Od wielu lat toczy się w Polsce i zagranicą dyskusja na temat dziwnego zachowania Stanów Zjednoczonych wobec ogłoszenia w Polsce stanu wojennego w dniu 13 grudnia 1981. Wiadomo dzisiaj tyle, że służby wywiadowcze USA wiedziały od płk. Ryszarda Kuklińskiego, który uciekł z Polski w listopadzie 1981 r., że stan wojenny został postanowiony. Mimo to, przez miesiąc poprzedzający 13 grudnia panowało ze strony Waszyngtonu milczenie. Nie odezwał się z ostrzeżeniem nikt, ani Biały Dom, ani ambasador USA w Polsce, ani media. Dlaczego?
Jak wynika z opublikowanej właśnie u nas książki Douglasa J. MacEachina pt. „Amerykański wywiad i konfrontacja w Polsce 1980-1981”, CIA wiedziała dokładnie wszystko, co wynika ze znanych w tej chwili jej raportów i sprawozdań. Trzeba jednak pamiętać, że Amerykanie nie ujawnili jeszcze wszystkich dokumentów dotyczących tej sprawy, dlatego nawet autor, sam pracownik CIA – nie jest w stanie odpowiedzieć na niektóre rodzące się pytania.
Autor przytacza wyjaśnienia polityków amerykańskich wygłoszone przez nich tuż po 13 grudnia i potem.
Haig i Eagleberger
Pisze: „W pierwszych chwilach stanu wojennego część amerykańskich polityków nazwała posunięcia Jaruzelskiego próbą rozwiązania problemów Polski bez użycia siły. Redaktor „Washington Post”, pisząc o stanie wojennym, nazwał Jaruzelskiego „ostatnią szansą Polski”. Zacytowano słowa kilku amerykańskich urzędników, którzy stwierdzili, że po ogłoszeniu stanu wojennego pewne kręgi rządowe odetchnęły z ulgą. Były sekretarz stanu Haig napisał: na początku akcji Jaruzelskiego „uznaliśmy (…), że (…) przynajmniej przez jakiś czas będzie lepiej, żeby w Polsce był stan wojenny niż coś gorszego”. Haig powiedział również, że nie chciał ostrzegać „Solidarności” i ryzykować, że związek stawi gwałtowny opór, podczas gdy Stany Zjednoczone nie zamierzały udzielać pomocy. Ówczesny zastęp¬ca sekretarza stanu do spraw europejskich, Lawrence Eagleberger, przyjął ten sam tok rozumowania: nie grozić Jaruzelskiemu, po¬nieważ „uznaliśmy, że stan wojenny i tak zostałby wprowadzo¬ny”, a co wówczas miałyby zrobić Stany Zjednoczone? Ambasador Meehan wyraził podobną opinię”.
Według Richarda Pipesa, który lansuje się w Polsce jako zwolennik twardej linii wobec Moskwy – w amerykańskim aparacie władzy przeważało przekonanie, że stan wojenny jest rozsądnym i optymalnym wyjściem z sytuacji, lepszym niż inwazja sowiecka. W wywiadzie dla „Rzeczpospolitej” (14 grudnia 2002 r.) tak mówił: „Większość gabinetu nie zgadzała się na jakieś zdecydowane działania przeciwko reżimowi w Polsce w obawie o globalne skutki. Do oponentów należał przede wszystkim sekretarz stanu [Alexander] Haig, który wyrażał pogląd naszych europejskich aliantów. Według nich Polski oczywiście szkoda, szkoda „Solidarności”, ale nie można ryzykować trzeciej wojny światowej. Coś jakby nawiązanie do „nie będziemy ginąć za Gdańsk” z 1939 roku. Podobne poglądy prezentowała większość gabinetu. Istotna była również rola Nancy Reagan. Bardzo chciała, żeby prezydent był bardziej liberalny, bardziej kompromisowy. Starała się, żeby takich ludzi jak ja odsuwać od Reagana, bo – podobno – namawiali go do wzniecania konfliktu z Rosją. Dla niej najważniejszy był „pragmatyzm”, a ci, którzy go prezentowali, byli jej sojusznikami”. Według Pipesa najwyższe kierownictwo państwa nie było poinformowane o informacjach, jakie przywiózł Kukliński. Mówił tak: ”Centralna Agencja Wywiadowcza (CIA) ukrywała sprawę Kuklińskiego. Nawet sekretarz stanu Alexander Haig nie wiedział, że ktoś taki istnieje. Najprawdopodobniej w CIA doszli do wniosku, że to niemożliwe, aby Jaruzelski otrzymał od Rosjan wolną rękę i przyzwolenie na rozwiązywanie sytuacji w Polsce, czyli m.in. na wprowadzenie stanu wojennego. Ludzie z CIA uznali, że informacje Kuklińskiego nie mają znaczenia. Nawet nie informowali Rady Bezpieczeństwa Narodowego. To niewiarygodne, ale tak było!”.
