Kurowski: Naród a doktryna kosmopolityzmu [1968]

Od Redakcji: Z okazji stulecia odzyskania niepodległości powinniśmy zapewne przygotować do publikacji jakiś klasyczny tekst z 1918 roku. Postanowiliśmy jednak opublikować tekst ś.p. prof. Stefana Kurowskiego. Został on napisany i opublikowany w 1968 roku, z okazji pięćdziesięciolecia odzyskania niepodległości, a także niedługo po wydarzeniach z Marca 1968 roku. Dlatego w tekście tym znajdziemy tyle aluzji do tych wydarzeń i do kosmopolityzmu jednej z frakcji PZPR. Tekst ten pokazuje, z jednej strony, konieczność Autora dostosowania się do obowiązującej „socjalistycznej” narracji, ale z drugiej pokazuje z jak dużą dozą autonomii intelektualnej mieliśmy już wtedy do czynienia. Dziś tekst taki nie mógłby ukazać się w wysokonakładowej prasie i to nie ze względu na przebrzmiałości języka socjalistycznego, lecz z racji jego narodowego i antykosmopolitycznego ostrza. Tekst ten stanowi polemikę z pokonaną frakcją z Marca 1968 roku i właśnie dlatego zachowuje aktualność, ponieważ ludzi eci, ew. ich polityczni spadkobiercy z PO-PiS-u, rządzą dzisiaj PolskąTekst ten stanowi narodową polemikę z grupą trzymającą władzę od 1989 roku.

 

W ostatnich miesiącach życie polityczne naszego kraju wypełniły nowe zjawiska, które w ciągu minionego dwunastolecia, lub nawet w ciągu minionego dwudziestolecia, nie występowały, nie ujawniały się na jego powierzchni, Pojawiły się sprzeczności tam, gdzie ich nie oczekiwano, nastąpiło zderzenie postaw, ideologii i… interesów, niektóre z mitów przez lata pracowicie lepione z kiepskiej gliny rozsypały się, by już nie powstać, natomiast powstały dziwne sojusze, sojusze na „nie”, sojusze na „anty”, przy oczywistej niemożności zgody na program pozytywny. W chaosie bitewnym i w szczęku oręża padały słowa wielkie i odświętne, oznaczające wartości niewymienialne i niezmienialne – imponderabilia opoki: socjalizm i demokracja, wolność i konstytucja, klasa robotnicza i naród. I w tej dramatycznej konfrontacji odświętne imponderabilia  stopiły się z codziennym doświadczeniem milionów, dokumentowały na nowo swoją żywotność w odczuciu młodego pokolenia i zweryfikowały bezbłędnie postawy tych, którzy je głosili.

W konfrontacjach marcowych i pomarcowych (mowa o 1968 r. – redakcja) jedną z naczelnych wartości stało się pojęcie narodu. Niektórzy odkryli je na nowo, inni odkurzyli je nieco w swojej pamięci politycznej, inni wreszcie, którzy nigdy nie przestali wierzyć, że naród trwa i trwać powinien, śmielej podjęli dzieło afirmacji narodowej, ale byli też tacy, którzy nigdy nie mieli prawa da podnoszenia narodowych sztandarów, traktując naszą Ojczyznę jak poczekalnię, w której mieli dojrzewać do objęcia w posiadanie swej Ziemi Obiecanej.

Niejednokrotnie już wypisywali oni na swych sztandarach różne hasła zależnie od koniunktury. Dziś wypisali hasło demokracji i suwerenności. Demokracja jest wielką wartością, a suwerenność warunkiem rozwoju narodu. Ale – Timeo Danaos et dona ferentes! – wystrzegajmy się owych Danajów choćby i dary przynoszących. Demokracja otrzymana z ich rąk zmieniłaby się wkrótce w najgorszą tyranię a suwerenność – tak, lecz nie byłaby to suwerenność ludu polskiego. Ich fałszywy głos w obronie sprawy narodowej został jednak zdemaskowany, a z konfrontacji tej autentyczne siły polskiego socjalizmu wyszły z pogłębioną świadomością swego związku z narodem i jego historią, z pogłębioną świadomością swego patriotyzmu.

