Obejrzałem „Zakazanego Boga”. Obraz oszczędny, wręcz ascetyczny w środkach wyrazu (w budżecie chyba też), skupiony, miejscami poruszający, acz mniej więcej w połowie rytm narracji zupełnie zanika i chyba zabrakło dobrego montażysty, który by paroma ostrzejszymi cięciami skrócił to o jakieś pół godziny, tym bardziej, że temat i konieczna tu jedność miejsca nie daje okazji do zdynamizowania akcji choćby tak, jak w „Cristiadzie”.
Historycznych nieścisłości nie zauważyłem, chyba tylko mało prawdopodobne jest, aby pierwszego dnia powstania pułkownik w prowincjonalnym garnizonie aragońskim z taką pewnością wyrażał się o gen. Franco jako jedynym przywódcy. W ogóle z powodów dydaktycznych przydałoby się trochę więcej elementarnych informacji o sytuacji politycznej i stronach walczących, ale przypuszczam, ze autorzy bali się tego ruszać. Pozytywną stroną jest natomiast wyraźne ukazanie jawnie rewolucyjnego charakteru działań formacji lewackich (tu anarchistów), które traktują jak psy przedstawicieli republikańskiej przecież władzy lokalnej (burmistrz, sędzia), co obnaża fałsz rzekomej obrony „republikańskiego legalizmu” przed rebeliantami.
Parę potknięć zauważyłem w polskim tłumaczeniu: historyczna nazwa „Asturias” jest po hiszpańsku rzeczywiście w liczbie mnogiej, ale jej zachowywanie w przekładzie nie ma sensu; z kolei konia z rzędem temu, kto domyśli się, ze FAI to skrót od Iberyjskiej Federacji Anarchistycznej, więc fraza, ze „ci dwa byli z faji” brzmi i śmiesznie i niezrozumiale. Niby ta pełna nazwa pojawia się wcześniej, ale wątpię, by to zostało przez widzów zapamiętane i skojarzone.
Jacek Bartyzel
za: Facebook