Wrzód wyborczy został przekłuty. To, co się pod skórą zbierało, wreszcie znalazło swoje ujście. Emocje, które targały Polską przez ostatnie tygodnie na moment zelżały. Jedni się cieszą, drudzy liżą rany. Najwięksi ogłaszają zwycięstwo i robią dobrą minę do złej gry.
Wybory samorządowe, które się właśnie zakończyły, nie przyniosły jednoznacznego rozstrzygnięcia. Wprawdzie na poziomie sejmików bezapelacyjnie wygrało Prawo i Sprawiedliwość plus przystawki, to jednak jego zdolność koalicyjna, a w zasadzie jej brak, sprawia, że w większości lokalnych parlamentów władzą podzielą się najwięksi konkurenci PiS, czyli Platforma Obywatelska/Nowoczesna oraz Polskie Stronnictwo Ludowe. Także w wielkich miastach Jarosław Kaczyński musi obejść się smakiem. W nich zdecydowanie wygrali przeciwnicy „dobrej zmiany”.
Ale także prowincja, poza odwiecznymi matecznikami PiS-u, nie została przez obóz rządzący odbita. Bezpardonowy szturm, jaki Jarosław Kaczyński przeprowadził na Polskie Stronnictwo Ludowe, nie przyniósł spodziewanych rezultatów. PSL zachowało stan posiadania i tradycyjnie jest nieodzownym elementem sejmikowych układanek. Można zaryzykować tezę, że to właśnie partia Władysława Kosiniaka-Kamysza jest największym wygranym tych wyborów, choć wynik osiągnęła gorszy, niż podczas ostatnich wyborów. PSL wytrzymało napór zmasowanej propagandy pokazując, że polska wieś rządzi się własnymi prawami i że nikt nie dzierży na wsi palmy pierwszeństwa.
Te wybory mogą jednak zwiastować początek deeskalacji dominacji PiS-u na polskiej scenie politycznej. Rozpędzona „dobra zmiana”, mająca do dyspozycji rządowe media, worki pieniędzy z uszczelnionego VAT-u, dobrą koniunkturę gospodarczą, najmniejsze w historii bezrobocie i największy w historii transfer socjalny do społeczeństwa, uzyskała mniejszy wynik, niż zakładała. Przyjmując myśliwską narrację, PiS przypomina teraz postrzałka, który wprawdzie nie został trafiony w żaden ważny organ wewnętrzny, niemniej jednak salwa opozycji poważnie poszarpała mu skórę na grzbiecie. W politycznym sensie, z PiS-u pociekła farba.
Tą farbą od razu twarz posmarował sobie Grzegorz Schetyna, obwieszczając, że wybory wygrał „anty-PiS” i że teraz rozpoczyna się wielka pogoń za postrzałkiem, którego patroszenie nastąpi już w przyszłym roku. Ta buńczuczna zapowiedź, choć z politycznego punktu widzenia nie budząca zdziwienia, może być jednak optymizmem na wyrost. Postrzałek nie dostał strzału śmiertelnego, a w kniei ranę szybko wyliże i w przyszłym roku będzie gotowy do walki. Walki na śmierć i życie, bo o utrzymanie władzy w państwie, a jak wiadomo, nie ma takiej rzeczy, po którą nie sięgnie władza, jeśli władzy nie zamierza oddać.
Tyle, że im bardziej PiS atakuje, im większą kanonadę prowadzi, tym bardziej efekt jest odwrotny od zamierzonego, na co wskazuje casus PSL-u i prezydent Hanny Zdanowskiej z Łodzi. Ma więc PiS dylemat, czy poluzować szyk i zacząć pokazywać bardziej łagodne oblicze, czy też jeszcze mocniej szarpnąć cuglami i rozpocząć szybki marsz w kontrze do reszty świata? Więcej przemawia za tym drugim wariantem, bo taki jest urok każdej rewolucji, a taką PiS w Polsce przeprowadza, choć jest to na szczęście rewolucja bezkrwawa i w ramach demokratycznego mandatu, tyle że mocno nadwyrężanego.
Wspomnieć trzeba też o innych. Poniżej oczekiwań wypadł Sojusz Lewicy Demokratycznej, któremu zarówno sondaże, jak i komentatorzy polityczni, wieszczyli zmartwychwstanie, delikatnie mówiąc, nie zachwycił. Niestety, polskiej lewicy wciąż jest bliżej do mumii egipskiej, aniżeli Feniksa powstającego z popiołów. Nie zachwyca także wynik Kukiz’15, choć tutaj nikt cudu nie oczekiwał. Słabo wypadli jego kandydaci na prezydentów miast, osiągając wyniki w przedziale 2-5 proc. Wynik partii Korwin, to jedynie 1,5 proc., co wyraźnie pokazuje, że mamy do czynienia – póki co – z partią niewybieralną.
O reszcie nie warto wspominać, choć niewątpliwie niespodziankę sprawili Bezpartyjni Samorządowcy, osiągając blisko 6 proc. poparcia. Tyle, że jest to byt stricte lokalny, bez przełożenia na politykę ogólnopolską. Podsumowując, wybory samorządowe nie przyniosły przełomu. Potwierdziły natomiast jedno – nadal będziemy „najweselszym barakiem” w Unii Europejskiej i że atrakcji z pewnością nie zabraknie. A tak w ogóle, to przecież wszyscy wygrali, więc o co chodzi?
Maciej Eckardt
za: http://www.mysl-polska.pl
Bardzo celnie Pan to ujął.