Tekst Mateusza Piskorskiego „Realistycznie z Niemcami” – nawet jeśli nie zgadzam się z jego główną tezą – na pewno zasługuje na uwagę.
Po pierwsze, przypomina dorobek Instytutu Zachodniego, o którym większość Polaków nigdy nie słyszała, a jeśli słyszała, to kojarzy z rzekomą peerelowską propagandą antyniemiecką.
Po drugie, Piskorski słusznie wskazuje na to, że wielu Niemców publicznie głosi poglądy politycznie poprawne, a po cichu myśli coś zupełnie innego. Z racji tego, że wiele lat spędziłam w Niemczech, mogę podać liczne dowody na słuszność tej tezy. Przytoczę tylko jeden z nich, a konkretnie rozmowę, która miała miejsce na urodzinach naszej wspólnej znajomej, z pewnym niemieckim prawnikiem w średnim wieku, który wprost mi powiedział, że granice III Rzeszy z 1940 r. były optymalne i należało je na zawsze utrzymać. Nie był to żaden przedstawiciel środowisk prawicowych, potomek „wypędzonych” – nic z tych rzeczy, zupełnie normalny, dobrze wykształcony Niemiec.
Po trzecie, trudno nie zgodzić się z twierdzeniem Piskorskiego, że rozmowa z przedstawicielami środowisk, które reprezentuje Manuel Ochsenreiter jest znacznie bardziej interesująca, niż reprezentantami tzw. mainstreamu. To samo dotyczy niektórych środowisk lewicowych, jak choćby tych zgromadzonych wokół czasopisma „Konkret” (firmowanego zresztą m.in. przez Ulrikę Meinhof) – czytam je z dużo większym zainteresowaniem, niż „poważne” tytuły prasowe.
Po czwarte, Piskorski słusznie stwierdza, że znajdujemy się w obszarze stworzonej przez Berlin gospodarki wielkiego obszaru (Großraumwirtchaft), obejmującej większość państw Europy Środkowej i regionu bałtyckiego. I co prawda Niemcy są znaczącym odbiorcą naszych towarów, to jednak, jak pisze Piskorski, „Polsko-niemiecka współpraca gospodarcza ma charakter asymetryczny; nasz kraj stanowi przemysłowo-usługowe zaplecze niemieckich partnerów, a udział podmiotów z kapitałem polskim we wspomnianym eksporcie jest mało znaczący”. Potwierdzam tę tezę. W przypadku eksportu z Polski do Niemiec chodzi przede wszystkim o towary wyprodukowane w Polsce, ale w przedsiębiorstwach niemieckich. Ponieważ pochodzę z Dolnego Śląska, to wiem jak to wygląda w praktyce. Przed wieloma takimi firmami powiewają niemieckie flagi – oczywiście w towarzystwie polskiej i europejskiej. Polacy są więc jedynie tanią siłą roboczą dla niemieckiej gospodarki.
Nie zgadzam się natomiast z twierdzeniem Piskorskiego, iż Niemcy są krajem okupowanym przez Stany Zjednoczone. Odnoszę wrażenie, że Piskorski uległ w tej kwestii propagandzie niemieckich środowisk prawicowych, które chętnie stawiają takie twierdzenie (np. swego czasu C. Schmitt pisał o amerykańskich obozach koncentracyjnych dla Niemców). Z racji tego, iż Piskorski zajmuje się zawodowo geopolityką, powinien odróżniać pojęcia od stereotypów (w znaczeniu socjocybernetycznym). Niemiecka prawica chętnie posługuje się stereotypem amerykańskiego okupanta. Piskorski stał się – mam nadzieję – nieświadomym przekaźnikiem, a więc kanałem wpływu dla tejże propagandy. O żadnej okupacji Niemiec przez USA nie może być mowy. Mieszkałam w Niemczech w różnych miejscach i nigdzie nie widziałam amerykańskich żołnierzy przechadzających się z naładowaną bronią po niemieckich ulicach. Nawet w Heidelbergu, w którym do niedawna mieściła się duża baza wojsk amerykańskich. Niemcy są państwem zależnym od USA, ale precyzyjne określenie stopnia tej zależności jest sprawą trudną i złożoną. Szczerze zachęcam Mateusza Piskorskiego do przygotowania takiej analizy.
