Książka autorstwa Dariusza Wilczaka zatytułowana „Generalissimus” poświęcona jest osobie gen. Wojciecha Jaruzelskiego, nie jest to jednak praca naukowa. Napisana jest w formie monologu, który czasami przechodzi w rozmowę z Generałem, prowadzoną przez narratora, którym jest wieloletni i bliski współpracownik – adiutant głównego bohatera. Lapidarny język pracy przypomina nieco poetykę w jakiej napisany został „Pamiętnik z powstania warszawskiego” Mirona Białoszewskiego.
Książka stanowi quasi spowiedź głównego bohatera, rozliczenie z własną biografią dokonane ustami współpracownika. Paweł Kowal na łamach „Rzeczpospolitej”, w tekście poświęconym książce. pisze, że „jest dwóch Jaruzelskich: jeden zdrajca, drugi antyteza zdrajcy: ulepiony skutecznie przez twórców propagandy” („Rzeczpospolita”, 13.12.2011). Sama zaś książka stanowi, zdaniem lidera PJN, udany zabieg marketingowy, w którym główny bohater „poskręcany z tragicznych polskich historii, Sybiru, munduru, walki o ziemie zachodnie i szkoły u ojców Marianów, skromny, po wileńsku zajadający na śniadanie razowca z miodem”, nie zostałby lepiej ukazany nawet przez Wiesława Górnickiego – „głównego propagandystę Jaruzelskiego”, jak Kowal określa popularnego dziennikarza doby PRL-u. Książka Wilczaka, podobnie jak popularnonaukowe prace autorstwa Marcelego Kosmana „Los Generała. Wokół medialnego wizerunku Wojciecha Jaruzelskiego” (Toruń 2008) czy Petera Rainy „Jaruzelski. Młode lata 1923-1945” (Warszawa 1994), ukazuje zaiste inną prawdę o Generale, niż czynią to współcześni propagandyści z IPN.
U Ojców Marianów
Swój opis losów Generała autor rozpoczyna od okresu przedwojennego, sporo miejsca poświęcając latom szkolnym przyszłego Prezydenta: „rodzice wybrali dla mnie warszawskie gimnazjum ojców Marianów. Szkołę o tradycji endeckiej. Rzeczywiście w gimnazjum Marianów na Bielanach pracowało wielu nauczycieli, którym była bliska filozofia Narodowej Demokracji (…) Uczniowie gimnazjum ojców Marianów nosili w klapie marynarki mieczyki Chrobrego, endecki symbol. Ja też nosiłem, ale miecz zwykły, bez napisu ONR, choć niektórzy moi koledzy przypinali sobie właśnie ten drugi. W naszym gimnazjum tradycja Narodowej Demokracji nie była jednak oficjalnie głoszona. Oficjalnie, jak w każdej przedwojennej polskiej szkole, obowiązywał kult Marszałka Piłsudskiego (…) Uczyłem się w jednej klasie z Tadeuszem Gajcym (…) Lubiłem Tadeusza, on mnie chyba też. Obaj byliśmy najlepsi w klasie z przedmiotów humanistycznych – z języka polskiego i historii”.
W szkole panował porządek i dyscyplina, uczniom wpajano wartości, dzięki którym mogli być pożyteczni w pracy i służbie dla Polski. W szkolnym regulaminie, którego każdy uczeń uczył się na pamięć, podkreślano: „Masz się przygotowywać do wielkich zadań. Należeć masz do tych szeregów społeczeństwa, w których znajdą się chorążowie świetności historycznej Polski, jej kultury, jej najpiękniejszych tradycji, masz być spadkobiercą i budowniczym jej wielkości, godności, szczęścia, pokoju i bezpieczeństwa (…) Twój dorobek moralny i umysłowy, twoja tężyzna fizyczna, siła twojego charakteru stanie się puklerzem dla Ojczyzny i Państwa Polskiego najpierw przeciw złu i słabościom, które kryją się w tobie samym, potem przeciw wewnętrznym naszym wrogom w kraju oraz przeciw naporowi naszych wrogów zewnętrznych (…) Mały Wojtek, a potem coraz większy Wojciech przyswaja każde słowo. Zapamiętuje. Utożsamia się z każdym słowem. Bóg, honor i ojczyzna. Boga potem zabrakło…”.
Sybir i wojna
Nadchodzi wojna, ucieczka z rodzinnych Trzecin, inwazja radziecka, a wraz z nią wywózka całej rodziny na wschód. Spartańskie warunki życia, pięćdziesięciostopniowy mróz, ciężka praca przy wyrębie lasu, śmierć ojca, który zdążył jeszcze zgłosić syna do formującego się polskiego wojska. „Między naborem do Armii Andersa, a naborem do armii Związku Patriotów Polskich właściwie trudno wyznaczyć ostre granice. Niby jeden się jeszcze nie skończył, bo cały czas funkcjonowała w Bijsku Delegatura londyńska, a drugi się zaczynał. Z punktu widzenia Polaków w Bijsku nie miało to wtedy większego znaczenia, czy ktoś zdążył na pierwszy pobór, czy może nie zdążył i zaciągnie się później. Nad przyczynami politycznymi formowania Armii Berlinga nikt się nie zastanawiał. Jedno i drugie wojsko było polskie”. Dalsze losy Generała wyznacza szlak bojowy I Armii WP. Służba dowódcy plutonu zwiadu w 8. kompanii 5. Pułku Piechoty, śmierć najbliższego przyjaciela Ryszarda Kuleszy podczas operacji forsowania Odry.
