Wiemy, bracia, że w świecie naturalnym nic nie jest zbędne, niekompletne czy samoistne: poszczególne części wiążą się ze sobą, a wszystkie elementy łączą się w jedną potężną całość. Porządek i harmonia to pierwsze doskonałości, jakie odkrywamy w widzialnym stworzeniu, a im bardziej je badamy, tym lepiej widzimy, jak powszechnie i jak bardzo do niego przynależą. „Wszystko idzie parami – mówi Mędrzec – jedno naprzeciw drugiego, i nie ma w nich żadnego braku”. Oto definicja „nieba i ziemi” przeciwstawionych próżni i chaosowi, które je poprzedziły. Wszystko podlega obecnie ustalonym prawom: każdy ruch, oddziaływanie i skutek mają swoje wyjaśnienie, a gdyby nasza wiedza była wystarczająca, dałoby się je również przewidzieć. Nadto jest jasne, że prawda objawia się w stopniu proporcjonalnym do naszego badania i obserwacji. Chociaż bowiem nawet na pierwszy rzut oka widać, że w jakimś zbiorze rzeczy panuje ustalony i piękny porządek, to w innych przypadkach trudno odkryć prawa, które nimi zawiadują. Słowa takie jak „przypadek”, „ryzyko” i „fortuna” pojawiły się w użyciu jako wyraz naszej ignorancji. Pomyślcie teraz o ludziach bezbożnych, wyrokujących bez należytego zastanowienia, którzy zajęci dzień po dniu interesami tego świata, nagle spoglądają w niebo lub na ziemię i zaczynają krytykować Wielkiego Architekta, argumentując, że istnieją stworzenia niebezpieczne lub niedoskonałe, i zadając pytania, które świadczą jedynie o ich braku naukowego wykształcenia.
Tak samo mają się rzeczy, gdy idzie o świat nadprzyrodzony. Wielkie prawdy objawienia są wzajemnie powiązane, tworząc jedną całość. W jakimś stopniu każdy może to dostrzec od razu, aby jednak w pełni zrozumieć jedność i harmonię katolickiego nauczania, potrzeba studiów i medytacji. Dlatego, jak filozofowie tego świata zakopują się w muzeach i laboratoriach, schodzą do kopalń lub wędrują przez lasy i wybrzeża, tak też badacz prawd niebieskich rozważa je w celi i oratorium, wylewając swe serce w modlitwie, zbierając myśli w czasie medytacji, rozmyślając o Jezusie lub o Maryi, o łasce lub o wieczności, rozważając słowa świętych, którzy żyli przed nim. Aż w końcu przed jego duchowym wzrokiem ukaże się będąca udziałem ludzi doskonałych mądrość ukryta, „którą Bóg przed wiekami przeznaczył dla naszej chwały” i którą „objawia nam przez swego Ducha”. A jak ignoranci mogą przeczyć pięknu i harmonii widzialnego stworzenia, tak też ci, którzy przez sześć dni tygodnia pochłonięci są trudami tego świata, którzy żyją dla bogactwa, sławy, przyjemności lub wiedzy świeckiej, a rozważaniom religijnym poświęcają jedynie wolne chwile – nigdy nie wznosząc swych dusz do Boga, nigdy nie prosząc Go o oświecającą łaskę, nigdy nie umartwiając swych ciał ani serc, bez stałej kontemplacji prawd wiary, ale za to dogmatycznie i przedwcześnie wyrokując według własnych poglądów lub nastroju chwili – tacy ludzie, powtarzam, równie łatwo mogą być lub na pewno będą zaskoczeni i zgorszeni pewnymi fragmentami prawdy objawionej. Wyda się im dziwna albo trudna, albo przesadna, albo absurdalna – i odrzucą ją w całości lub w jakiejś jej części.
Zamierzam zastosować tę uwagę w rozważaniach na temat przywilejów, które Kościół przypisuje błogosławionej Matce Boga: dziwne, zdumiewające i trudne będą dla tych, których wyobraźnia nie jest do nich przyzwyczajona i którzy nie uczynili ich przedmiotem swojej refleksji. Jednakże im uważniej i pobożniej rozmyśla się o tych przywilejach, tym, jestem pewien, jaśniejszym się staje, że stanowią one zasadniczy element wiary katolickiej i są integralną częścią kultu Chrystusa. I będę kładł nacisk na ten właśnie punkt – kwestionowany przez ludzi spoza Kościoła, ale oczywisty dla jego dzieci – że mianowicie przywileje zostały udzielone Maryi przez wzgląd na Jezusa i że dlatego wychwalamy Ją i błogosławimy jako pierwszą spośród stworzeń, abyśmy mogli wyznać, że On jest naszym jedynym Stwórcą.
Kiedy Odwieczne Słowo postanowiło zstąpić na ziemię, ani Jego postanowienia, ani ich wykonanie nie miały w sobie nic połowicznego. Przyszedł, aby stać się człowiekiem takim jak my; aby przyjąć ludzkie ciało i duszę i uczynić je swoimi. Nie przyszedł w ciele pozornym czy jakiejś przypadkowej formie – tak jak aniołowie ukazują się ludziom. Ani nie umieścił jedynie jakiegoś człowieka w swym cieniu (jak to czyni ze swymi świętymi), aby można go było tylko nazywać Bogiem, lecz „stał się ciałem”. Przyjął człowieczeństwo i był równie prawdziwie i rzeczywiście człowiekiem, jak i Bogiem. Od tego momentu zatem był zarówno Bogiem, jak i człowiekiem lub, innymi słowy, był jedną Osobą w dwóch naturach, Boskiej i ludzkiej. Tajemnica ta jest tak cudowna, tak trudna, że jedynie wiarą można prawdziwie ją przyjąć. Człowiek pozostający na poziomie czysto naturalnym może w tę prawdę uwierzyć tylko na chwilę; może mu się wydawać, że ją przyjmuje, chociaż nigdy tak naprawdę w nią nie uwierzył. Kiedy tylko ją wyznał, zaraz zaczyna skrycie buntować się przeciw niej, omija ją i od niej odchodzi. Działo się tak od samego początku. Już za życia umiłowanego ucznia Chrystusa powstali tacy, którzy nauczali, że nasz Pan albo w ogóle nie miał ciała, albo że jego ciało utworzono w niebie, albo że to nie On cierpiał, lecz ktoś inny w jego miejsce; że posiadał przez jakiś czas ludzką postać, która się narodziła i cierpiała – wszedł w nią w momencie chrztu, a opuścił przed ukrzyżowaniem, lub znowu, że był tylko człowiekiem. Prawda o tym, że „na początku było Słowo, a Słowo było u Boga i Bogiem było Słowo. A słowo ciałem się stało i mieszkało między nami” była zbyt trudna dla tych, którzy nie odrodzili się duchowo.
Rzecz ma się podobnie i dzisiaj. Zwykli protestanci rzadko tak naprawdę pojmują naukę o Bogu i człowieku w jednej osobie. O Bóstwie Chrystusa wypowiadają się w nierzeczywisty i mglisty sposób. A jeżeli przyjrzycie się dokładnie, jak je faktycznie rozumieją, zobaczycie, że bardzo niechętnie podpiszą się pod jakąkolwiek formułą, która w pełni odzwierciedli dogmat katolicki. Natychmiast powiedzą wam, że nie należy badać tego zagadnienia, gdyż nie sposób go zbadać bez popadania w techniczne subtelności. Następnie, komentując Ewangelie, nie będą po prostu i konsekwentnie mówić o Chrystusie jako Bogu, lecz że jak gdyby składał się z Boga i człowieka; że był trochę jednym, trochę drugim, albo czymś pomiędzy jednym a drugim, albo człowiekiem, w którym w szczególny sposób zamieszkała Boskość. Niekiedy posuną się nawet do tego, że zaprzeczą, iż Chrystus w niebie był Synem Bożym – powiedzą, że stał się Synem dopiero w momencie poczęcia z Ducha Świętego. I zgorszą się, i będą uważać owo zgorszenie za objaw pobożności i zdrowego rozsądku, gdy usłyszą, jak o tym Człowieku mówi się po prostu i jasno, że jest Bogiem. Nie mogą znieść, gdy mówi się – chyba że ma to być przenośnia lub tylko pewien sposób wyrażania się – że Bóg miał ludzkie ciało lub że Bóg znosił cierpienie. Myślą, że „odkupienie” oraz „uświęcenie w Duchu”, jak to nazywają, stanowi sumę i istotę Ewangelii i unikają jakichkolwiek wyrażeń dogmatycznych, które wykraczałyby poza nie. Taki, jak sądzę, jest zwyczajny charakter współczesnych protestanckich wyobrażeń na temat Bóstwa Chrystusa, zarówno – za wyjątkiem jakiejś małej grupy – we Wspólnocie Anglikańskiej, jak i wśród innych wyznań protestanckich.
Gdybyście chcieli świadczyć przeciwko tym niechrześcijańskim opiniom, gdybyście chcieli wyłożyć jasno, bezbłędnie i bez uników prostą naukę Kościoła katolickiego, że Bóg jest człowiekiem, czy moglibyście sformułować ją lepiej niż posługując się słowami św. Jana: „Bóg stał się człowiekiem”? Czy moglibyście wyrazić ją dobitniej i jednoznaczniej niż mówiąc, że urodził się człowiekiem, że miał Matkę? Świat dopuszcza myśl, że Bóg jest człowiekiem. To ustępstwo niewiele kosztuje, bowiem Bóg jest wszędzie i (można by powiedzieć) jest wszystkim. Świat jednak wzbrania się przed wyznaniem, że Bóg jest Synem Maryi. Wzbrania się, gdyż natychmiast staje wobec faktu, który obala i rozbija jego własne poglądy na rzeczywistość. Nauka objawiona od razu przyjmuje swoją prawdziwą postać i nabiera historycznej realności. Wszechmogący Bóg wkracza do swego własnego świata w konkretnym momencie i w określony sposób. Rozwiewają się sny i rozpraszają cienie. Boska prawda nie jest już tylko poezją, pobożną przesadą, mistyczną ekonomią czy mitycznym obrazem. „Ofiary ani daru”, cieni starego Prawa, „nie chciałeś, ale Mi utworzyłeś ciało”, „Co było od początku, cośmy słyszeli o Słowie życia, cośmy oczyma naszymi widzieli, cośmy oglądali i czego ręce nasze dotykały” i „co widzieliśmy i słyszeliśmy – to wam obwieszczamy” – oto świadectwo Apostoła, zadające kłam tym „duchom”, które przeczyły, że Jezus Chrystus „przyszedł w ciele” i które jak gdyby rozrywały Jego osobę, odrzucając albo Jego ludzką, albo Boską naturę. Dlatego wyznanie, że Maryja jest Deipara1, Matką Bożą, zabezpiecza apostolską doktrynę przed wszelką wieloznacznością, stanowiąc tym samym test, za pomocą którego wykrywamy oszustwa przebywających na tym świecie złych duchów Antychrysta. Dogmat ten uroczyście potwierdza, że Chrystus jest Bogiem, każąc jednocześnie pamiętać, że jest człowiekiem; dowodzi, że wciąż jest Bogiem, mimo że stał się człowiekiem, i że jest prawdziwym człowiekiem, mimo że jest Bogiem. Wydając świadectwo o unii hipostatycznej, nauka ta zabezpiecza dwa podmioty tegoż zjednoczenia, Bóstwo i człowieczeństwo. Jeżeli Maryja jest Matką Boga, Chrystus musi być w dosłownym sensie Emmanuelem, Bogiem z nami. A gdy z upływem czasu złe duchy i fałszywi prorocy stali się silniejsi i śmielsi, znajdując nawet dojście do katolickiej wspólnoty wierzących, wówczas Kościół prowadzony przez Boga nie znalazł skuteczniejszego i pewniejszego sposobu na ich wyrzucenie, niż użycie przeciw nim tego właśnie słowa: Deipara. Z drugiej strony, gdy kolejny raz owe złe duchy i fałszywi prorocy wynurzyli się z królestwa ciemności w XVI w., planując całkowite zniszczenie wiary chrześcijańskiej, nie potrafili znaleźć pewniejszego środka dla realizacji swego nienawistnego celu, jak szyderstwa i bluźnierstwa przeciwko przywilejom Maryi – dobrze wiedzieli, że jeżeli raz uda im się przekonać świat, aby zlekceważył Matkę, bardzo szybko pojawi się też brak czci dla Syna. Kościół i Szatan w tym jednym byli zgodni – że Syn i Matka są zawsze razem. Doświadczenie trzech ostatnich stuleci potwierdziło ich świadectwo: katolicy, którzy czcili Matkę, nadal czczą i Syna, podczas gdy protestanci, którzy teraz przestali oddawać cześć Synowi, zaczęli od szyderstw z Jego Matki.
http://www.piusx.org.pl/zawsze_wierni/artykul/1621
a.me.