Można by zapytać, dlaczego tak się stało? Dlaczego w dniach próby sięgnięto do tych głębokich pokładów siły moralnej i społecznej, jakie wyzwala zjawisko afirmacji narodowej. Dlaczego odwołano się do narodu?

Odpowiedź jest oczywista, choć jest złożona. Można ją sformułować na podstawie analizy pojęcia  i zjawiska narodu. Czym bowiem jest naród?

Jedni powiedzą, że jest kategorią moralną. Jest to więc naczelny związek społeczny oparty o świadomość wspólnych wartości moralnych, wspólnych idei, norm i obowiązków, dobrowolnie i wewnętrznie zaakceptowanych przez jego członków, którzy gotowi są dla ich obrony ponosić ofiary i poświęcania najwyższe.

lnni powiedzą, że naród to produkt historii, to wspólnota losów dziejowych, to wspólnota tradycji historycznej, wspólnota legend i podań, wielkich bohaterów i wielkich dni chwały, z którymi pokolenie teraźniejsze utożsamia się i łączy jako ostatnie ogniwo w długim łańcuchu, którego początki giną w mrokach przeszłości.

Inni, mówiąc o narodzie wskażą, że składa się nań wspólnota elementów kulturowych, z których język jest najważniejszy, ale uzupełniany przez nadbudowę kultury pisanej i sztuk posługujących się pozajęzykowymi środkami wyrazu oraz przez zwyczaje i obyczaje towarzyszące i regulujące życie jednostki i zbiorowości.

Inni wreszcie widzą w narodzie przede wszystkim elementy materialne: wspólną ziemię ojczystą, która dla każdego pokolenia staje się krajem lat dziecinnych, kształtując psychikę wspólnoty etnicznej, która sprawia, że w ciągu kilkudziesięciu pokoleń związków małżeńskich wytwarza się wspólny typ genetyczny o wyraźnych cechach antropologicznych i psychicznych, o określonych reakcjach i zachowaniach w życiu zbiorowym i indywidualnym; na koniec wreszcie wspólnotę polityczną w postaci państwa stanowiącego najwyższą formę życia narodu.

Czymże jest więc naród? Jest tym wszystkim razem. I świadomością, i historią, i językiem i kulturą, i ziemią ojczystą i typem etnicznym. Na gruncie tych wszystkich zjawisk tworzy się poczucie odrębności od innych, które sprawia, że ludzkość nie stanowi bezkształtnej masy jednostek, lecz zbiorowość strukturalną, dzielącą się na narody i państwa. Czy to jest dobrze, czy to jest źle?

Niektórzy, godząc się z tym, że narody istnieją, chcieliby widzieć w nich jedynie zjawisko historycznie ograniczone, drobny epizod dziejów ludzkości, prawie dewiację w niezmąconym i nieuchronnym rozwoju ku społeczności „globalnej”. Jest oczywiste, że narody są zjawiskiem historycznym, że nie było ich w epoce tzw. wspólnoty pierwotnej, lecz ich pojawienie się jest uwarunkowane istnieniem wyższych form cywilizacyjnych. Ale nie mają racji ci, którzy początku pojawienia się narodów na scenie historycznej chcieliby upatrywać dopiero w Rewolucji Francuskiej. Narody istniały już wcześniej, a jednym z dowodów na to jest bezsporny fakt istnienia w epoce antycznej wspólnoty mającej wszystkie cechy narodów: był to naród rzymski. Również i dzieje naszego narodu sięgają daleko wstecz poza wiek XVII i jakkolwiek nie możemy mówić, że tysiąclecie państwa polskiego jest również tysiącleciem narodu polskiego, to jednak śmiało możemy umieścić datę uformowania się narodu polskiego w okresie odrodzania związanego z zakończeniem rozbicia dzielnicowego za panowania Władysława Łokietka. A więc jako naród trwamy już 650 lat! Ale oczywiście nie trwamy bez zmian. Naród ulega zmianom ewolucyjnym i przyspieszonym – rewolucyjnym. Prześledzenie zasadniczego kierunku tych zmian pozwoli jaśniej zdać sobie sprawę z tego, jakie perspektywy ma ta formacja społeczna.

Spór o problem narodu dotyczy bowiem nie tyle przeszłości, ile przyszłości, a sztuczne skracanie jego historii dotychczasowej ma uzasadnić przepowiednie co do tego, że i jego przyszła historia nie będzie długa. Zobaczmy, co nam w tej sprawie mogą powiedzieć dotychczasowe dzieje narodów, w tym i narodu polskiego.

Otóż zasadniczy kierunek tych dziejów był następujący: początkowo świadomość narodowa istniała wśród wąskiego grona osób (panów, możnych), którzy stanowili otoczenie panującego, a którzy dzięki swej pozycji społecznej, funkcji politycznej, dojrzałości myśli państwowej mogli wyjść poza partykularyzmy rodowo-plemienne i prowincjonalne i poczuć się narodem. Stany średnie i lud pozostawały jeszcze poza tak pojętym narodem i tylko w bezpośrednich konfrontacjach z obcymi uświadomiły sobie swoją odrębność. Tak było np. w konfrontacjach z żywiołem niemieckim w XIII i XIV wieku, gdy powstawały w miastach i na wsiach ostre konflikty na tle języka, dokumentując tym, że język to podstawowe tworzywo narodu, które pełniło swoje funkcje narodotwórcze w najszerszych masach. W ciągu następnych stuleci świadomość narodowa stała się już udziałem szerszej grupy ludności: w nurt życia narodu włączyła się szlachta, co ogromnie rozszerzyło bazę ludnościową dla wszelkich działań zarówno w postaci ekspansji jak i obrony narodu. I rozszerzenie świadomości narodowej na ogół stanu szlacheckiego znalazło wyraz w masowym, nieledwie plebejskim patriotyzmie tej szlachty, gdy znów nastąpiła bezpośrednia konfrontacja z obcymi – w czasie potopu szwedzkiego.

Konstytucja 3-go maja daje prawo stanowi trzeciemu, kapitalizm w XIX wieku zwiększa liczebność wielkiej i średniej burżuazji, rosnące miasta obrastają w żywioł drobnomieszczański. W miarę jak upadają feudalne przegrody i przywileje coraz większa część tego mieszczaństwa, legitymującego się polskim pochodzeniem, poczuwa się do przynależności do narodu, włącza się w nurt walki narodowowyzwoleńczej, staje się odbiorcą, a powoli takie i twórcą narodowych wartości kulturalnych. Ludnościowa baza narodu poszerza się, a obudzona w nowych grupach ludności świadomość narodowa znów daje o sobie znać, jak przed wiekami w sytuacjach bezpośrednich konfrontacji z obcymi, czy to będzie zaborca reprezentowany przez swój aparat urzędniczy, czy to będzie żywioł niemiecki napływający w ramach nowej kolonizacji do miast i na wieś, czy też z dawna osiadły, ale obcy, żywioł żydowski. To stopniowe poszerzanie ludnościowej bazy życia narodowego dokonujące się przez stulecia było procesem powolnym. Dziś jest dla nas oczywiste, że proces integracji narodowej był tak powolny dlatego, to był hamowany przez istniejące przegrody stanowe, a później klasowe. Feudalizm ze swą strukturą stanową i kapitalizm ze swym społeczeństwem klasowym stwarzały pola dla licznych konfliktów wewnątrz narodu, dla walki stanów i walki klas. Tworząc ogromne nierówności ekonomiczne, dostęp do życia społecznego i politycznego te przadsocjalistyczne ustroje społeczne musiały pozostawić z konieczności poza świadomym życiem narodu ogromną większość jego potencjalnej bazy ludnościowej, jego naturalne rezerwy populacyjne, rezerwy języka i obyczaju – jednym słowem lud. Wprawdzie już w drugiej połowie XIX wieku czyniono wysiłki, aby uświadomienie narodowe przenieść w masy chłopskie i do tworzącej się wówczas klasy robotniczej, ale w ówczesnych warunkach społecznych akcja ta nie mogła przybrać skali masowej.