Po zakończeniu wojny młody, zdolny oficer zostaje szybko zauważony przez swoich zwierzchników. Następuje szybka kariera przy poparciu ówczesnego Ministra Obrony Narodowej Mariana Spychalskiego. Tytuł generalski otrzymuje Jaruzelski w wieku 33 lat. Młody Jaruzelski od początku kojarzony jest jednak z osobą Mieczysława Moczara. W drugiej połowie lat 60. należał już do najbliższego otoczenia szefa MSW. Upoważnia to adiutanta do postawienia pytania: „Jaką rolę, na przykład, odgrywały rutynowe przyjęcia w mieszkaniu ministra Moczara dla osób dysponujących w owym czasie najwyższym chyba zakresem władzy? (…) do stałych gości należeli Ryszard Strzelecki, Grzegorz Korczyński, Franciszek Szlachcic, no i Jaruzelski”. Adiutant Generała w ogóle dosyć często powraca w rozważaniach do motywów postępowania swojego bohatera: „Wiem, że pan nigdy nie chciał źle. Chociaż nie zawsze się udawało. Prawda jest taka, że niewiele więcej mógł pan zrobić. Jedyny błąd to taki, że po wojnie został pan w wojsku. Reszta potoczyła się sama. A pana, nie wiem jak to powiedzieć, poniosło. I nie było już do czego wracać. Pogodził się pan z swoją rolą. Mówi mi pan, że nigdy nie był Wallenrodem”. Interesujący charakter ma także wywód na temat stosunku Generała do socjalizmu: „Z tym pana socjalizmem to, szczerze mówiąc, nigdy nie wiedziałem, jak do końca jest. Uważał się pan za socjalistę, chciał pan wierzyć, że jest socjalistą. Od czasu do czasu sam siebie nazywał pan komunistą. No bez przesady, generale, komunistą to już pan na pewno nie był (…) Komuniści potrzebowali rewolucji, która panu była obca”.
Najtrudniejsza decyzja
Jedną z najważniejszych decyzji w życiu była oczywiście decyzja o wprowadzeniu stanu wojennego, Wilczak dość umiejętnie oddaje dramatyzm ówczesnych wydarzeń. Rosjanie mieli wystarczające siły w samej Polsce, aby w razie bezczynności strony polskiej przeprowadzić zamierzone działania. A wiadomo przecież, że do „bratniej pomocy” szykowali się również przywódcy innych państw bloku, z NRD i Czechosłowacją na czele (jedynie przywódca rumuński – Ceauşescu był przeciwny tym planom). „W najwęższym gronie, w rozmowach z Kiszczakiem i Siwickim mówiliście, że będą wtedy (w przypadku obcej interwencji – przyp. M.M.) tylko dwa wyjścia. Jedno to palnąć sobie w łeb. Drugie – poprowadzić polskie wojsko. To drugie było nieracjonalne. Oznaczało wojnę. Pozostawało wyjście pierwsze. Obaj dobrze wiemy, generale, że gdyby wam się nie udało, to z pewnością by weszli”.
Interesujący w tym kontekście jest także cytowany w książce list Jana Karskiego adresowany do gen. Jaruzelskiego, w którym legendarny kurier z Londynu pisał: „Historia oceni działalność Pana inaczej niż współczesne Mu pokolenie, podzielone politycznie i emocjonalnie reagujące, pokolenie. Tak było w historii Polski z księciem Adamem Czartoryskim, Tadeuszem Kościuszką, margrabią Wielopolskim, marszałkiem Piłsudskim, generałem Sikorskim, Mikołajczykiem, Witosem, Ciołkoszem i tylu innymi. Z prasowych odgłosów i innych opinii dowiaduję się, że życie nie skąpi Panu ciosów, ale przyjmuje je Pan z godnością. Szkoda, że musi się Pan jeszcze zmagać ze zdrowiem… Już od ponad 300 lat jest Polska terenem niestabilności, zasłużonych i niezasłużonych zmian. Dla oceny w każdym przypadku potrzebna jest perspektywa historyczna (…) Życząc Panu Prezydentowi zdrowia, sił, wytrwałości i pogody ducha pozostaję z wyrazami najwyższego szacunku. Oddany Jan Karski”.
