączonych w struktury zachodnie, przy czym stawało się coraz bardziej jasne, że ani organizmy gospodarcze Niemiec i Francji, ani tym bardziej państw wschodnioeuropejskich nie są przystosowane do integracji z anglosaskim modelem ekonomicznym, od czasów kolonialnych opartym na wykorzystywaniu potencjału krajów podbitych i całego świata. Kraje wschodnioeuropejskie kolonii zaś nie miały, ani same nigdy wcześniej nie były koloniami. Tym razem jednak wpadły w podwójne uzależnienie od dwóch narzędzi znajdujących się w rękach Stanów Zjednoczonych: dolara i sił zbrojnych. Dziś jednak zarówno siła militarna USA uległa poważnemu osłabieniu, jak ich waluta, nadmiernie napompowana, nie może już być skutecznie używana do kontroli potoków finansowych. W tej sytuacji można się spodziewać, że jako pierwsi od nieefektywnego już dolara odwrócą się… sami Anglosasi, przerzucając i ten ciężar i koszt na takie państwa jak Polska, Czechy, czy Rosja.

Przy okazji trzeba zauważyć, że ów zauważany w ostatnim okresie prymat mikroekonomiki, przy wszystkich różnicach charakterologicznych Polaków i Rosjan – nie przystaje w ogóle do obu naszych naszych narodów i naszych historycznych tradycji. Jakakolwiek nadzieja dla Zachodniej Europy w ogóle związana jest z przetrwaniem jej katolickiej części – Hiszpanii, Włoch i Polski. O ile wiem Polska nie podpisała europejskiej Konstytucji odrzucającej wartości chrześcijańskie – i za to jej wielka chwała! Polakom należą się wielkie słowa uznania, że stoją na straży wartości europejskich, a przecież dominacja mikroekonomiki to także naruszenie podstawowych europejskich, kontynentalnych wartości.

Używa Pan pojęcia „wartości europejskie”, choć mówi i pisze Pan także o rywalizacji o hegemonię eurazjatycką między USA a Rosją, jednak wyraźnie nie zgadza się Pan z rozumieniem pojęcia „Eurazja” choćby proponowanym przez Aleksandra Dugina.

To delikatna kwestia. Dlaczego dostrzegam słabe punkty w teorii eurazjatyckiej, w łączeniu interesu Rosji z koncepcją Eurazji – otóż samo podejście do Rosji wydaje się być dwojakie, jest w niej część europejska, jest element azjatycki. Ale ile jest którego z nich? Patrząc szerzej można też odnieść wrażenie, że – paradoksalnie – więcej łączy Europę i Azję, niż jedną i drugą traktowaną osobno z.. Rosją. Wolę więc mówić o wartościach kontynentalnych. Geograficznie Rosja to bez wątpienia Eurazja, ale historycznie to odrębny podmiot – silny, specyficzny podmiot wschodnioeuropejski. Nie mam zamiaru oddawać pojęcia europejskości Zachodowi. Zachód, to tylko jedna z form cywilizacji europejskiej, tak jak były czy są formy atlantycka, bizantyjska, czy właśnie rosyjska tejże wielkiej, wspólnej cywilizacji. Zachód – to jeszcze nie cała Europa! Ani Polacy, ani Rosjanie nie powinni godzić się na takie uroszczenia Zachodu, mamy bowiem dość własnych osiągnięć i doświadczeń, które czynią nas prawdziwymi Europejczykami.

Odwołuje się Pan do nadziei związanych z katolicką częścią Europy, jednak np. w Polsce analizy geopolityczne z dużym trudem dostrzegają w Watykanie coś więcej, niż tylko ośrodek religijny. Trudno właściwie znaleźć badania, w których Kościół katolicki występowałby jako jedno z centrów potęgi politycznej na świecie. Czy patrząc z perspektywy wolnej od tego typu uwarunkowań i uprzedzeń dostrzega Pan udział Stolicy Apostolskiej np. w kryzysie ukraińskim, bliskowschodnim, czy np. grze sił w Ameryce Łacińskiej?

