.
W dyskusjach na temat tzw. genderyzmu trudno jest mi zająć jednoznaczną postawę, i to nawet postawę absolutnie negatywną (jak przystało na porządnego konserwatystę). Wynika to z faktu, że obydwie zantagonizowane strony przyjęły pozycje fundamentalistyczne, gdzie fanatyzm zastępuje zdrowy rozsądek i gdzie nie ma jakiejkolwiek dyskusji. Jest tylko projekcja myślenia ideologicznego.
Zacznijmy jednak od sprostowania błędu: wbrew temu, co się mówi i pisze, nie istnieje „ideologia gender”. Pojęcie to ma charakter publicystyczny i jest nieścisłe. Ideologia stanowi holistyczny (całościowy i kompleksowy) pogląd na świat, światopogląd. Tymczasem cały genderyzm takiego całościowego światopoglądu nie ma i mieć nie może. Dotyczy bowiem tylko kwestii zdefiniowania lub zmiany definicji płci. Z poglądu, że role męskie i kobiece mają charakter zmienny lub też, iż mężczyzna może stać się kobietą nie wynikają żadne poglądy np. na temat ustroju czy gospodarki. Czy genderyzm głosi monarchizm czy republikanizm tego nie wiem i trudno uznać, że konserwatywny prezydent jest bardziej zgenderyzowany niż król mający problem z określeniem własnej płci. Z tego samego powodu nie istnieje genderystyczny model ekonomiczny i nie ma odpowiedzi na pytanie czy genderyzm jest socjalistyczny czy wolno-rynkowy? W obydwu tych kwestiach istnieje tylko suma poglądów poszczególnych zwolenników tej teorii.
Genderyzm, głosząc pogląd wycinkowy na świat, jest więc zaledwie doktryną. I to mającą wiele odmian. Jest wersja radykalna, zajmująca się takimi kosmicznymi tematami jak „cyborgi”, czyli poprawione genetycznie ludzkie typy przyszłości, które będą mogły wybierać sobie swoją płeć. I jest kwestią uznaniową czy te byty ludzkie określimy mianem „cyborgów” czy „frankensteinów”. Ten typ genderyzmu nie zasługuje nawet na polemikę, gdyż próbuje walczyć z naturą za pomocą genetyki i możliwości podsuwanych ludziom przed medycynę, która utraciła kontakt z naturą i empiryczną rzeczywistością. Podobnie podchodzę także do tego genderyzmu, który próbuje zamazać podstawowe różnice między kobietą a mężczyzną, głosząc koncepcję tzw. płci kulturowej, gdzie różnice te miałyby wynikać wyłącznie z odmiennej socjalizacji i wychowania. Tymczasem tych różnic nie da się całkowicie wyeliminować, gdyż wynikają nie z tzw. kodu kulturowego, lecz z kodu genetycznego, hormonów etc. Z tego wynika przewaga mężczyzn w grze w szachy (mówimy rzecz jasna o statystyce), a kobiet np. w rozpoznawaniu gamy barw, która jest u mężczyzn słabiej rozwinięta (kto z mężczyzn nie wierzy, niech idzie z kobietą na zakupy odzieży lub kafelków).
Nie chodzi jednak aby wylać dziecko z kąpielą. Potępiając rodzaj genderyzmu, który głosi, że wszystkie różnice między płciami są tylko konwenansami, a same płcie wymysłem „reakcyjnego kleru”, nie należy odrzucać samych badań nad kodami kulturowymi stanowiącymi jak przedstawiciele poszczególnych płci zachowują się, co robią, jak myślą etc. W środowiskach konserwatywnych, szczególnie tych silnie impregnowanych chrześcijaństwem, zbyt łatwo ignoruje się ten problem, wyśmiewając to zagadnienie jako „ideologiczne”. Wedle fundamentalistów tego rodzaju – a sam znam takich wielu – sama natura odpowiedziała raz na zawsze na wszystkie pytania. Wedle rzekomo naturalnego porządku rzeczy rodzina wyglądać by miała następująco: 1/ obowiązki mężczyzny to wstać rano, pójść do pracy, wrócić, zjeść obiad, przeczytać gazetę, włączyć telewizor, wypić piwo, iść spać; 2/ obowiązki kobiety to wstać jeszcze wcześniej aby przyrządzić mu dobre śniadanie, iść do pracy, wrócić, ugotować mu obiad złożony z dwóch dań i z deseru, nakarmić go, wziąć się za pranie, ugotować obiad na następny dzień, zrobić mu kolację, pozmywać naczynia, iść spać, przy czym cały czas trzeba się uśmiechać i okazywać radość, że ona tyra jak wół, gdy on śpi przed telewizorem. Jeśli tak miałby wyglądać podział na płcie i role społeczne, to nie należy się dziwić, że pojawiły się feministki, które ogłosiły bunt przeciw światu, gdzie on nie ma żadnych obowiązków, gdy ona ma wszystkie. Feminizm jest chorą odpowiedzią na chory pogląd na naturę rzekomo determinującą fakt, że ona gotuje, zmywa, sprząta i wychowuje dzieci, a on się przygląda ziewając z kanapy.