Przede wszystkim nie widzę żadnej zależności niemieckiej gospodarki od amerykańskiej, po drugie, nie widzę, by niemieckie decyzje geopolityczne były ściśle uzgadniane z USA – wystarczy tutaj wspomnieć sprawę Iraku. Najmniejszą suwerenność Niemiec widzę w kwestiach wojskowych, co jednak, w pewnym sensie wychodzi Niemcom na dobre. Rozwinęli oni bowiem – do perfekcji – inne metody „podbijania” obcych narodów, a konkretnie metodami tzw. soft power. RFN stworzył cały system instytucji, które zajmują się sprawami współpracy międzynarodowej, począwszy od oddzielnego ministerstwa (Ministerstwo Federalne do spraw Współpracy Gospodarczej i Rozwoju), przez specjalny bank udzielający pożyczek na sfinansowanie przenajróżniejszych projektów realizowanych we wszystkich części świata (jak np. budowa studni na Saharze), a skończywszy na setkach organizacji publicznych, prywatnych fundacji i stowarzyszeń, które ręka w rękę realizują niemieckie interesy państwowe i ekonomiczne we wszystkich zakątkach świata. I kiedy Amerykanie zrzucają bomby na kolejne państwa, Niemcy „pomagają” budować wspomniane już studnie, modernizują infrastrukturę, doradzają zagranicznych rządom we wszystkich możliwych sprawach. I są przez to lubiani, a Amerykanie – nie. Niemcy po II WŚ nie palili się do tego, by iść amerykańską drogą. Tym bardziej, że wyciągnęli wnioski ze swojej najnowszej historii i dobrze wiedzą, że okupacja innych państw jest droga i na dłuższą metę stanowi nieefektywną formę eksploatacji podbitych terytoriów. Niemcy tego błędu raczej nie chcą już popełniać, ostatnio pozwolili sobie tylko raz na taką „zabawę”, a konkretnie chodzi o sprawę Kosowa.
Należy jednak stwierdzić, że ostatnio Niemcy zdradzają coraz większe zainteresowanie budową armii europejskiej. Wydaje się, że chcą się wyrwać spod amerykańskiej kurateli także i w tej sprawie. Podejrzewam, iż chcą w tym celu wykorzystać konflikt z Rosją. Śmiem przypuszczać, że to właśnie w Berlinie zapadła decyzja o „utopieniu PO” i wzmocnieniu PiS, która to partia może podkręcić konflikt z Rosją, co znowu Berlin mógł szybciutko wykorzystać do promowania idei utworzenia armii europejskiej. Ostatecznie o utworzeniu takiej armii zadecyduje stanowisko Francji – już od dawna mówi się o tym, iż stworzenie armii europejskiej miałoby na celu przejęcie kontroli nad francuską bronią atomową przez RFN, który takiej broni nie posiada. Czy Niemcy mają jakiś pomysł na rozwiązanie tej kwestii – tego nie wiem, może po prostu zadowolą się armią składającą się z państw ochotniczych, do których my na pewno zaliczać się będziemy.
W związku z powyższym zupełnie nie zgadzam się z twierdzeniem Piskorskiego, iż „Polska stanowi z punktu widzenia interesów niemieckich kół gospodarczych i przemysłowych stałą przeszkodę w budowaniu pragmatycznych relacji z Federacją Rosyjską, pełni rolę prowokatora szkodliwych konfliktów na obszarze poradzieckim (…)”. Myślę, że jest dokładnie odwrotnie: Niemcy konsekwentnie realizują swoją starą politykę skłócania nas z Rosją, po to, byśmy, po pierwsze, w pełni należeli do strefy wpływów niemieckich, po drugie, byśmy nie mieli zbyt dużego wpływu na to, co się dzieje w Rosji, w tym by nasza gospodarka nie korzystała z dobrodziejstw rosyjskiego rynku. Niemcy zawsze korzystały na naszym konflikcie z Rosją, układając się z Rosją ponad naszymi głowami, i myślę, że w tej kwestii, wbrew temu co twierdzi Piskorski, nic się nie zmieniło. Niemcy przegrywały natomiast w momencie, kiedy uderzały na Rosję – jeśli mają wystarczająco dużo rozsądku politycznego, tego błędu już nie popełnią. Jeśli natomiast poniosą ich wybujałe ambicje, to skończy się to kolejnym geopolitycznym przetasowaniem w Europie Środkowej.
Przede wszystkim jednak nie zgadzam się z główną tezą tekstu Piskorskiego, iż „wspólny cel, który może przyświecać Polakom i Niemcom w perspektywie najbliższych lat, polega na próbie emancypacji Europy spod wpływów USA” i że „wyzwolenie spod obcej dominacji zaoceanicznego imperium przyjść może spod Bramy Brandenburskiej”. Niemcy oczywiście dążą do tego, by zupełnie wyeliminować wpływy USA w Europie, ale nie po to, by tym samym zwiększyła się suwerenność poszczególnych państw europejskich. Niemcy chcą dowodzić całym europejskim Großraumem i uzyskaną niezależnością nigdy się z nami nie podzielą. Wystarczy popatrzeć na procesy ekonomiczne, które zachodziły w Polsce w ciągu ostatnich 25 lat. Zaraz po przełomie na polski rynek wchodziło mnóstwo amerykańskich firm, które za bezcen wykupywały polskie przedsiębiorstwa. Potem nastąpił proces wycofywania się amerykańskiej gospodarki z Polski, w to miejsce nie wchodził polski kapitał, tylko głównie niemiecki, choć nie brakowało także Francuzów i innych zachodnioeuropejskich nacji. Tak samo będzie w chwili, gdy USA zostanie wyparte z Europy na płaszczyźnie militarnej – w to miejsce wejdzie kierowana przez Niemców armia europejska.
