Czerwony Korwin
W oskarżeniach celowały media związane z torysami, a poszło o wypowiedź „Czerwonego Kena” Livingstone’a, który zauważył, że „Hitler zanim na koniec zwariował i wymordował 6 milionów Żydów – popierał syjonizm”. Konserwatyści i liberałowie rzucili się tropić antysemitów w szeregach laburzystach, ci w panice jeszcze przed wyborami pozawieszali w prawach członków kilku radnych, którym wygrzebano np. krytykujące Izrael stare wpisy w mediach społecznościowych (porównujące politykę Tel-Awiwu wobec Palestyńczyków z działaniami nazistów, doszukujące się związków między Izraelem a ISIS, czy krytykujące „syjonistyczne lobby” w USA). Jeremy Corbyn zawiesił członkostwo K. Livingstone’a i powołał „niezależną komisję do wykrywania przypadków antysemityzmu w Partii Pracy” pod kierunkiem Shami Chakrabarti.
Tylko niezrażony niczym ex-burmistrz Londynu najpierw zauważył, że „nikt mu nie karze przepraszać Francuzów kiedy przypomina, że Normanowie najechali Anglię w 1066 r.”, a potem w stylu dziwnie przypominającym JKM zaczął drążyć temat hitlerowski mówiąc o „bliskich związkach” niektórych prominentnych Żydów z nazizmem, a ponadto podkreślając, że celem Hitlera było początkowo nakłonienie niemieckiej społeczności żydowskiej do opuszczenia kraju i przeniesienia się do Palestyny. Następnie zaś K. Livingstone wrócił do swego konika, czyli syjonizmu i propagandy izraelskiej podnosząc, że „atak na niego to kolejny przykład świetnie rozgrywanej przez izraelskie lobby kampanii, wg której każdy kto krytykuje politykę Izraela – jest antysemitą”. – Żyję z tym już 35 lat… – wzruszył ramionami kontrowersyjny laburzysta. Jednocześnie skrytykował też swoich adwersarzy, utożsamiając ich zwłaszcza z „prawym” (czyli socjal-liberalnym) skrzydłem Labour. Najbardziej oburzona na Livingstone’a wydaje się jednak być przede wszystkim Kezia Dugdale, pechowa przywódczyni Szkockiej Partii Pracy, która musząc jakoś wytłumaczyć się z fatalnego wyniku do Parlamentu krajowego – zwaliła winę właśnie na rzekomy antysemityzm kolegi, wiążąc go m.in. z odpłynięciem od Labour głosów żydowskiej społeczności w Szkocji, licznej zwłaszcza w okręgu Eastwood, a której poparcie uzyskać mieli torysi. Już jednak w Anglii, gdzie wyniki PP uznaje się za zadowalające – nie sprawdziły się przepowiednie, że „wybryk” K. Livingstone’a przyniesie jakieś większe osłabienie laburzystom – np. w generalnie zwycięskich dla nich wyborach w Manchesterze.
Zarzut antysemityzmu, groźny w realiach zachodniej polit-poprawności bywa używany stosunkowo często właśnie wobec przedstawicieli lewicy (nawet tej establishmentowej, a w każdym razie jej bardziej autentycznego skrzydła) po pierwsze w związku z wyrażaną przez te środowiska krytyką syjonizmu i polityki Izraela (symbole i wystąpienia poparcia dla Palestyńczyków są stałym elementem manifestacji i pochodów związanych z laburzystami central związkowych). Ponadto zaś zwłaszcza media brytyjskie, jak i torysi reprezentujący interesy międzynarodowego i miejscowego (co nie znaczy bynajmniej dosłownie – rodzimego…) kapitału hasłem antysemickim młotkują konkurencję w związku z przyciąganiem przez lewicę co aktywniejszych przedstawicieli mniejszości etnicznych i religijnych, w tym także brytyjskich muzułmanów. Kogo bowiem łatwiej oskarżyć o antysemityzm, niż wyznawcę islamu?
Polscy islamiści?