Artykuł, że to tak kolokwialnie ujmę- do bani. Generalnie ta część jest w 95% nie na temat, zobaczę jak druga. Ciężko przebrnąć przez to wodolejstwo, aż człowieka wywraca na drugą stronę w czasie czytania. Dwa ostatnie akapity to jakiś śmiech na sali, dawno nie czytałem podobnych bzdur. Widać że autor nie ma pojęcia o czym pisze, a napchał sobie głowę bzdetami i, inaczej tego ująć nie mogę- propagandą. Poza tym hipokryzja aż kole w oczy. „Protestanci nie pojmują Chrystusa”- i mówią to ludzie którzy tak naprawdę nie wiedzą czym jest ofiara Chrystusa i chcą się usprawiedliwić z uczynków, jak za Starego Testamentu, którzy uważają że jest niedoskonała bo muszą odnawiać ją co niedziela.
cz.2 Protestanci przestali oddawać cześć synowi- to już jest wulgarne kłamstwo bo niewiedza na pewno nie. Protestanci skupiają się głównie na Chrystusie. Z tego co ja widzę to właśnie kult maryjny przysłania katolikom Jezusa. We Włoszech zrobiono badania do kogo obywatele modlą się najczęściej w potrzebie. Wiecie kto zajął szóste miejsce? Jezus! Wolicie klepać bezmyślnie różańce i zdrowaśki zamiast usiąść w ciszy i porozmawiać z Panem. Stwierdzone jest że modląc się do Marii tak naprawdę oddajecie cześć Jezusowi, postępując zgodnie z tą logiką pompując koła w samochodzie tak naprawdę myję szyby.
@Monsieur de Crazy Jogurt Widze, ze Pan jest jakims wybitnym teologiem protestanckim! Protestantyzm jest ZAWSZE sekciarstwem.Protestanci nie rozumuja, obca im jest wszelka logika i zyja w oparciu o tekst ( jak muzulmanie).No i co za pycha!Pan Jogurt wie lepiej niz kard.Newman? Wyobcowanie samotnego protestanta z Biblia w reku, alienacja wobec rzeczywistosci i dziejow Europy wychodza w kazdej Pana linii.
Tak bo zdenerwowałem się, i słusznie, gdyż nazwano mnie tu, zacytuję antychrystem, bezbożnikiem itp. jednocześnie wypisując czyste herezje w stosunku do Pisma Świętego, szczególnie w cz.2 A co to kardynał jest jakimś nadczłowiekiem? Jest nieomylny? Co tu ukrywać, gada bzdury i tyle, nie mam powodu do traktowania go lepiej nić kogokolwiek innego. Za to katolicy olewają tekst przez nich samych przyjęty i opierają się na wchłoniętym pogaństwie. Z tą logiką to właśnie to jest przykład katolickiej hipokryzji. Z moich linii wychodzi wkurzenie, a nie przedstawione przez Pana dyrdymały.
@Jogurt W ciemno mozna powiedziec , ze Pan jest albo babtysta albo zielonoswiatkowcem albo tzw.ewangelista. Ani Ewangelik wyznania augsburskiego ani Reformowany nie wygadywalby nigdy podobnych bredni. To co Pan pisze jest zblizone do tego, co we Francji wygaduja pastorzy zielonoswiatkowcow z importu z USA.
Nie trafił Pan, nie lubię jednak szufladkować się w ten sposób. Nie wiem co gadają importowani pastorzy a co do reszty to nie wiem czy aby napewno by nie gadali, w wielu miejscach nasze poglądy się pokrywają, np. Ewangelicko-Reformowani odrzucają doktrynę o nieomylności widzialnego Kościoła, Luteranie uznają Sola Scriptura, potępione dopiero co przez Pana. Nie uznaję kultu Maryjnego ale miałbym ten artykuł w głębokim poważaniu gdyby pan kardynał nie kłamał w żywe oczy oczerniając ochydnie protestantów.
@Szalony Jogurt Czyli jest Pan zielonoswiatkowcem czy nie?
Przecież napisałem ale jeszcze raz powtórzę- nie. Co prawda miałem raz przyjemność być na nabożeństwie zielonoświątkowym, podobało mi się ale zielonoświątkowcem nie jestem, nie znam też za bardzo ich przekonań, nie zagłębiałem się. Czyli krótko- nie.
Luter ante portas.