Należy także – a może nawet przede wszystkim – wspomnieć o kwestiach dotyczących polityki historycznej. Ustanowienie w RFN nowego święta narodowego w postaci Dnia Wypędzonych, jak również budowa Centrum poświęconego „wypędzeniu” Niemców może budzić nasze zaniepokojenie. Matusz Piskorski otwarcie zresztą przyznał, iż język i sformułowania Manuela Ochsenreitera „dla każdego Polaka stojącego na gruncie obrony polskich interesów narodowych są trudne do przyjęcia”. Nie sposób tu wejść głębiej w tę problematykę, ale warto przypomnieć działalność Dietmara Muniera, wydawcy redagowanego przez Ochsenreitera czasopisma „Zuerst”. Munier czynnie wspierał po 1991 r. niemieckie osadnictwo w Obwodzie Kaliningradzkim, należący do niego „Arndt Verlag” wydał m.in. książkę pod tytułem Dokumenty polskich potworności” dokumentujących rzekome akty „bezgranicznej przemocy”, której dopuszczali się Polacy na Niemcach w okresie między 1919 i 1939, jak również inne książki szkalujące Polskę. Czy Mateusz Piskorski naprawdę wierzy w to, że Niemcy po zupełnej emancypacji spod wpływów USA nie skorzystaliby z okazji, by ostatecznie rozwiązać „kwestię polską”? Nie mam co do tego najmniejszych wątpliwości! Rozumiał to wspomniany przez niego Zygmunt Wojciechowski, założyciel Instytutu Zachodniego. Piskorski zdaje się tego nie rozumieć.
Nie oznacza to, że jestem zwolennikiem opcji „z USA przeciwko Niemcom i Rosji”. Uważam tylko, że całkowite odwrócenie się od USA będzie oznaczało całkowite uzależnienie się od Niemców. Opcja z „Rosją przeciw Niemcom i USA” także nie jest zadowalająca, gdyż jednak mentalnie czujemy się dużo bardziej związani z Paryżem, Londynem i Rzymem, niż z Moskwą, Nowosybirskiem czy Kamczatką. Optymalne rozwiązanie polegałoby na współpracowaniu ze wszystkimi i korzystaniu zarówno z UE, jak i współpracy z Rosją. Czy to jest możliwe – pewnie tak, ale wymagałoby posiadania wystarczająco inteligentnych i samodzielnie myślących elit, których nie mamy, i nic nie zanosi się na to, byśmy mieli je kiedykolwiek jeszcze posiadać. Zarówno niemieckie, jak i amerykańskie fundacje nam ich nie wyhodują. Musimy więc zastanowić się nad tym, czy możemy sobie pozwolić na komfort zrezygnowania ze współpracy z USA, które jak by co mogą jednak głośno pokrzyczeć na naszego zachodniego sąsiada w przypadku, gdyby chciał on całkowicie przerzucić na nas odpowiedzialność za II WŚ. Jednocześnie jednak nie możemy dać się wciągnąć w żaden konflikt z Rosją, którym, wbrew temu co twierdzi Piskorski, Niemcy także są zainteresowane, choć może niekoniecznie jego eskalacją.
Magdalena Ziętek-Wielomska
W moim odczuciu – bardzo trafna analiza. A p. Piskorski kupił „bez mydła” argumentację swojego interlokutora i przyjął jako własną.
Tak, niezła analiza. A poza tym powinniśmy analizować politykę Korei Południowej. To jest kraj, który w niezwykle trudnej sytuacji geopolitycznej potrafi się całkiem nieźle odnaleźć i rozwijać. Są w samym centrum sporu pomiędzy Chinami, Japonią, USA, Rosją i nieobliczalnym KRLD, a konsekwentnie idą w górę. I to wszystko bez własnej naturalnej strefy wpływów, tradycji imperialnych, bez buforów, bez bogactw naturalnych, bez atomówki. Mają za to nowoczesny przemysł i dobrą naukę, które wzorowo współpracują wdrażając innowacje.
Trzeźwa analiza z którą się zgadzam, tak z tezami jak i z wnioskami. W sąsiednim Międzyrzecu Podlaskim (80 km od polskiej granicy wschodniej) jest pomnik z kawałkiem muru berlińskiego poświęcony zjednoczonej Europie ple, ple, ple.. Zawsze powtarzałem (wywołując śmiech!), że to czytelne oznaczenie przyszłej wschodniej granicy Niemiec. Natomiast w Radzyniu Podlaskim największym zakładem jest niemiecka Fabryka Narzędzi Medycznych „Braun”.
„…Mają za to nowoczesny przemysł i dobrą naukę, które wzorowo współpracują wdrażając innowacje. …” – prawda, jednakowoż, nie zawsze „to” mieli i ciekawym jest zwłaszcza to, w jaki sposób doszli od „nie mania” do „mania”.
