Polskie myślenie polityczne opuszcza wiek dziecięctwa i szybko wkracza w niemowlęctwo. To ustawiczne cofanie się w rozwoju nie jest li tylko domeną elit wykrystalizowanych po Okrągłym Stole, ale także szerokiego spektrum pozostającego w rzeczywistej bądź rzekomej wobec nich opozycji. Zaniechania intelektualne w połączeniu z biernością na polu międzynarodowym dramatycznie zawężają obszar politycznego zainteresowania i szeregują nas na szarym końcu wśród europejskich średniaków. Brak samodzielnej i ambitnej doktryny wraz z niebezpiecznie malejącym potencjałem twórczym w niedługim czasie mogą zredukować rangę naszego narodu do poziomu grupy etnicznej.
A przecież nic, co dzieje się w Europie, nie pozostaje bez wpływu na naszą teraźniejszość i przyszłość. Za pozornie peryferyjnymi, mało znaczącymi wydarzeniami, kryją się często procesy, które lada chwila będą oddziaływać na losy całego kontynentu. Każdy naród dążący do wielkości musi umieć te wydarzenia dostrzegać, interpretować i zgodnie z własnym interesem polaryzować międzynarodową scenę polityczną. Bierność bądź infantylizm prowadzą narody ku nieuchronnemu zatraceniu. Jednym z wielu problemów wymagających natychmiastowego opisania przez polską rację stanu są współczesne separatyzmy dążące do powołania nowych państw europejskich.
Punktem odniesienia dla polskiej oceny tego zjawiska musi być jego wpływ na rozkład sił w Europie. Postępująca bałkanizacja kontynentu jest czynnikiem wzmacniającym najsilniejsze państwo europejskie, czyli Niemcy. Bezprzykładna aktywność polityki niemieckiej w połączeniu z siłą ekonomiczną wykorzystuje rzymską zasadę „devide et impera” i realizuje ją głównie w odniesieniu do państw posiadających potencjał predysponujący do rywalizacji z Niemcami o prymat pierwszeństwa w Europie: Wielkiej Brytanii, Francji, Włoch i Hiszpanii. Jakikolwiek terytorialny i ludzki uszczerbek na tym potencjale przekładać się będzie na wzrost znaczenia Berlina, który stanie się głównym mentorem politycznym nowo powstałych państw.
W obliczu całkowitego i wieloobszarowego uzależnienia polskich elit od Niemiec, a także przybierającej na sile germanizacji tzw. Ziem Odzyskanych, naszą racją stanu jest znalezienie się w obozie politycznym, który zdefiniuje się – niekoniecznie nominalnie – jako antyniemiecki. Wykrystalizowanie się go jest tylko kwestią czasu. Jako pierwsza hasło rzuciła Wielka Brytania, której doktryna polityczna zawsze zwalczała najsilniejsze państwo na kontynencie. Niechęć Londynu wobec Berlina wzrosła po pojawiających się domniemaniach o poufnej pomocy niesionej szkockim separatystom przez tajne służby niemieckie. Krytyka Unii Europejskiej przeprowadzona przez premiera Davida Camerona nie pozostawia wątpliwości co do brytyjskich intencji.
Najwyższy czas na polskie wybicie się na niepodległość w formułowaniu newralgicznych komponentów własnej racji stanu. Naiwnością byłoby oczekiwanie tego od rządu w Warszawie. Z zadaniem tym muszą zmierzyć się środowiska „czytające” politykę realną, gotowe iść pod prąd politycznej poprawności lansowanej nie tylko przez czynniki oficjalne, ale i autodestrukcyjne zawołanie: „za wolność waszą i naszą”. Niech przemówi nasz polityczny – w dobrym tego słowa znaczeniu – egoizm, którego celem nie jest krzywda innych, ale ochrona własnej substancji. Każdy, kto dziś krzyczy: „Katalonia, Szkocja, Kraj Basków i Padania”, a jutro poniesie: „Śląsk i Kaszuby”. Nie wolno nam przykładać do tego polskiej ręki!
Krzysztof Zagozda
Polemizowałbym z tym tekstem. Polska ma 3 realne alternatywy sojusznicze: Rosja, USA, Niemcy. Z Rosją nikt nie chce sojuszu z racji natury emocjonalnej; sojusz z USA już przerabialiśmy i nie wynieśliśmy jakichkolwiek korzyści. Ostatni szczyt UE i podział budżetu dowodzi, że sojusz z Niemcami przynajmniej jakieś profity nam przynosi. Jeśli mam wybrać wasalizację wobec Waszyngtonu czy Berlina to wolę to drugie.
@Adam Wielomski: Na tę chwilę można powiedzieć – patrząc realnie aż do bólu – że na żaden sojusz nas nie stać. Niemcy sojuszu z nami nie potrzebują, bo mają z nas kamerdynera (choć dla dobra swojej polityki dotychczasowy układ z nami będą nazywać sojuszem). Sojusz z USA – to już totalna political fiction. Sojusz z Rosją – nie zgodzę się, że nikt z Polaków by go nie oczekiwał. Problem w tym, że jako quasi-państwo nie jesteśmy podmiotem poważnym. Pełna wasalizacja wobec Berlina to najgorsze rozwiązanie. Wystarczyłoby góra 5 lat i dożywotnim rednaczem konserwatyzm.pl zostałby Pan Bała.