Niejako na wszelki wypadek od wypowiedzi K. Livingstone’a odciął się więc wtedy jeszcze kandydat, a dziś już jego następca na fotelu burmistrza Londynu, Sadiq Khan (w dyskusjach internetowych w Polsce przedstawiany jako… „zwolennik szariatu” i „zadeklarowany islamista”, co u wszystkich nawet pobieżnie przyglądających się polityce brytyjskiej może budzić tylko rozbawienie). Jak się jednak okazało – całe zamieszanie jakoś nie przeszkodziło temu miękkiemu zwolennikowi socjal-liberalizmu (m.in. „małżeństw” jednopłciowych) wygrać wybory i to chociaż jego przeciwnikiem był w nich Zac Goldmisth, dziedzic wielomilionowej fortuny po lansowanym niegdyś i w Polsce swym ojcu, Jamesie (w latach 90-tych założycielu Partii Referendalnej, swego rodzaju antycypacji współczesnej neo-thacherowskiej UKIP). Jako ciekawostkę można dodać, że S. Khan wygrał nie tylko – co się podkreśla w Polsce – w dzielnicach imigrantów z krajów azjatyckich i afrykańskich, ale także w londyńskiej Borough of Merton, gdzie największą grupę etniczną pośród mniejszości stanowią… Polacy.
Brak jeszcze danych pozwalających ustalić jak głosowali nasi rodacy, niemniej prosta kalkulacja pokazuje, że skoro – wg różnych danych w całym Wielkim Londynie głosować mogło 100-185 tysięcy Polaków, natomiast lansowany nie wiedzieć czemu na „kandydata Polonii” operetkowy „Prince Zylinski” otrzymał 13.202 głosy – to nawet zakładając niechęć Polaków do wyborów jako takich – ktoś przynajmniej część z tego poparcia po prostu musiał otrzymać. I raczej nie był to Z. Goldsmith (choć z takim nazwiskiem i pochodzeniem z pewnością nie może być wzięty za islamistę!) jako zwolennik BREXIT-u. Na analizy przyjdzie czas, nie mniej już można postawić wniosek, że nasi rodacy w Londynie albo jak zwykle nie głosowali – albo poparli Labour, przyprawiając o ból głowy krajowych tropicieli islamizmu, nie mających większego pojęcia o specyfice politycznej UK.
Partia Pracy, jak to normalne dla wielkiej, systemowej formacji – nie jest ani antysemicka, ani islamistyczna, ani w ogóle wyrazista, choć akurat w zakończonych właśnie wyborach wykrzesała z siebie względnie konkretną platformę programową, zakładającą m.in. wzrost podatków (zwłaszcza od najbogatszych). O ile jednak będący wprawdzie enfant terrible K. Livingstone wyraził głośno to, co wielu członków i sympatyków nie tylko Labour po cichu myśli i uważa, o tyle z pewnością trudno byłoby dopatrzeć się w zorganizowanej polityce brytyjskiej islamizmu, co nie oznacza z kolei, że go na Wyspach nie ma – bo jest, tylko nie zawraca sobie głowy wyborami. Z kolei zarówno historyczny, jak i zwłaszcza socjal-ekonomiczny antysemityzm na Wyspach faktycznie istnieje, choć poza marginesem angielskiego nacjonalizmu jest całkowicie wykluczony poza nawias dyskusji publicznej. Jeszcze przyjeżdżając do UK na początku lat 90-tych jako dowód sympatii i zaufania ze strony moich ówczesnych gospodarzy, przedstawicieli zdeklasowanej przez „krwawą Maggie” niższej middle class szeptane wskazówki odnośnie właścicieli popularnych domów handlowych, czy banków „ale to są Żydzi, szzzzzz…!” – przy jednoczesnym obrzydzeniu odczuwanym przez przeciętnego Brytyjczyka do skinów czy innych przejawów nieeleganckiego, nieangielskiego po prostu w samej istocie ekstremizmu. Skoro jednak we współczesnej szopce wyborczej nie da się nikogo zaatakować wprost ze względu na pochodzenie, zaś (inaczej niż polskiej blogosferycznej piaskownicy) – bezpodstawny zarzut „islamizmu” byłby wciąż raczej przeciwskuteczny i ośmieszający, stary dobry tłuczek anty-antysemcki pozostaje najlepszym co wymyślono dla dyskredytacji politycznego przeciwnika.
Z jednej strony straszy się więc antysemitami, z drugiej islamistami, jałowe raczej spory zyskują dzięki temu pewnego kolorytu – a tylko stojącemu z boku komentatorowi zostaje zgodzić się z milczącą większością wyborców i po prostu wzruszyć ramionami…
Konrad Rękas