Protestujące siły, włączając w nie także obecny czynnik obywatelski, możemy umownie nazwać per analogiam nowym Centrolewem. Skupia on siły od centrum po lewicę, które, mimo dzielących je różnic, łączy dążenie do utrzymania niezależności TK. Stawką jest niezawisłość całego sądownictwa powszechnego oraz prokuratury. Obóz rządzący przy pomocy praktykowanej od lat propagandy przedstawia całą władzę sądowniczą w kraju jako domenę wpływów „postkomunistycznego układu”, co w połączeniu z rzekomymi wpływami dawnych służb we wszystkich niemal sferach życia publicznego, czyni nasz kraj niezdolnym do suwerennego bytu. Państwo, zdaniem PiS-u, poddać należy radykalnej sanacji, także moralnej. Co oznacza ona jednak w praktyce? Czy jej efektem nie będą aby nowe wybory brzeskie, rugi profesorskie, powrót instytucji nieznanych sprawców, cenzura prewencyjna, a być może także i nowa Bereza? Wszystko to pod hasłem zapowiadanej lustracji, dekomunizacji oraz niepodjętej przecież jeszcze na dobre sprawy katastrofy smoleńskiej.
Jaką postawę wobec tego zająć powinny środowiska odwołujące się do tradycji obozu narodowego? Czy należy poprzestać na stwierdzeniu o rozliczeniach w łonie postsolidarności, tłumacząc je przejęciem władzy przez bardziej radykalną frakcję KOR-u (Robespierre vs. Danton)? Czy też może współczesna neoendecja winna jednak wspierać pisowską rewolucję (vide przedstawiciele Ruchu Narodowego w formacji Kukiza, co jest poniekąd wynikiem oeneryzacji RN)? Można też udawać, że nas to nie dotyczy, podobna postawa z perspektywy niedawnego zamieszania w PKP jest jednak raczej nie do obrony. Dla odpowiedzi na postawione powyżej pytanie warto przypomnieć garść opinii czołowych przedstawicieli Stronnictwa Narodowego dotyczących praktyk obozu pomajowego. Stanisław Kozicki stwierdzał m.in.: „Naczelną troską sanacji było utrzymanie się przy władzy, zabezpieczenie sobie panowania w Polsce na długie lata, ba, nawet na lat dziesiątki. Dano więc państwu przez konstytucję kwietniową nowy ustrój, koncentrujący rządy w państwie w rękach Prezydenta, właściwie przed nikim nieodpowiedzialnego (…) mając większość w Sejmie wybranym w roku 1930, zajęła się sanacja gorliwie prawodawstwem, by opanować całkowicie życie publiczne w kraju, by po swej myśli zorganizować administrację, sądownictwo, szkolnictwo i całe życie kulturalne. Nie mając już ani żadnej konkurencji, ani opozycji w Sejmie po roku 1935 pracę tę prowadzono dalej z tym większą energią. Zginęła też wkrótce niezależność sędziów, wolność nauczania w uniwersytetach i w szkołach, wolność prasy i życia publicznego oraz wolność osobista, zabezpieczająca obywateli od nadużyć ze strony władzy itp.” („Pamiętnik 1876-1939”, Słupsk 2009).
Prof. Stanisław Głąbiński we wspomnieniach pisał zaś: „Zmiany (…) w ugrupowaniach klubów sejmowych, spowodowane sanacyjnymi wyborami, wyjaśniają skąd się wzięły wojownicze nastroje w dwóch głównie obozach, w obozie rządowym, który mimo gwałtów, przekupstwa, fałszów, nie mógł doprowadzić do większości potrzebnej do zmiany konstytucji i w obozie ludowo-socjalistycznym, który w swej całości po raz pierwszy w tak jaskrawy sposób doznał próby wyborczych praktyk rządowych. Reakcja przeciw bezprawnym wyborom i praktykom rządu jaka się następnie objawiła w znanej odezwie tego obozu, była zupełnie naturalna i uzasadniona, a odpowiadała też nastrojom całego niezależnego społeczeństwa polskiego” („Wspomnienia polityczne”, Londyn 1986). Prof. Władysław Konopczyński zaś puentował: „«Brońcie niezawisłości sądów» – te ostatnie słowa prezesa Sądu Najwyższego Franciszka Nowodworskiego (zm. 1924 r.) przypominano ze zrozumieniem w okresie pomajowym. Piłsudski w rok po gorszących atakach na Trybunał Stanu mógł już pochwalić sądy, że wyrokują mniej więcej po jego myśli”; „Po przewrocie szczytem mądrości zwycięzców było łamanie prawa, polityki programów i godności ludzkiej (…) Nie bez współwiny są zresztą także zwalczane przez Piłsudskiego stronnictwa. Nie przeto, by mu utrudniały «budownictwo państwowe»: wprost przeciwnie, one aż nazbyt legalnie prawowały się z czynnikiem, który żadnego prawa nie szanował. Wina stronnictw opozycyjnych polegała na tym, że nie zdobyły się na wspólną stanowczą akcję przeciw uzurpatorom i popisując się wciąż odrębnością swych ideologii i dążeń, pozwoliły sanacji źle rządzić (aż do katastrofy)” („Historia polityczna Polski 1914-1939”, Warszawa 1995). Czy czegoś nam to aby nie przypomina? Warto pamiętać i o tym, że nie pierwszy to przecież w naszej historii przypadek, gdy ultrapatriotyczny frazes kryje za sobą program zguby dla Polski.
Maciej Motas
„Siły od centrum po lewicę, które, mimo dzielących je różnic, łączy dążenie do utrzymania niezależności TK.” Jakież to zabawne. Rozumiem, że dowalenie PiS-owi jest zbożnym celem, ale pisanie takich głupot naprawdę nie przystoi.