Chcę przez to powiedzieć, że genderyzm pojęty jako pogląd racjonalny, to nauka zajmująca się poszukiwaniem odpowiedzi na niezwykle istotne pytanie: co w rolach społecznych i zachowaniach płci autentycznie jest naturalne, a co tylko konwenansem i tradycją? Póki co, nauka nie dała nam żadnej jednoznacznej odpowiedzi w tej kwestii. Badania porównawcze różnych kultur i cywilizacji pokazują, że role społeczne kobiet i mężczyzn mogą znacząco różnić się, co dowodzi, że model głoszony pośród chrześcijańskich konserwatystów – zarysowany przez mnie powyżej – iż kobieta jest zwierzęciem kuchennym, a mężczyzna kanapowym, musi budzić uzasadnione wątpliwości, gdyż usprawiedliwia męskie lenistwo i poddaństwo kobiet, nie mając żadnego uzasadnienia poza tym, że nasze babki też tak harowały, a nasi dziadowie też wylegiwali się na kanapach. Prawdziwy i mądrze pojęty genderyzm to taki, który w sposób naukowy próbuje przebić się przez grubą warstwę tradycji, obyczajów i stereotypów, aby ustalić co rzeczywiście jest zapisane w naturze i genach, a więc jest niezmienne, a co jest tylko ludzkim konwenansem i może zostać zmodyfikowane w trakcie przemian społecznych, wynikłych z postępu ekonomicznego, społecznego, rozwoju techniki etc.
Odpowiedź na to pytanie wymaga odrzucenia dwóch fundamentalizmów, które próbują uniemożliwić racjonalną debatę nad naturą rzeczy. Jednym z tych fundamentalizmów jest rozhisteryzowany feminizm, którego przedstawicielki nie rozmawiają, lecz krzyczą z góry przyjmując, że płcie są męskim wymysłem. Drugim są zwolennicy „modelu tradycyjnego”, uzasadniający formułami o woli Bożej własne lenistwo i z sympatią patrzący jak ich żony przemieniły się w kucharki i w służące.
Adam Wielomski
Tekst ukazał się w tygodniku Najwyższy Czas!
Z niecierpliwością czekam na komentarze typu: Uniki i bełkot nie na temat. Hasbarowe mącenie. Soborowa tolerancja. Układanie się ze światem itd. A tu nic. Nie rozumiem. Panu Profesorowi winszuję zakochania się i życzę Wszystkiego Najlepszego.
a ja robię sobie śniadanie i kolację sam. Obiad czasami ja zrobię a czasami (przyznam, że częściej) żona. Sprzątam w domu i wykonuję wszystkie tzw czynności męskie. czasami coś wypiorę prawie zawsze uruchjamiam zmywarkę, czasami jak tego dzieci nie zrobia wieszam pranie i skladam skarpetki do pary (ciężka praca). Więc nie mowcie, że żona zapierdala a ja chrabia czekam no posoiłek. Jak gdzieś tak jest to znaczy, że te kobiety są glupie albo polecialy na ladną buzię a nie charakter. Nalezy dobrze wybierać sobie męża a nie narzekać.
Pełna zgoda z Autorem. Od siebie dorzucę do listy chorych poglądów wymienionych przez Autora jeszcze jeden – że kobieta powinna chodzić od pracy (zawodowej). Kobieta przez długie okresy swojego życia ma dostatecznie dużo pracy w domu – przy wychowaniu dzieci chociażby, w czym my, mężczyźni, jesteśmy dużo bardziej nieporadni – żeby nie była obciążona przymusem chodzenia do tzw. pracy. W takich okresach facet powinien być zdolny zarabiać sam na utrzymanie rodziny – o co b. trudno w dzisiejszych chorych czasach niestety. Ale to gdzieś na samym dole wina lewicowej ideologii („kobiety na traktory” – i w rezultacie kończy się tym, ze kobieta musi pracować na dwóch etatach – w domu i tzw. pracy).
Ciekawe kiedy przyjdzie refleksja w sprawie praw człowieka 😉
Do Autora – Z całym szacunkiem, ale Pan Profesor jako główny przykład w tekście podał pierwszego lepszego „pijącego prymitywa” przesiadującego na kanapie przed telewizorem, a nie „tradycjonalistę” 😉