Watykan to z pewnością jeden z graczy globalnych. Wybór nowego papieża świadczy zaś o tym, że ośrodek ten ulega konsolidacji. Po konklawe zdziwiłem się wyborem imienia przez biskupa Rzymu, wszak historycznie franciszkanie to zaciekli przeciwnicy jezuitów, a tymczasem pierwszy jezuita na Tronie Piotrowym nazywa się właśnie Franciszkiem… Jeszcze pod koniec wieku wewnętrzna organizacja w ramach franciszkanów, tercjarze – za swego głównego przeciwnika uważała wpływy jezuickie. Dziś zaś widać, że te dwa główne porządki porozumiały się. Z kolei finanse Watykanu znajdują się w rękach trzeciej silnej grupy – Zakonu Maltańskiego. Mamy więc do czynienia z porozumieniem wszystkich trzech głównych grup rzymskiego katolicyzmu – przy czym niestety w zgodzie z interesami Stanów Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii. I to zarówno na poolu polityki i finansów, jak i np. kultury, co wyraża się tolerowaniem i rosnącą popularnością antychrześcijańskich książek Dana Browna. Podobnie seria o Harrym Potterze w zakamuflowany sposób reklamuje… Zakon Maltański, choćby przez nawiązania w formach, obrzędach i ubiorach bohaterów.

Watykan jest więc bez wątpienia ośrodkiem potęgi politycznej, niestety, obecnie niekoniecznie życzliwym interesom wschodniej Europy, choć oczywiście na różnych polach może on odnajdywać punkty wspólne już to z Rosją, już z innymi podmiotami. Tak to bowiem w polityce bywa – na tym polu jesteśmy przyjaciółmi, na tamtym nie, a na innym już wprost bywamy wrogami. Watykan zaś jest graczem jak najbardziej poważnym i to w wielu kwestiach i obszarach.

Polska w całym globalnym, czy nawet europejskim układzie sił jest elementem bardzo słabym, na pewno nie podmiotowym. Czy uważa Pan za możliwe – i istotne przeorientowanie polityki polskiej tak, aby i wzmóc to znaczenie, i pozytywnie wpłynąć na całą obecną sytuację geopolityczną świata?

Bardzo trudno jest mi wypowiadać się na taki temat, nie jestem specjalistą od spraw polskich. Nieszczęście w tym, że Polska przez długi czas była częścią Rosji, co do dziś wywołuje w Polakach wiele negatywnych emocji. Nasze narody dzieli wiele wciąż nierozwiązanych kwestii. U was takim problemem wciąż jawi się Katyń, u nas Obóz Tucholski. Nawet w składzie obozu socjalistycznego – Polska rozwija się w stronę Zachodu. Jednak różnica między stosunkiem do Polski ZSRR i Zachodu wydaje się oczywista. Związek Sowiecki zawsze szanował polską odrębność, by wspomnieć tylko poszanowanie waszej kultury, także tej popularnej, np. kina. Nie wyobrażam sobie, żeby Zachód miał Polskę traktować jako równoprawnego partnera właśnie na płaszczyźnie cywilizacji kultury, podczas gdy dla Rosjan było to zawsze oczywiste. Dla Zachodu Polska to zawsze prowincja, czworaki. I im wcześnie Polska wypracuje sobie własną, samodzielną pozycję – tym lepiej. Rozumiem jednak, że może to być trudne, skoro z jednej strony macie Zachód, a z drugiej Rosję, zawsze czułą na punkcie „polskiej szlacheckości”. Trudno w takiej sytuacji wybić się na niezależność, warto więc tylko przypomnieć, że jedną z form niezawisłości – jest samostanowienie kulturalne. W tym zaś zakresie Polacy zawsze umieli zachowywać swoją odrębność i należy wam tylko życzyć, by nadal wam się to udawało!

Dziękuję za rozmowę

Konrad Rękas

Click to rate this post!
[Total: 0 Average: 0]
Facebook

0 thoughts on “Zachód – to jeszcze nie cała Europa!”

  1. „…W tym zaś zakresie Polacy zawsze umieli zachowywać swoją odrębność i należy wam tylko życzyć, by nadal wam się to udawało! …” – ciekawa uwaga. Warto zapoznać się z danymi na temat, hmmm…, ekspancji języka polskiego na terenach tzw. „ziem zabranych” w latach 1772-1830, a zwłaszcza 1795-1830. W skrócie: polskie szkoły, w zasadzie kontynuujące pracę Komisji Edukacji Narodowej, a zwłaszcza nadrukowane „na zapas” ogromne ilości podręczników, skutecznie polonizowały Smoleńszczyznę i Witebszczyznę. Czego nie zrobili jezuici, to zrobiła, post mortem, KEN. No, ale „prawdziwi patrioci” mieli to gdzieś, woleli z karabinem w ręce przegrać, niż z książką w ręce – wygrać. Niech ich imie bedzie zapomniane (jak mawiaja tzw. „starsi bracia” hasbarowców, oraz pedofili i miłosmierdników).

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *