Adolf Nowaczyński o zabójstwie prezydenta Gabriela Narutowicza. Fragm. książki „Z bojówAdolfa Nowaczyńskiego”

Szaleniec, który popełnił potworne zabójstwo na osobie pierwszego prezydenta Rzeczypospolitej, najgorszą przysługę, najstraszliwszą krzywdę wyrządził tej idei i temu obozowi, któremu w momencie zaćmienia wszystkich władz umysłowych mógł przypuszczać, że działa na rękę. Odpowiedzialność za obłędny krok desperata nie tylko nie spada na żaden obóz polityczny, ale żaden obóz polityczny nie może i nie ma prawa ani chwili, w jak najmniejszym stopniu, z tą bezmyślną zbrodnią się solidaryzować lub w jakikolwiek sposób psychologicznie ją w sensie usprawiedliwienia tłumaczyć.

Ofiarą przypadkowej zbrodni padł nie jakiś polski Kurt Eisner czy Rathenau, nie jakiś Schanzer czy Bela Khun, ale nieszczęśliwy człowiek, który wysunięty na najwyższe dostojeństwo tylko przez fatalny, przypadkowy zbieg okoliczności, mimo odradzań przywódców tak wielkich ugrupowań, jak CHZJN i PSL (Rataj i Głąbiński) wziął na siebie ciężar przeciwstawienia się tej części narodu, która z [rolą] rozstrzygającą i decydującą obcego, semickiego żywiołu w Polsce nie pogodzi się nigdy, widząc na przykładzie Rosji, do czego to „niesprzeciwianie się złu” definitywnie prowadzi.

W dziejach Polski zbrodnia królobójstwa nie zdarzyła się nigdy, ale zamachy na panujących lub na rządzące jednostki już bywały. Był zamach i porwanie Stanisława Augusta, dokonany przez konfederatów barskich za to, że z pomocą obcych chciał utrzymać się na tronie; były w 62 roku zamachy na Wielopolskiego również za to, że chciał rządzić z pomocą obcych, szczęśliwie oba nieudane. Obłędny mord, dokonany na pierwszym prezydencie, wypływa do pewnego stopnia z tych samych pokładów fanatycznie rozegzaltowanych patriotycznych uczuć, przerażonych tym faktem, że w elekcji prezydenta szalę zwycięstwa przechylają skonfederowani Żydzi, Niemcy i obcy, i że w ich obozie, i w ich prasie, zwycięstwo to wywołuje niepohamowane objawy radości, triumfu i poczucia nieograniczonej potęgi.

Obrażona i sponiewierana tym najgłębiej godność narodowa i rozbudzony nagle instynkt samozachowawczy rasy żywiołowo, ślepo, bez opamiętania szukają wtedy satysfakcji i znajdują ją chwilowo w całym szeregu nieskoordynowanych, i niepotrzebnych, ale wulkanicznych odruchów i demonstracji. Wreszcie staje się coś straszliwego, czego nie mógł przewidzieć nikt, czego nie życzył sobie ani jeden Polak przy zdrowych zmysłach, coś, co zdarzyło się w Rosji, w Belgradzie, w Irlandii, w Meksyku, nawet w Waszyngtonie (Ciołgosz), ale nigdy u nas, coś co potępić nawet trudno, bo jest czystym obłędem, jest fatum, jest ananke, właśnie najszkodliwszym i najzgubniejszym dla tych idei, w imię których się stało, a raczej na nas jak grom z ciemnego i zachmurzonego nieba padły. Jeżeli bowiem młodzieńcze poniedziałkowe manifestacje, rozruchy, wybryki i gwałty można jeszcze wiązać z jakimś wynaturzeniem partyjnym i zarzucać obozowi narodowemu, że idąc właśnie na przykładem socjalistów pozwolił przenieść kontrakcje na teren uliczny, to za wstrząsający mord pierwszego prezydenta odpowiada kolektywnie albo cały naród, wszystkie grupy bez jednego wyjątku, albo też tylko jednostka, przypadek, fatum, psychopatia samotnika nieorientującego się i nieprzewidującego ani przez sekundę, jak straszną krzywdę wyrządza Polakom w Polsce, a jaką przysługę i dobrodziejstwo temu żydostwu wszechświatowemu, które po Rosji w 1917, teraz w 1922 r. idzie na zdobycie Polski i przypuszcza generalny, koncentryczny atak.

Nie łudźmy się bowiem ani chwili, że jeżeli radykalistom, eserom i mienszewikom warszawskim uda się insynuując „spisek” w sejmie i wojsku popchnąć dotychczasowy rząd gen. Sikorskiego (dość energicznie, ale spiskowo skonstruowany) do jakichkolwiek represji, „sądów”, kar i więzień, i egzekucji, (których domaga się obłąkańczo ten sam Sieroszewski, który niegdyś sam generała Sikorskiego odsądzał od czci i wiary), to stajemy przed krótką, chaotyczną wojną domową, krótką erą strajków generalnych, samosądów, rewolt agrarnych i wreszcie przed polską odmianą bolszewizmu, która tylko większą supremacją i większym okrucieństwem mszczących się żydowskich hegemonów od rosyjskiej różnić się będzie. Przeżywamy tę samą historyczną godzinę, którą przeżywała Rosja w listopadzie i grudniu 1918 r. Podobieństwo sytuacji jest wprost niezwykłe. Generałem, na którym skupiła się i scentralizowała się nienawiść eserów i mienszewików naszych, Korniłowem w tym momencie jest generał [Józef] Haller, na którego szczuje zapienione w obłędnej nienawiści i czyhające tylko momentu rewolucji żydostwo.

Już Salome Pechkrantz domagała się wobec kolegów ministerialnych śmiało i odważnie głowy jenerała Hallera i jego rozstrzelania… pod stienku. Już inna żydówka pluła na młodzież! Już panowie Thon, Hartglas, Hescheles piszą tonem rozkazującym domagając się dzień w dzień sądów, egzekucji, krwi, szubienic, zemsty, zamykania wszystkich instytucyj, pism, pansemickiej supremacji niewygodnych. Oczy całej Europy zwrócone są obecnie na Warszawę z najwyższą troską i niepokojem, czy naród polski zdobywszy się na najwyższy wysiłek, na solidarność w momencie największego niebezpieczeństwa, na zgodę, na union sacree, na tę tak wyszydzaną niedawno w prasie staropolską unamimitas, wyratuje się spod kroci wyciągniętych już chciwie macek polipa. W tym wprost katastrofalnym położeniu cały naród musi się skupić koło tych, co ster i rząd objęli z poświęceniem w swoje ręce. Jedno z pism berlińskich („Vbssische Ztg”) pisze omawiając tragedię naszą: „Natomiast walki i zmagania, jeśli one nastąpią po zamordowaniu prezydenta Narutowicza pokażą, czego Europa może spodziewać się od Polski”.

Jeżeli teraz u nas dano by posłuch obco rasowym podżegaczom i suflerom, ich polskiemu, bratobójczemu echu, giniemy, gdyż z każdej przelanej krwi i „pogruchotanych kości” zrodzi się mściciel, a zrewidować swe programy i taktykę, i prawicowe, i lewicowe. Jeżeli można mówić w takim momencie o winie, to winę ponoszą wszystkie partie, ale przed prawicowymi odruchami z ostatniego poniedziałku przede wszystkim trzeba przypomnieć atmosferę wprowadzoną od pamiętnej debaty sejmowej podczas przesilenia jesiennego, kiedy to cały szereg lewicowych posłów, dziś tak rozdzierających szaty i wstrząśniętych do głębi oburzeniem, wówczas groził rewolucją, bratobójczą rzezią, przelewaniem krwi, wyjściem na ulicę, gruchotaniem kości tylko za to, że większość sejmowa desygnowała Korfantego na premiera… Od tych to dni była wstrząśnięta praworządność w państwie i od tego dnia burżuazja polska świadoma, czujna i czynna, zwalczana zażarcie pod pseudonimami endecji, enludencji, chjeny ósemki etc, zaczęła aktywniej myśleć najpierw o obronie praworządności, potem o samoobronie, potem dopiero, pod wpływem kolejno wszystkich w Europie zwrotów w prawo, pod wrażeniem potwornej utracjuszowskiej gospodarki wewnętrznej i finansowej, po bezprzykładnym spadku waluty i politycznego prestiżu państwa, zdecydowała się w najniefortunniejszym momencie przejść do śmielszej nieco ofensywy, ufna w poparcie uświadomionego, umiarkowanego, narodowo i państwowo, nie z rosyjska i po wschodnio-słowiańsku, orientującego się włościaństwa.

Blok narodowy był tą deską ratunku, w którą wierzyliśmy wszyscy. Tylko blok narodowy, gabinet koalicyjny, gabinet talentów i indywidualności, ratujący sytuację powikłaną, odczyszczający atmosferę zagęszczoną, zatrutą i malaryczną, rząd energiczny i twórczy, nie zaś nie-rząd manekinów byle bezbarwnych i miernot! Faszyzmu włoskiego nikt w Polsce nie pragnął, aczkolwiek wszyscy, co w ideał narodowy wierzą, odrodzeniem narodowej siły włoskiej cieszyć się musieli, i to odrodzenie, nie zaś jego metody, jako przykład stawiali. I blok ten narodowy nadal i po tej odstręczającej zbrodni politycznej, i mimo niej, jest jedynym wyjściem, jedynym ratunkiem przed katastrofą nieuniknioną, przed bolszewizmem idącym naprzeciwko nam siedmiomilowymi butami. Już berlińska „Rothe Fahne” na wieść o ohydnym mordzie pisze, że:  „Polska partia komunistyczna skorzysta w swych walkach z nauk wynikających ze sytuacji, jaka się wytworzyła w Niemczech po zamordowaniu Rathenaua, nie poprzestając na półśrodkach ani nie stanie na połowie drogi…”

Jeżeli przypominamy sobie teraz na trzeźwo procent Żydów wśród nas mieszkających i uprzytomnimy jakim tonem imperatywnym już piszą dzisiaj, po tym mordzie szaleńca dla nich tak korzystnym, to jasno nam uwypukli się przed oczyma w całej grozie otchłań przed nami otwarta. Dlatego też cała prasa burżuazyjna w Europie i francuska szczególnie wzywa nas w tym momencie do opamiętania i zgody. „Bracia Polacy, zjednoczcie się” to ton całej prasy paryskiej. Ale i w Berlinie, i Wiedniu, i w Gdańsku zdają sobie sprawę z niebezpieczeństwa, jakie zagroziłoby zachodniej i wschodniej Europie, gdyby psychoza odwetu, vendetty, terroru wzięła górę w Polsce…, gdyby posłuchano głosów tych zacietrzewionych, oszalałych w furii politycznej demagogów, zwyrodnialców i fanatyków dyszących tylko żądzą zemsty, i łaknących za wszelką cenę krwi swych wrogów i antagonistów, domagających się kaźni, egzekucyj, gilotyny i czerezwyczajek.

Przyjazny nam zawsze wiedeński „Neues Wiener Tageblatt” pisze z tą sama troską, co prasa paryska:  „Nowa Polska cierpi więcej niż inne państwa dawne i nowe, wskutek rozbicia stronnictw i wzajemnej nietolerancji. Może teraz nad zwłokami prezydenta podadzą sobie przeciwnicy rękę, aby zapobiec rozprężeniu, które przynosi krajowi tylko szkody. Może teraz podadzą sobie rękę… Może już nie należy oczekiwać teraz z Polski coraz więcej alarmujących wieści”, jak przypuszcza niewierzący w możliwość polskiego Burgfrieden i zgody berliński „Local Anzeiger”. Może wedle „Berliner Tageblattu” „otworzą się ludności polskiej oczy na wielkie niebezpieczeństwo, jakie stanowi dalsze podżeganie celem zapalenia jeszcze większych konfliktów partyjnych”. Tak pisze dzisiejsza mocno zdesocjalizowana, przestraszona pożarem za ścianą, mieszczańska prasa, nawet berlińska i wiedeńska.

Godzina dla Polski decydująca się zbliża, Spartacus ante portas. Oko Moskwy czuwa. A p. Hartglas już pisze triumfalnie: „Pierwszy prezydent Rzeczypospolitej Polskiej padł, ale z nim padła i endecja, która ukazała światu swoje oblicze w całej ohydzie. A idea państwowa przez trupa endecji przekroczy i będzie się rozwijała nadal”.

Wstawmy zamiast pseudonimu „endecja” słowo: burżuazja, a będziemy mieć właściwy sens, właściwy program i „ideę państwową”, ale takiego państwa jak Zukunfstaat bolszewicki. Niebezpieczeństwo jest najstraszniejsze i ani się spostrzeże włościaństwo polskie (tak jak nie spostrzegło się mużyctwo rosyjskie), kiedy po kilku fazach i gradacjach rewolucyjnych pewnego dnia po miastach polskich zamiast inteligencji czy „endecji” polskiej, rządy obejmą już nie centrowcy, nie eserzy, nie en-peerzy, nie mienszewicy i nie polscy pepeesi, a okrutne, mstliwe wschodni Żydzi, nurzające ręce w ciepłej krwi polskiej. Cała prasa europejska domaga się, ażebyśmy doszli do porozumienia i zgody, i siekiery partyjne już zakrwawione zakopali w ziemi. W takim piekle żyć dalej niepodobna. Ustępstwa i koncesje wzajemne są nieodzowne. A jeżeli prasa obu obozów istotnie dolewa oliwy do ognia walk i konfliktów, to niech z tej prasy w obu obozach, czerwonym i białym, ustąpią na jakiś czas z placu bojów ci, co w pierwszych szeregach walczą najzacieklej i najzajadlej.

Tego rozbrojenia się, tej ofiary obopólnej domaga się od nas kategorycznie straszliwy moment historyczny, jaki przeżywamy, i jakiego nie przeżywało żadne pokolenie polskie, chyba że to z czasów rozbiorów…

Adolf Nowaczyński

Źródło: „Po zamachu”, „Myśl Narodowa”, nr 51 z 23.12.1922 r., s. 2-6.

Jest to fragment książki, która ukazała się w serii wydawniczej „Biblioteka konserwatyzm.pl”: „Z bojów Adolfa Nowaczyńskiego. Wybór źródeł. Tom 1”, pod red. Arkadiusza Meller, Sebastiana Kosiorowski, Warszawa 2012.

Książkę można kupić m.in. w naszej księgarni: http://sklep.konserwatyzm.pl/z-bojow-adolfa-nowaczynskiego/

Polecamy zakup promocyjnego pakietu endeckiego: http://sklep.konserwatyzm.pl/pakiet-promocyjny.-endecki/

Click to rate this post!
[Total: 0 Average: 0]
Facebook

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *