Jarosław Kaczyński ogłosił, że nie będzie ubiegał się o prezydenturę w roku 2015. I natychmiast otworzył dyskusję wśród komentatorów politycznej sceny. Tomasz Lis uznał tę deklarację za mało znaczącą: (tutaj), a Piotr Zaremba przeciwnie – za jeden z największych politycznych błędów Lidera Największej Partii Opozycyjnej: (tutaj).
Są to, rzecz jasna tylko opinie, ale moim zdaniem bliżej prawdy jest Zaremba. Od jakiegoś czasu w PiS rzeczywiście trwa zakłopotanie powtarzanymi przez Jarosława Kaczyńskiego deklaracjami o rezygnacji z wyborczego wyścigu. Jeśli do tego dodamy równie intensywnie kolportowane, zakulisowe informacje o nie najlepszym stanie zdrowia Prezesa, to wszystko to składa się w jakąś, wewnętrznie logiczną całość.
Lis nie ma racji bagatelizując deklarację Kaczyńskiego. On naprawdę nie chce już startować, a deklaracja o chęci premierowania jest tylko wysłanym do własnego zaplecza sygnałem, że jeszcze nie abdykował całkowicie. Jarosław Kaczyński jest zwyczajnie i po ludzku zmęczony wydarzeniami ostatnich lat, a zwłaszcza własnymi, uzasadnionymi emocjami, związanymi z katastrofą smoleńską.
Sytuacja ta otwiera więc na prawicy zupełnie nową perspektywę. No może nie na prawicy, ale w samym PiS. I nie chodzi tu tylko o deklarowane tu i ówdzie przymierzanie Zyty Gilowskiej jako pisowskiej kandydatki do prezydenckiego wyścigu. To oczywista bzdura, zważywszy na fakt, że kampania prezydencka wymaga jednak od kandydata i jego otoczenia pewnego minimum emocjonalnej stabilności.
Idzie mi tu mianowicie o reakcje pisowskiego aparatu w swym węższym wymiarze nazywanego Zakonem. Aparat ten wie, że jego pozycja zależy wyłącznie od władzy Jarosława Kaczyńskiego, a jego abdykacja z prezydenckich aspiracji jest dla tejże władzy ewidentnym uszczupleniem. Ten nieprezydencki wariant realny był tylko w jednym wariancie – gdy prezydenckim kandydatem PiS był śp. Lech Kaczyński. Każdy inny grozi PiSowi perturbacjami na granicy politycznej egzystencji. I właśnie dlatego – nawet w warunkach 2010 roku – szef PiS musiał startować.
Czego świadkami możemy więc być w najbliższych miesiącach? Ano zwyczajnie – całego wachlarza nacisków i perswazji pisowskiego aparatu, aby zmęczony i szukający spokoju Kaczyński się ze swej deklaracji wycofał. Sytuacja wypisz wymaluj – w całym pozytywnym sensie tego ujęcia – historyczno – monarchiczna. Sytuacja kiedy to dwór, słysząc o królewskiej abdykacji, podejmuje wyćwiczone przez dziesięciolecia działania, aby do tego zwyczajnie nie dopuścić. I czyni to w poczuciu najgłębszej troski o stabilność państwa.
Tyle tylko, że w tym przypadku mówimy o Prawie i Sprawiedliwości. I tylko głód stabilności jest taki sam. I determinacja pisowskiego aparatu, by do abdykacji Jarosława Kaczyńskiego nie dopuścić.
Jan Filip Libicki
www.facebook.com/flibicki
aw
JFL kompletnie nie bierze pod uwagę szerszego, a nawet międzynarodowego kontekstu deklaracji i decyzji prezydenckich. Napisałem właśnie tekścik o zdumiewająco przedwczesnej kampanii prezydenckiej.