Nie byłem na środowym klubie PO w Kancelarii Premiera. Mój warszawski opiekun dostał wcześniej wolne na egzamin. Zostałem więc bez przydziału, tak że jego przebieg znam tylko z opinii jego uczestników. One są też podstawą poniższej refleksji.
W latach 90 tych byłem studentem. Jako już członek Zjednoczenia Chrześcijańsko – Narodowego dobrze pamiętam ówczesne podziały. Na postkomunistów, liberałów, pecetów i zchnowców. Wszystkie te grupy specjalnie się nie lubiły uważając, że każda samodzielnie zawojuje wystarczającą dużą grupę elektoratu. Tak się nie stało.
Z tego doświadczenia wypływał jeden zasadniczy wniosek. Wniosek, że małe, bardzo wyraziste ideowo grupy nie mają szans. Że potrzebne są duże, polityczne podmioty, z wyrazistymi skrzydłami. To z tego przekonania zrodził się najpierw, cierpiący na brak wyrazistego przywództwa AWS, a potem wyłoniły się jakby z niego Platforma i PiS. Ugrupowania duże, ale z silnymi liderami. Tak to wyglądało.
Sukces Platformy obywatelskiej miał wiele przyczyn, ale jednym z nich był fakt, że to PiS jako pierwszy zaczął zwijać skrzydła. Jako pierwszy wrócił do retoryki, za którą tak go wtedy, jeszcze jako PC, nie lubiliśmy my – młodzi wówczas działacze ZChN, dorastających pod skrzydłami choćby mojego – dzisiaj znów kolegi klubowego – Stefana Niesiołowskiego. Nie lubiliśmy go za choćby podniesienie patriotyzmu do poziomu religii. Religii, której siła po katastrofie smoleńskiej została znacznie wzmocniona.
Z Platformą było inaczej. Platforma miała skrzydła. Nie frakcje, które szkodzą spoistości i przywództwu każdej partii. Przywództwu w polskich warunkach niezbędnemu by powstrzymać partyjną anarchię, ale je miała. Jeszcze raz powtórzę: skrzydła nie frakcje. Nadal je ma. I to one przynoszą jej sukces. One też są źródłem kolejnej zasady tego sukcesu: unikania światopoglądowych sporów. Przyjmowania zastanego stanu rzeczy za status quo. Za to, czego będziemy bronić, aby właśnie ich nie rozniecać.
Oczywiście sam nie przestrzegałem zawsze tej zasady. Nie przestrzegałem jej, bo z młodzieńczych czasów, czasów spędzonych także ze Stefanem Niesiołowskim, pozostało mi przekonanie, że w polityce mogą się dziać rzeczy różne, mogą być różne wolty i ja je mogę robić, ale tak zwane kwestie światopoglądowe pozostają niezmienne. I to przekonanie uważam za coś bardzo ważnego. Fundamentalnego. Przekonanie wyniesione właśnie z początku lat 90 – tych.
Może takie przekonanie wyniósł tez premier? Że wolność, to liberalne podejście światopoglądowe, jest ową ocaloną z lat 90 tych niezmienną cząstką jego politycznego dziedzictwa? Jego korzeni? Być może, bo patrząc w około nie wydaje mi się, aby świat i wyborcy premiera Tuska zmieniali się w tych sprawach tak szybko… To nie jest więc – moim zdaniem – adekwatna reakcja na społeczny trend. Przypisuję więc to stanowisko premiera raczej owemu trwaniu przy pierwotnym przekonaniu.
I tutaj dokonam koślawego porównania. Porównania słonia z mrówką. Ale w tej sytuacji ani ja, ani premier Tusk – – jedyny i najoczywistszy lider PO – nie bronimy tej podstawowej zasady światopoglądowego sukcesu Platformy – obrony tego, co jest. Tej podstawowej zasady Platformy bronimy dziś nie my. Jej broni Jarosław Gowin.
Jan Filip Libicki
www.facebook.com/flibicki
aw