Najcenniejszą rzeczą dla każdego polityka jest zawsze żywy kontakt z wyborcami. To wtedy najlepiej poznaje się opinie i trendy, które – zwłaszcza w kampanii wyborczej – w efekcie końcowym prowadzą do zwycięstw lub porażek. Taka sytuacja zdarza się w każdej kampanii.
Tak samo było i w tej ostatniej. W poniedziałek – 3 października – medialnym hitem było słynne zdanie Jarosława Kaczyńskiego o Angeli Merkel. Kiedy w czwartek, trzy dni później, rozdawałem swoje ulotki w Grodzisku Wielkopolskim, zadziwiła mnie powszechna reakcja ludzi. Widząc, że są to ulotki Platformy Obywatelskiej brali je chętnie, z następującym komentarze: „Tak, tak, będziemy na pana głosować – bo my nie chcemy kolejnej wojny z Niemcami”. To co napisałem na tym blogu właśnie 3 października tego roku – że to był dokładnie ten dzień, w którym Jarosław Kaczyński przegrał wybory parlamentarne, okazało się diagnozą słuszną (http://jflibicki.salon24.pl/349287,wybory-2011-merkel-obnaza-kaczynskiego).
Moim zdaniem mamy dziś do czynienia z sytuacją podobną. Oto bowiem skończyłem właśnie rozmowę z żarliwą słuchaczką Radia Maryja. Osobą, której polityczne opinie są przysłowiowym papierkiem lakmusowym aktualnej linii radia. Jakie wnioski płyną z tej rozmowy? Otóż są one jednoznaczne i dla polityków PiSu dość dramatyczne. Okazuje się bowiem, że pomimo wczorajszego histerycznego marszu (na którym wedle pro pisowskich mediów było około 10 tysięcy ludzi – czyli w sumie stały pisowski kontyngent – 4 autobusy na każdy zarząd okręgowy – znam to, bo sam brałem w tym procederze udział), dla owej słuchaczki Jarosław Kaczyński jest zdrajcą. Więcej nawet – zdrajcą wieloletnim. Bo przecież zdradził już przy sprawie arcybiskupa Wielgusa. Warto przypomnieć, że w całej, wieloletniej współpraca PiS z Radiem Maryja, sprawa ta była jedynym momentem, gdy linie rządzącej wówczas partii i toruńskiej rozgłośni były rozbieżne.
Kto zdaniem mojej rozmówczyni jest teraz prawdziwym i wiernym strażnikiem narodowej i patriotycznej sprawy? Ano Zbigniew Ziobro! I żadne przypominanie Smoleńska czy berlińskiej prelekcji ministra Sikorskiego – póki co – tego nie zmienia.
Wygląda więc na to, że w Toruniu ktoś (czytaj ojciec dyrektor) właśnie przestawił tak zwaną „medialną” wajchę. Ten ktoś musiał się bowiem mocno postarać aby wiernym słuchaczom przypomnieć – w sumie mocno już dziś zapomnianą – sprawę arcybiskupa Wielgusa. I właśnie na nią wskazać, jako na koronny dowód – trwającej już wiele lat – ideowej apostazji prezesa.
W dziejach Radia Maryja wydarzyła się już jednak taka historia. To historia radiowej kariery Jana Łopuszańskiego. Ów pupil ojca Rydzyka, niemal nocujący w studiu toruńskiej rozgłośni, prezentowany słuchaczom jako prawdziwy przykład katolickiego polityka, w ciągu kilku tygodni został strącony w polityczny niebyt. Przypomniano mu bowiem jak to w roku 1993 głosował przeciw ustawie antyaborcyjnej. Żeby było jasne – głosował tak z powodów stricte katolickich – nie godził się bowiem na zapisy, które dopuszczały w tej sprawie jakiekolwiek wyjątki. I oto po 7 latach zarzucono mu, że dzięki temu głosowaniu ma na rękach krew setek niewinnych dzieci. Dzień, w którym taka informacja pojawiła się na falach Radia Maryja, był zwiastunem szybkiego końca związków z nim tego właśnie polityka, a w konsekwencji zwiastunem końca jego politycznej kariery.
Moja dzisiejsza rozmowa z wierną słuchaczką Radia Maryja wskazuje jasno, że od dziś polityczny los Jana Łopuszańskiego powinien być dla Jarosława Kaczyńskiego ponurym memento.
Jan Filip Libicki
-asd
B. ciekawe spostrzeżenie.