@AW – „Jeśli mam wybrać wasalizację wobec Waszyngtonu czy Berlina to wolę to drugie.” – Przy całym bagnie moralnym, jakie niesie ze sobą szerzony przez USA po świecie demoliberalizm (swoją drogą, to czy Niemcy mają coś lepszego pod tym względem do zaoferowania?), to jednak USA nie mają chrapki na polskie terytorium. A Niemcy mają i jedyne, co ich powstrzymuje, to to, że są pod amerykańska okupacją. Nawet w tej sytuacji kombinują, na tyle, na ile im wolno: http://sol.myslpolska.pl/2011/12/niemieckie-proby-przejecia-swinoujscia/ Optymalna dla Polski sytuacja byłaby wtedy, gdyby udało się nam z jednej strony wyjść spod kurateli USA, ale zarazem nie wpaść pod kuratelę Niemiec i przy pozostaniu Niemiec pod amerykańską okupacją. Przy pozbyciu się przez Niemców amerykańskiego łańcucha, nie wiem, co miałoby ich powstrzymywać przed rewizją powojennych zmian granicznych (zwłaszcza, że nie uznali ich w swej konstytucji i nie chcieli podpisać z Polską traktatu pokojowego, co jeszcze kilka lat temu proponował Angeli Merkel Kaczyński, a ta się wykręciła). Antyamerykanizm antyamerykanizmem, ale geopolityka geopolityką.
Tekst jest oparty na błędnych przesłankach. Pierwsza jest taka, że Polska może być czyimkolwiek sojusznikiem. Otóż w obecnym stanie dla Berlina, Waszyngtonu i Moskwy Polska w ogóle nie jest w stanie być partnerem. Pierwszym zadaniem jest odbudowa podmiotowości.
Muszę się zgodzić z Panem Zagozdą o roli Niemiec w próbach bałkanizacji Europy. To może być ich zagrywka, celem której mogłaby być próba zmazania hańby przegrania I i II w. ś. I pytanie się nasuwa, dlaczego pomimo rośnięcia w siłę wszelakich regionalizmów, jakoś ciężko usłyszeć o podziale Niemiec na suwerenne państwa, nie tylko na NRD i RFN, ale na bardziej historyczne jak: Bawaria, Brandenburgia, Hanower, Hesja, Meklemburgia, Oldenburg, Saksonia, Palatynat, Wirtembergia, Badenia, Brunszwik, nawet Łużyce i te twory ponapoleońskie (Wielkie Księstwo Bergu itp). Ewidentnie brakuje w Europie Jugosławii.
@ Marcin Masny. To oczywiste. Piszę o tym w ostatnim akapicie.
@ R.d.C. Ostatnio media przebąkują coś o autonomii Bawarii. Bez wątpienia jest to mącenie wody.
@R. d. C. Myli Pan regionalizm, do którego odnosi się Pan na początku, z separatyzmem, o którym mowa w końcówce Pańskiej wypowiedzi. W Niemczech istnieją bardzo silne regionalizmy na południu kraju i słabsze na północy, chociaż i tam trudne do zignorowania; Niemcy znaleźli jednak odpowiednią formułę polityczną, dzięki której łączą regionalizmy ujęte w ramy niesuwerennych krajów (czyli tzw. krajów związkowych) oraz suwerenną władzę centralną w Berlinie. Jest to zresztą jedna z podstaw ich powojennego sukcesu. Nawiasem mówiąc: trudno, żeby pojawiały się projekty podziału RFN na mniejszą RFN oraz dawną NRD – ta ostatnia od początku do końca była
@R. d. C. Myli Pan regionalizm, do którego odnosi się Pan na początku, z separatyzmem, o którym mowa na końcu Pańskiej wypowiedzi. W Niemczech istnieje bardzo silny regionalizm na południu i dużo słabszy na północy, choć i tam trudny do zignorowania. Jednak Niemcy znaleźli odpowiednią dla siebie formułę polityczną, dzięki której łączą regionalizmy ujęte w ramy krajów (tzw. krajów związkowych) z suwerenną władzą w Berlinie. Jest to zresztą jeden z fundamentów ich powojennego sukcesu. Nawiasem mówiąc – trudno oczekiwać, żeby RFN rozpadła się na mniejszą RFN i NRD, skoro ta druga była od początku do końca tworem prowizorycznym.
@Karol Zdybel Racja, użyłem zbyt dużego skrótu myślowego. A co Pan sądzi o tym, że ciężko znaleźć separatyzm bez regionalizmu, (nawet separatyzm religijny ma jakieś zakorzenienie w odrębności kulturowej, jeśli wręcz nie jest z nim ściśle związany)?