Na tym polega tragedia naszego położenia: z jednej strony rządzone przez globalistyczną żydomasonerię Stany Zjednoczone, które niszczą naszą religię, kulturę, demografię, gospodarkę i stan posiadania, co w dłuższym okresie czasu będzie skutkowało anihilacją Polski, a z drugiej strony Niemcy, które dybią na 1/3 naszego terytorium, a pozostałe 2/3 widzą jako wasala i rynek zbytu oraz rezerwuar parobków. Gdy kilka tygodni temu napisałem pod jednym z tekstów o partii Zmiana na niniejszym portalu, że wypchnięcie USA z Europy będzie skutkowało reaktywacją niemieckiego rewizjonizmu granicznego skierowanego przeciw Polsce i że blok kontynentalny łączący UE z Rosją nie będzie dla Polski korzystny, a jedyna korzystna dla Polski opcja geopolityczna, to wyjście spod władzy zarówno USA, jak i UE/Niemiec i sprzymierzenie się z Rosją i blokiem postsowieckim (ale niesprzymierzonym z UE), to mój komentarz nie przeszedł przez moderację. Wyzwaniem dla Polski jest nie tylko uwolnienie się spod władzy USA, ale uwolnienie się od władzy USA tak, aby zaraz potem nie zostać zgnojonym przez Niemcy. Trzeba dokonać geopolitycznego majstersztyku, a nie samogwałtu w rodzaju tego, co zrobili ukraińscy nacjonaliści w ciągu ostatniego półtorarocza, którzy wepchnęli swój kraj z deszczu pod rynnę. Warto przytoczyć cytat z wywiadu, jakiego kilka miesięcy temu udzielił portalowi nacjonalista.pl przewodniczący NPD Franz Frank: „nacjonalista.pl: -Jesteśmy zobowiązani zadać to trudne pytanie: wszyscy wiemy, że relacje między narodami Europy Środkowej i Wschodniej po drugiej wojnie światowej są skomplikowane, m.in. ze względu na niekończące się spory graniczne. Czy widzi Pan jakieś szanse na rekoncyliację między Polakami a Niemcami w świetle wspólnych zagrożeń, takich jak: Unia Europejska, liberalizm, syjonizm, pozaeuropejska imigracja? —Franz Frank: -W chwili obecnej jesteśmy świadkami zmian na szczeblu politycznym i społecznym. Stanowią one dla nas znacznie większy problem aniżeli zadawnione spory terytorialne i graniczne. Jeżeli nie obronimy się przed tym zagrożeniem, to stare konflikty nie będą miały dłużej żadnego znaczenia. Wspólnie musimy zażegnać niebezpieczeństwo ciążące nad naszymi narodami, które nastaje na nas od zewnątrz. Dla nas największym zadaniem jest suwerenność i wolność Niemiec. DOPÓKI NIE UZYSKAMY CAŁKOWITEJ SUWERENNOŚCI, DOPÓTY NIE BĘDZIEMY W STANIE ROZWIĄZAĆ POZOSTAŁYCH EGZYSTENCJALNYCH KWESTII. Dlatego NPD dąży do wyrzucenia amerykańskich żołnierzy z naszego kraju. Nasze przesłanie jest jasne – precz z okupantami! Oczywiście powinniśmy ze sobą rozmawiać również na inne tematy. Wśród nich znajduje się chociażby zagrożenie islamizacją, systematyczna likwidacja rodzin, a także polityka imigracyjna”. Źródło: http://www.nacjonalista.pl/2014/11/14/musimy-walczyc-razem-przeciw-wspolnym-wrogom-frank-franz-nowy-przewodniczacy-npd-w-wywiadzie-dla-nacjonalista-pl/
Ja tam jakimś wielkim fanem USA nie jestem, ale wydaje mi się, że na kilka rzeczy warto zwracać uwagę: Po pierwsze, im dalej od naszych granic jest nasz „okupant” (to nie najlepsze określenie, ale część osób tutaj go używa, więc dostosuję się do tego sposobu myślenia), tym dla nas lepiej. Czyli USA mimo wszystko są lepszą opcją niż Niemcy. Po drugie, wydaje mi się, że Anglosasi pozostawiają „okupowanym” przez siebie krajom całkiem duży margines swobody jeśli lokalne władze wiedzą czego chcą i potrafią lokalnie realizować swój program. Na tej chyba zasadzie udało się dobrze rozwinąć Korei Południowej (mi też się ona podoba jako przykład do naśladowania). I podobnie chyba było w „okupowanym” przez Brytyjczyków Singapurze. Więc zupełnie możliwe, że gdybyśmy mieli elity z prawdziwego zdarzenia, zdolne do stworzenia realistycznego programu dla Polski, to dałoby się z Amerykanami dogadać. To, że takich elit nie potrafimy wykształcić, to w dużym stopniu nasza wina i nie powinniśmy tu mieć pretensji do USA. Nasze obecne elity „robią laskę/łaskę” Amerykanom nie potrafiąc nawet wyartykułować, czego oczekują w zamian, więc nie dziwota, że oni nas traktują tak jak traktują. Po trzecie, jeśli chodzi o sojusz z Rosją, to mało kto zwraca uwagę na to „układanie się Niemiec z Rosją ponad naszymi głowami”. A skoro Niemcy się układają z Rosją, to znaczy, że takie układy są korzystne nie tylko dla Niemiec, ale i dla Rosji. Czyli należy liczyć się z tym, że – pod pewnymi względami – Rosja to takie „drugie Niemcy” i przenosiny spod „okupacji” niemieckiej do „okupacji” rosyjskiej to może być trafienie „z deszczu pod rynnę”. Po czwarte – mało kto myśli o Chinach, a wydaje mi się, że to też jest kierunek wart dokładniejszego zbadania.