Jedyne wyjście – stan wojenny
Podobne są ustalenia autora książki, choć nie jest on pewien, kto naprawdę wiedział a kto nie – o tym, co wiedziała CIA. Można wszakże zaryzykować twierdzenie, że nawet gdyby informacje Kuklińskiego dotarły do wszystkich ważnych we władzach USA reakcja tego państwa byłaby taka, jak była – tzn. miękka i w sumie aprobująca jako „zło konieczne” stan wojenny wprowadzony przez Wojciecha Jaruzelskiego. Świadczą o tym wcześniejsze analizy CIA przekazywane do wiadomości min. Alexandra Haiga.
Np. w memorandum Biura Wywiadu i Studiów Departamentu Stanu dla sekretarza stanu z dnia 15 czerwca 1981 r. pisano: „Pierwszym sposobem obrony Polski przed interwencją radziecką byłaby próba zniechęcenia poprzez okazanie jedności narodowej, która sugerowałaby maksymalny opór. Polacy mogliby się uciec do ogłoszenia stanu wojennego i rozmieścić oddziały armii w kluczowych miejscach nie po to, by powstrzymać ruch robotniczy, lecz by zmaksymalizować czynnik odstraszający, przygotowując się do obrony przez atak.
W miarę narastania napięć Jaruzelski może dodatkowo ogłosić stan wyjątkowy lub jakiś wariant stanu wojennego, aby przygotować naród na grożącą radziecką inwazję. Pod koniec marca wydawało się, że Polacy myślą o wprowadzeniu stanu wojennego, gdyby „Solidarność” zrealizowała groźbę ogólnokrajowego strajku. Rosjanie zdawali się przygotowywać do interwencji w ramach wsparcia, gdyby Polacy nie mogli lub nie chcieli opanować sytuacji na własną rękę. Jednak ogłoszenie stanu wojennego w tym momencie byłoby czymś innym; stan wojenny miałby być środkiem na zapobieżenie niepokojom społecznym, pozbawiając tym samym Rosjan pretekstu do interwencji. Pozwoliłby również utrzymać polskie siły zbrojne w stanie podwyższonej gotowości bojowej, umożliwiając im szybszą reakcję w razie radzieckiego”.
Gra z Jaruzelskim
Dokument może wydać się szokujący, ale takie opinie były w CIA i w otoczeniu Haiga bardzo popularne. Wynika z nich nawet, że Jaruzelskiego traktowano tam jako polityka, z którym można podjąć grę. I taka gra się toczyła. Toczył ją min. ambasador USA w Polsce. Autor tak to opisuje: „Stany Zjednoczone miały plany, polskie władze o tym wiedziały, agenci amerykańskiego wywiadu wiedzieli, że polskie władze wiedzą, że Stany Zjednoczone znają plany. W tych okolicznościach polskie władze rozsądnie założyły, że amerykańscy urzędnicy spodziewają się, że polscy przywódcy będą obserwować sygnały i reakcje Waszyngtonu. Reakcji zaś nie było.
Mniej więcej dwa tygodnie po ucieczce Kuklińskiego (i trzy tygodnie przed wprowadzeniem stanu wojennego) Jaruzelski spotkał się z amerykańskim ambasadorem w Polsce Francisem Meehanem. Do spotkania doszło na prośbę ambasadora, tuż przed jego planowym wyjazdem do Waszyngtonu na konsultacje. Meehan sugerował wówczas, że ponieważ Jaruzelski już wiedział, że Stany Zjednoczone dysponują planami stanu wojennego, unikałby tego spotkania, gdyby niepokoił się ewentualną konfrontacją czy pytaniami, jakie ambasador mógłby mu zadać zgodnie z instrukcjami Waszyngtonu. Meehan przypuszczał, że Jaruzelski zgodził się na spotkanie dla zmyłki, prezentując się „rzeczowo jak zwykle”.
Jednak równie prawdopodobnym wytłumaczeniem zachowania Jaruzelskiego może być chęć wysondowania, co Stany Zjednoczone zamierzają zrobić z informacjami o planach stanu wojennego. Założył, co zrozumiałe, że amerykański ambasador w Polsce dostał najświeższe – i najdokładniejsze – informacje o stanie wojennym oraz że wie, iż Jaruzelski zdaje sobie sprawę, że trafiły one do Stanów Zjednoczonych. W tych okolicznościach byłoby naiwnością ze strony Jaruzelskiego oczekiwać, że uda mu się zachować zwyczajowy wizerunek tylko dzięki temu, że zgodzi się na spotkanie i pominie ten temat. Miał wszelkie powody przypuszczać, że amerykański ambasador, prosząc o spotkanie, po ucieczce Kuklińskiego, który najprawdopodobniej powiedział Amerykanom, że polskie władze planują wprowadzenie stanu wojennego, chciał przedstawić wstępną reakcję Stanów Zjednoczonych. Fakt, że nie było żadnej oficjalnej reakcji Stanów Zjednoczonych, mógł sprawiać wrażenie, że Amerykanie zamierzają wyrazić swoją opinię kanałami dyplomatycznymi.
W tej sytuacji Jaruzelski rozsądnie zgodził się na spotkanie, aby sprawdzić, co powie amerykański ambasador zgodnie z otrzymanymi z Waszyngtonu instrukcjami. Meehan podkreślił, że Jaruzelski wybrał dość nietypową porę – wieczorem między 20.30 a 22.00. Po spotkaniu Jaruzelski, co zrozumiałe, uznał brak oświadczenia za sygnał, że Stany Zjednoczone nie zamierzają nic zrobić.
Niektórzy zachodni badacze przynajmniej po części zinterpretowali sytuację podobnie jak generał: brak reakcji Stanów Zjednoczonych odzwierciedlał pogląd Waszyngtonu, że stan wojenny jest „mniejszym złem”. Wcześniejsze oświadczenia amerykańskiego rządu potępiające Moskwę za groźby użycia wojska i podkreślające prawo Polaków „do samodzielnego rozwiązania własnych problemów” prasa już wcześniej opisała jako niejasne, nieodnoszące się jednoznacznie do wewnętrznej rozprawy wojskowej”.
Bolesna prawda
Pomimo tego, że autor książki nie zgadza się z niektórymi wyjaśnieniami i interpretacjami przedstawianymi przez Jaruzelskiego – to odrzuca jednocześnie jednostronne oceny na jego temat. Pisze m.in.: „Wiele starań Jaruzelskiego, by usprawiedliwić własne działanie, może się wydać obłudnymi, ale liczne źródła wykazują, że jego troska o konsekwencje przemocy na dużą skalę i niechęć do radzieckiej pomocy militarnej były szczere”. Takie też oceny panowały w Waszyngtonie w 1981 roku, dlatego – zgodnie z tezami raportu CIA z czerwca 1981 roku – stan wojenny uznano tam za działanie de facto wykluczające bezpośrednią interwencję ZSRR. Konsekwencją takiego podejścia było późniejsze poparcia dla Jaruzelskiego jako polityka w końcu lat 80., łącznie z apelem Georga Busha wspierającym kandydaturę generała na urząd prezydenta RP.
Polityczny show w wykonaniu Ronalda Reagana, którego nawet w Ameryce nie traktowano do końca poważnie – nie zmienia tej optyki. W Polsce jednak woli się o tym nie pamiętać, pielęgnując skrajnie jednostronne tezy, które żaden poważny badacz nie brałby pod uwagę. Książka McEachina jest rzeczowa, pozbawiona napastliwego języka i dążenia za wszelką cenę do sensacji. Być może dlatego mało się o niej mówi. No cóż, niektórzy bardzo nie lubią, jak ktoś im kwestionuje wyznawane dogmaty.
Jan Engelgard
Douglas J. MacEachin, „Amerykański wywiad i konfrontacja w Polsce 1980-1981”, REBIS, Poznań 2011, ss. 296.
[aw]
@Autor Juz sam fakt, ze trzeba to przypominac kazdego roku swiadczy o tym, jak jestesmy osamotnieni na „prawicy”. Wielu nie zadalo sobie trudu pracy intelektualnej, nie rozpoznalo demoliberalizmu jako wroga i pozamykalo sie w pseudopatriotycznych schematach.Tu tkwia wlasnie korzenie PiS-u.Takie lenistwo umyslowe jest wlasnie przyczyna spektakularnej slabosci polskiej” prawicy”.