Przytoczony został także wymowny fragment rozmowy przeprowadzonej w latach 80. ze Zbigniewem Brzezińskim, którą ten ostatnio tak relacjonował: „Jaruzelski posunął się do stwierdzenia, że w ciągu ostatnich kilku lat Polska znacznie przybliżyła się do demokracji. Polska jest dziś zupełnie innym krajem niż w latach siedemdziesiątych. Czujemy jednak gorycz, ponieważ jesteśmy karani za to, że musieliśmy podjąć trudne decyzje (…) Wysunął argument, że amerykańska polityka traktuje Polskę «instrumentalnie» w ramach globalnego konfliktu ze Związkiem Radzieckim. Zakończył swoje wystąpienie stwierdzeniem, że chce poprawy stosunków ze Stanami Zjednoczonymi na bazie wzajemnego szacunku (…) «Nie proszę o uznanie dla Jaruzelskiego, ale dla mojego narodu», który nie potrzebuje oklasków za wybuchające od czasu do czasu i następnie tłumione powstania, ale który chce być normalnym narodem, traktowanym normalnie przez innych”.
Przypadek decyduje o wszystkim
Nie podzielając przytoczonej na początku artykułu opinii byłego wiceministra na temat książki, warto przyznać mu w jednym rację, w książce faktycznie występuje jak gdyby dwóch głównych bohaterów. Dzieje się tak jednak za sprawą powiernika – oddanego adiutanta. W pewnym momencie bowiem adiutant Generała snuje wizję życia swego przełożonego, gdyby nie został on wywieziony na Syberię (kilka dni po jego deportacji wybuchła wojna niemiecko-radziecka i wywózki zostały przerwane) lub gdyby dostał się do armii gen. Andersa a nie gen. Berlinga… Szlak bojowy II Korpusu – Monte Cassino, Bolonia, powrót do Anglii, po paru latach powrót do kraju, więzienie, wyjście na wolność w 1956, praca na przykład w fabryce samochodów, udział w rodzącej się w latach 70. opozycji, być może nawet współpraca z KOR-em (choć to ostatnie akurat nie wydaje się zbyt prawdopodobne)… Scenariusz jak z ulubionego filmu Generała – „Przypadku” Krzysztofa Kieślowskiego z Bogusławem Lindą w roli głównej (wśród innych cenionych filmów autor wymienia także m.in.: „Przeminęło z wiatrem”, „Moskwa nie wierzy łzom”, „Lecą żurawie”, „Barwy ochronne”), nie przypadkiem (właśnie) przywoływanego w książce.
Na przykładzie biografii Generała widać, że los człowieka jest dziełem przypadku/ losu lub woli Bożej. Trochę jak w antycznej tragedii – człowiek jako zabawka w rękach bogów. Czy jednak fakt, że życie gen. Jaruzelskiego potoczyło się w znany współczesnym sposób uczyniło go kimś zupełnie innym? Jego cechy charakteru pozostały dokładnie takie, jakie ukształtowały w nim dom rodzinny i szkoła. Z książki wyłania się sylwetka człowieka, dobrze nam znanego – osoby zorganizowanej, wręcz pedantycznej, wymagającej wiele od siebie i od swego otoczenia, w pewnym sensie kostycznej, nie pozbawionej jednak głębokiej wrażliwości. Taki człowiek służyłby każdej Polsce, zarówno tej „białej, jak i czerwonej”.
Książkę z całą pewnością polecić można tym, którzy podpisaliby się pod poniższymi słowami Ksawerego Pruszyńskiego, którymi zakończył swojego „Margrabiego Wielopolskiego”: „Wielopolski wiedział, że Polska daje władzę, uznanie, szacunek, miłość za życia tylko mydłkom, bufonom, warchołom, zajazdowiczom, silnogębskim, tym, co kadzą, cmokają i broń Boże, nie tykają narodowych ran, i że wielkość doczekuje się u nas wspaniałego uznania – po śmierci. I Wielopolski wiedział, że okruch tego uznania, tego szacunku, tego zaufania, jakim zaczęto go darzyć już niebawem, ale poniewczasie, z jakim jego nazwisko utrwalił Aleksander Świętochowski, Józef Piłsudski, Feliński, Spasowicz, Prus, Sempołowska, Grabski, Dmowski, byłby jeszcze parę miesięcy temu odwrócił cały bieg narodowych spraw. A teraz te głowy odkryte na przygodnym dworcu w Królestwie, te słowa uznania, co przyjść miały od najświatlejszych i najdalszych, były już tylko tym, czym jest bujne majowe kwiecie, rzucone całą duszącą masą na trumnę człowieka, którego udziałem jedynym były dotąd: błoto, kamienie i cierpienie”.
Dariusz Wilczak, „Generalissimus”, Zakład Narodowy im. Ossolińskich – Wydawnictwo, Wrocław 2011, ss. 178.
Na zdjęciu: Muzeum Kolegium Księży Marianów (luty 1935). Spotkanie potomków powstańców styczniowych. Wojciech Jaruzelski w pierwszym rzędzie po prawej. W środku – córka Romualda Traugutta (ur. 1853). W górnym rzędzie w środku wnuk Traugutta, z prawej prawnuk.
Maciej Motas
Nr 7-8 (12-19.02.2012)
aw