dariusz.pilarczyk – USA jest okupantem, który nie zagraża naszej integralności terytorialnej (dopóki jesteśmy „grzeczni”), ale infekuje nas kulturowo-ekonomicznym koktajlem, który w dłuższym przedziale czasowym doprowadzi nas do zagłady. Gdybym miał w skrócie streścić oblicze S(a)tanów Zjednoczonych, to jest to Szkoła Frankfurcka + system lichwy pustego pieniądza, czyli dwa wytwory żydowskie, które przerabiają narody na skupiska żywych trupów. USA roznoszą po świecie cywilizację żywych trupów. A co do Rosji, to (pod warunkiem, że nie dojdzie pomiędzy nią, a UE/Niemcami do sojuszu), uważam sojusz z nią (oraz jej postsowieckimi wasalami, a także Chinami i innymi państwami BRICS i wszelkimi państwami nie włączonymi jeszcze do systemu globalistycznego, acz nie mającymi wobec Polski roszczeń terytorialnych) za jedyną szansę przetrwania naszego narodu. Nie widzę zagrożenia, jeśli chodzi o ekspansję terytorialną, wobec naszego kraju ze strony Rosji. Rosja nie ekspanduje nawet na kraje postsowieckie, gdzie, wg różnych szacunków, mieszka od 18-27 milionów Rosjan. Po co Rosja miałaby ekspandować na Polskę i utrzymywać tu liczne wojska okupacyjne, co kosztowałoby miliardy $ rocznie oraz reputację Rosji w oczach całego świata? Główną bolączką Rosji, jest utrzymanie tego terytorium, które już ma, z jego gigantycznymi zasobami, w obliczu zapaści demograficznej. Z jednej strony w Rosji panuje strach przed utratą Syberii na rzecz Chin, z drugiej zaś południowych połaci kraju na rzecz islamu (Kreml już wstrzymał pobór do wojska z Północnego Kaukazu, bo z powodu eksplozji demograficznej mieszkających tam muzułmanów względem Rosjan, armii rosyjskiej już w najbliższych latach groziłaby islamizacja). W obliczu tego wszystkiego oraz osaczania Rosji przez Stany Zjednoczone i ich wasali, mówienie o ekspansji terytorialnej Rosji względem Polski graniczy z szaleństwem. Sam w ostatnich latach zmieniłem stosunek do Rosji (nie miałem poglądów tak szowinistycznych, jak np. sakiewiczowszczyzna, ale jednak duży dystans do Rosji, uniemożliwiający traktowanie jej normalnie, na chłodno) właśnie z powodu słabości argumentacyjnej rusofobów.
Warto zwrócić uwagę na fakt, że wśród krajów w których stacjonują amerykańskie wojska, jest sporo takich, które potrafią się „całkiem nieźle odnaleźć i rozwijać”. Opcja amerykańska jest więc dla zwolenników odnalezienia się i rozwoju Polski przynajmniej możliwa w świetle realizacji celów.
Żeby dolać troszkę oliwy do ognia należy zauważyć, że to właśnie Niemcy są przykładem państwa, które nieźle wyszło na amerykańskim „patronacie” 🙂 Co więcej, są głosy, które twierdzą, że to Niemcy zainfekowały ideowo USA – Freud (jeśli Austrię potraktujemy jako niemiecki obszar kulturowy), Szkoła Frankfurcka, komuniści i antykomuniści, jak Popper, Arendt, etc. A jeśli chodzi o konsumpcjonistyczne podejście do życia warto wskazać, że narodowy socjalizm łączył w sobie silne przekonanie o obowiązkach obywateli wobec państwa, ale także promował konsumpcję, jako zdobycz niemieckiej gospodarki, wystarczy tutaj przypomnieć organizację Kraft durch Freude. Rzeczywistość jest dość złożona i rzadko się zdarza, żeby interakcje odbywały się tylko w jedną stronę. Jeśli chodzi o pytanie, jak Niemcy do tego doszły, prawdopodobnie niedługo wypowiem się na ten temat 🙂
Szkoła Frankfurcka była tworem żydostwa i była finansowana przez największe organizacje żydowskie po obu stronach Atlantyku (jeszcze w Niemczech ufundował ją żydowski krezus Felix Weil). Wszyscy jej członkowie z pierwszego pokolenia byli Żydami, a sama socjologia była nazywana w międzywojniu „nauką żydowską”. Wspomniany Freud był zaciekłym szowinistą i członkiem B’nai B’rith. Pierwszą ofiarą Szkoły Frankfurckiej byli właśnie Niemcy (rewolucja obyczajowo-kulturowa, która została przeprowadzona w USA w latach 60., a potem na całym Zachodzie, wpierw została wypróbowana w Rep. Weimarskiej). Nb. kiedyś czytałem jakiś artykuł o. Kolbe z tamtego okresu, który opisywał w nim, jak Żydzi zdemoralizowali Niemców. Co by o Niemcach i III Rzeszy nie sądzić, to jednak Szkołę Frankfurcką przepędzili prawie natychmiast po obaleniu Rep. Weimarskiej. Odreagowali też potem m.in. organizując wystawy: „Entartete Kunst” i „Entartete Musik” oraz paleniem książek zawierających idee rozkładowe.
@ Michał – tak, byli Żydami, ale głęboko zakorzenionymi w niemieckiej kulturze. Nie wiem, co o. Kolbe dokładnie wiedział o niemieckich Żydach, ale być może nie zdawał sobie sprawy z tego, że byli oni dużo lepiej zintegrowani z niemieckim społeczeństwem, niż wielu polskich Żydów z Polakami, którymi nierzadko pogardzali. Żydzi Niemcami nie pogardzali, wręcz przeciwnie. Niemcy w III Rzeszy prześladowali też KK, zresztą wystarczy poczytać Ludendorfa, żeby wiedzieć, jakie wypaczone idee krążyły w „arcyniemieckich” kręgach.
„…Niemcy w III Rzeszy prześladowali też KK …” – a czy bezzasadnie? Przecież zazwyczaj, tuz po jakiejś postaci konkwistadora, przychodził katolicki misjonarz, potem żydowski handlarz niewolnikami, następnie żydowski lichwiarz i żydowska burdelmama. Ale, oczywiście, w ramach „miłośmierdzia” i szacunku dla rzekomych „starszych braci”, tubylcy mieli siedzieć cicho i, pod groźbą utraty tzw. „zbawienia”, dawać się, w taki czy inny sposób, gwałcić żydostwu. Tak, KK zazwyczaj otwierał drogę wyzyskowi przez żydostwo i demoralizacji przez żydostwo! Dlatego wszelkie próby antyoświeceniowe z elementem heroicznym (np. stalinizm, hitleryzm) MUSIAŁY być antykatolickie, bo katolicyzm zabijał odporność na żydowską perfidię. Kiedyś, w swojej naiwności, uważałem, że dopiero tzw. „posoborowie” było skrajnie filosemickie i pro-syjonistyczne. Oczy otworzył mi Aleksander Sołżenicyn swoja powieścią „200 lat razem”, znakomicie opisując rolę Żydów i KK w upodleniu ludności prawosławnej na tzw. Kresach. Dlatego czy Chmielnicki, czy Ludendorf, czy Hitler, wrzucając do jednego worka Żydów i katolików (a zwłaszcza skrajnie zażydzony zakon jakim byli od początku jezuici), niekoniecznie mijali się z prawdą …
Uwagi Autorki jak najbardziej słuszne. Tylko że Piskorski nie proponuje, jak niegdyś Studnicki, Skiwski, a obecnie Schetyna, ścisłego aliansu z Niemcami przeciwko Rosji, lecz dąży przede wszystkim do porozumienia z Rosją, co samo przez się spowoduje osłabienie wpływów amerykańskich i jeszcze silniejszych niemieckich.
@Piotr.Kozaczewski A słyszał Pan cokolwiek na temat roli Żydów, protestantów i prawosławnych w upodleniu ludności katolickiej w „tzw.” Polsce? Sołżenicyn Pana w tej kwestii nie oświeci, bo on, w przeciwieństwie do Pana, przyjmował punkt widzenia swojej wspólnoty narodowej i religijnej.
@Zar: Dziękuję za argument ad personam, to po pierwsze. A po drugie, Ludendorf i Hitler przyjmowali właśnie punkt widzenia swojej wspólnoty, i stąd wrzucenie „do jednego wora” Żydów i KRK. Ich doświadczenie było podobne, jak prawosławnych na tzw. Kresach, więc i moje przywołanie Sołżenicyna – jak najbardziej adekwatne. A kompleksy można leczyć – czy to przez edukację, czy przez sport, czy, w ostateczności – farmakologicznie. Pozdrawiam.
@Zar: [W sumie nie wiem, czy warto kontynuowac, tzn. czy zostanę zrozumiany – ale można spróbować]. Czym innym jest punkt widzenia własnej wspólnoty oparty na prawdzie, a czym innym – na mitach i przekłamaniach. Dla mnie do przyjęcia jest cyniczny punkt widzenia, na zasadzie: Na tzw. Kresach, miał miejsce projekt kolonialny, gdzie kolonizatorami byli Polacy i spolonizowani Rusini, a „tutejsi” byli „dymani Żydem, panem i plebanem”. I OK, różne są „metody dymania tubylców”. Zastosowane metody kolonizacyjne były korzystne dla kolonizatorów a niekorzystne dla kolonizowanych. W końcu kolonizowani „wyszli z nerw” i pokazali kolonizatorom środkowy palec. Zmienili sobie „pana” na prawosławnego, a do dzisiaj pozostała im niechęć do Lacha, Żyda i plebana, mimo, że prawosławny „pan” także niezgorzej im się dał we znaki, i jego, w sumie, też za bardzo nie kochają. Podobnie było i na Litwie i na Białorusi, choć nie aż tak drastycznie.
@Magdalena Ziętek – Dzieje ruchu psychoanalitycznego i opartej na nim Szkoły Frankfurckiej znam z (bogato udokumentowanej) książki Kevina MacDonalda „Kultura krytyki” i w jej świetle żydowski, supremacjonistyczny charakter Szkoły Frankfurckiej nie pozostawia wątpliwości. //////// @Piotr Kozaczewski – Nie sądzę, aby wrogość Niemców (post-Prusaków) do Kościoła katolickiego wynikała z łączenia w ich odczuciu tożsamości i działalności tegoż z żydostwem. „Romans” prusactwa z żydostwem trwał od początków państwowości pruskiej, a nawet od schyłkowego Zakonu Krzyżackiego (wspólne psucie pieniądza polskiego). Kolega mi to powiedział, nie podając niestety źródła, że II Rzesza powstała dzięki kapitałowi od zauszników Domu Rothschildów w Prusach – żydowskiego, bankierskiego rodu Bleichröderów, ale w zamian zażądali oni (po utworzeniu zjednoczonego państwa niemieckiego), rozprawy z Kościołem katolickim – stąd Kulturkampf. Przypominam też o kooperacji żydowskiej banksterki z Wall Street z II Rzeszą w rozkręceniu rewolucji bolszewickiej (potem Żydzi zdradzili Niemców, stąd ich późniejsze utyskiwania o „nożu w plecach”). Prusactwo i żydostwo przez naprawdę długi czas współpracowało ze sobą, a reakcja hitlerowska (i to gównie od 1942 r., bo kontakty nazistów z ruchem syjonistycznym do tego czasu są znane) jest tu raczej anomalią, niż ciągłością.
Geneza II Rzeszy z kluczowym udziałem żydowskiej banksterki jest ponoć opisana w książce żydowskiego historyka z Niemiec Fritza Sterna pt. „Gold and Iron: Bismarck, Bleichröder, and the Building of the German Empire”.
@Piotr.Kozaczewski Jak rozumiem przytyk „ad personam” dotyczy (niesłusznie) mojego:”…w przeciwieństwie do Pana, przyjmował punkt widzenia swojej wspólnoty narodowej i religijnej”. Nie będę tu rozwodził się na temat punktu widzenia Sołżenicyna, bo tu, jak sądzę, nie ma miedzy nami różnic. Pozostaje wykazać, że z pana punktem widzenia jest odwrotnie. To nie powinno być trudne skoro sam zaznaczył Pan, że historii Kościoła katolickiego uczy się Pan od prawosławnych Rosjan (gwoli ścisłości: jednego wspomnianego), a sam Pan, zakładam, prawosławnym Rosjaninem nie jest. Złośliwie dodam (ale nie ad personam) że powinien Pan popróbować także od Żydów, w ramach poszerzenia horyzontów i ćwiczeń w ramach przyjmowania nie-swojej optyki. Słuszne wydaje się rozróżnienie punktów widzenia własnej wspólnoty na te: oparte na prawdzie i nieprawdzie. Ja również jestem zwolennikiem budowania na prawdzie i nie czynię z niej zarzutu. Ale w wyrażaniu tej (załóżmy) prawdy nawet język zdradza alienację z rodzimych Polakom wspólnot („dymanie (Polskim) panem”, „dymanie plebanem”). Czytał Pan gdzieś u Sołżenicyna o „dymaniu popem”? Jeśli tak, to odwołam to, co napisałem. PS W świetle życzliwego odesłania mnie na leczenie farmakologiczne, nie dziwi troska o właściwe zrozumienie arcy-zawiłości ostatniego wpisu.
@Zar: Nie zauważyłem, aby Sołżenicyn używał słowa „pop”, to po pierwsze. Po drugie, trudno byłoby wskazać działania duchowieństwa prawosławnego w schematach eksploatacji ludności polskiej. Po trzecie wreszcie, trudno byłoby wskazać przykłady roztaczania przez Prawosławie parasola ochronnego nad Żydami, zwłaszcza nad żydowskimi lichwiarzami, czy wchodzenie w relacje biznesowe związane z propinacją/karczmami/rozpijaniem.
@Piotr.Kozaczewski 1) ma Pan racje, z zastrzeżeniem, że Prawosławie jest (i chyba musi być) sprzężone z państwem, a państwo Rosyjskie (neo-Rosyjskie, jak zwał… w zależności od wiatrów historii) przejawiało rozliczne tendencje zarówno w kwestii eksploatacji ludności polskiej, jak i parasola ochronnego nad Żydami (szczególnie na obszarze etnicznie Polskim). 2) Nie wiem czy Pan zauważył, ale moje wpisy (te „ad personam” jak Pan niesłusznie zauważył) dotyczyły czegoś zupełnie innego. Pozdrawiam.
@ Michał Trudno sobie wyrabiać pogląd na sprawę na podstawie jednej książki. Szkoła Frankfurcka znajduje się pod dużym wpływem kantyzmu, a konkretnie kantowskiego pojęcia autonomii. A jak do tej pory nikt nie udowodnił, żeby Kant był Żydem…
Zapraszam serdecznie! http://harfor.pl/o-skutecznym-zarzadzaniu-informacja-magdalena-zietek-wielomska/
„przychodził katolicki misjonarz, potem żydowski handlarz niewolnikami, następnie żydowski lichwiarz i żydowska burdelmama.” A gdyby zamiast handlarza żydowskiego szedł holenderski, to byłoby lepiej, czy gorzej? Holendrzy odkupili od Indian wyspę Manhattan za ok. tysiąc dolarów w przeliczeniu na współczesne pieniądze, to wynik lepszy, czy gorszy od tego, który wynegocjowaliby Żydzi? A gdyby zamiast katolickiego misjonarza szedł protestancki, to byłoby lepiej? Protestanci też mają sporo „za uszami”, jeśli chodzi o kolonizację Ameryki. Przy podboju Indian decydującą rolę odgrywała przewago militarna i cywilizacyjna „białasów” oraz ekonomia, a przede wszystkim zawleczone z Eurazji choroby które „na starcie” wybiły bodajże 80 procent Indian (podaję z pamięci). Argumentacja Sołżenicyna jest kuriozalna, analogicznie można mówić, że najmniej szkody wyrządzili misjonarze prawosławni, bo ich w Ameryce nie było (nie licząc Alaski i okolic, gdzie z kolei nie było Indian). P.S. „dawać się (…) gwałcić żydostwu” – czy to ta żydowska burdelmama tak strasznie gwałciła?
@Michał „Główną bolączką Rosji, jest utrzymanie tego terytorium, które już ma, z jego gigantycznymi zasobami, w obliczu zapaści demograficznej.” Tylko czy w takim razie to dobry pomysł, żeby jeden kraj z problemami szukał pomocy u innego mającego swoje trudności? „mówienie o ekspansji terytorialnej Rosji względem Polski graniczy z szaleństwem” Zgadzam się, ze rozszerzenie terytorium nie wchodzi w grę, ale ew. włączenie Polski w obręb czegoś w rodzaju rosyjskiego odpowiednika „gospodarki wielkiego obszaru” (Grossraumwirtchaft), to już raczej tak. A na tym gospodarczo nie skorzystamy, niczego się od Rosjan nie nauczymy, oni są tak samo niezorganizowani (albo i bardziej) jak my. Za rządów Putina o ile mi wiadomo nie było jakiegoś „cudu gospodarczego”. Skończyłoby się to powrotem pod kuratelę Niemiec.
Może inaczej. P. Ziętek-Wielomska dostrzega obecność czy też raczej dominację gospodarczą Niemiec w wielu rejonach Polski (niemieckie firmy, niemieckie flagi itd.) i ja się z nią zgadzam. Pracuję na Dolnym Śląsku, oprócz niemieckich firm, w mojej branży są też angielskie i amerykańskie. Tylko że najbardziej „czuję” obecność oddziału pewnej firmy niemieckiej, prawdopodobnie mógłbym się do niej „z marszu” przenieść i zarabiać więcej, ale tam kategorycznie wymagają posługiwania się niemieckim. A ja się jakoś do tego niemieckiego przełamać nie mogę (trochę znam). Nie miałbym oporów przed angielskim albo rosyjskim. Teraz zastanówmy się co by się stało, gdyby Polska przeniosła się do „rosyjskiego obszaru gospodarczego”. Niemieckich pracodawców zastąpiliby rosyjscy oligarchowie. Zniknęły by flagi niemieckie, zamiast nich może pojawiłyby się rosyjskie, może nie. Przyjmijmy, że nie. Mimo wszystko pewnie byłoby sporo napisów po rosyjsku, Rosjanie przyjeżdżający do Polski swobodnie rozmawiali by po rosyjsku, licząc na to, że Polacy ich zrozumieją, w końcu obie nacje są Słowianami. Poza tym Rosjanie płaciliby mniej, niż Niemcy, poza tym byłaby większa niepewność przyszłości, nie wiadomo jak się u oligarchy uzyskuje podwyżkę (może lizusowstwem?). U „Niemca” na pewno byłoby bardziej przewidywalnie. Wnioski każdy może sobie wyciągnąć sam, różni ludzie zapewne wyciągną różne, ale dla mnie jest taki, że się nie piszę na tę zamianę Niemcy -> Rosja.