Zadania tego dokonał dopiero socjalizm. Znosząc prywatną własność środków produkcji zniósł podstawy dla istnienia i odradzania się klasowych, wewnątrz narodowych konfliktów. Głosząc hasła egalitaryzm i stworzenia społeczeństwa bezklasowego tym samym stworzył warunki dla pełnej integracji narodu. Integracje ta się dokonuje.

Świadomość narodowa jest dziś udziałem wszystkich klas społecznych, a klasa robotnicza, najbardziej dynamiczna i zintegrowana klasa epoki socjalizmu, gdy wzięła na swoje barki odpowiedzialność za losy narodu podjęła z omdlałych rąk burżuazji sztandar niepodległości i suwerenności narodowej i wznosi go wyżej niż kiedykolwiek miało to miejsce w historii, wraz z tym napięcie uczuć patriotycznych, świadomość poczucia narodowego, upowszechnienie kultury narodowej, udział najszerszych mas w życiu publicznym osiągnęły poziom niespotykany dotychczas w dziejach. Naród w formacji socjalistycznej ma wszelkie szanse stać się narodem pełnym, narodem, który osiągnie apogeum w swojej ekspansji w głąb, który obejmie swą ideą wszystkich swoich członków, a kulturę narodową wzbogaci o nowe wartości kultury i obyczaju swego ludu. Państwa socjalistyczne, godząc międzynarodową solidarność ruchu robotniczego z troską o zabezpieczenie interesów narodowych stały się państwami narodowymi w stopniu w jakim nie jest to dziś osiągalna dla państw burżuazyjnych.

Tę funkcję integrującą i narodotwórczą socjalizmu rozumieją dobrze kraje znajdujące się dopiero na drodze rozwoju zarówno swej gospodarki jak i swej osobowości narodowej. Kraje te zwracają się do socjalizmu – zaopatrując go przymiotnikami mającymi podkreślić specyfikę narodową (socjalizm arabski, indonezyjski czy afrykański) – jako do tego ustroju, w ramach którego mogą najpełniej zmobilizować energię całego narodu w walce o swą suwerenność polityczną i gospodarczą.

Jeśli taki jest zasadniczy kierunek rozwoju kategorii narodu, jeśli stoimy dopiero na progu epoki socjalizmu – ustroju, który umożliwi ideałom narodowym „ekspansję w głąb” w świadomość mas ludowych, jeśli tyle jeszcze narodów czeka na socjalizm, a więc na wzmocnienie swej świadomości narodowej, to czyż rożna – przy minimalnym szacunku dla faktów – mówić o zbliżającej się dekadencji idei narodowej i o rychłym już nadejściu epoki społeczności globalnej? Oczywiście nie – chyba, że wyraża się w ten sposób nie uogólnienie obiektywnych faktów i tendencji, lecz myślenie życzeniami. Ale wtedy mamy już do czynienia z ocenami.

Oceny to sprawa odrębna. Co innego bowiem konstatować tendencję do ożywienia idei narodowych w ramach ustroju socjalistycznego, a co innego oceniać ten fakt. Ocena może być różna, i dlatego zapytaliśmy poprzednio, czy to jest dobrze, czy źle. Zdaniem niżej podpisanego renesans i rozwój idei narodowych jest nie tylko zjawiskiem obiektywnie istniejącym, ale jest zjawiskiem w całym tego słowa znaczeniu postępowym. Jest to proces postępowy, gdyż wraz z rozwojem narodu możliwy jest pełny rozwój osobowości ludzkiej, jest to proces postępowy, gdyż dopiero w ramach integracji narodowej możliwe jest ujawnienie tkwiących w człowieku wartości moralnych: braterstwa między ludźmi, ofiary ze swych jednostkowych interesów na rzecz zbiorowości, heroizmu i poświęcenia w chwilach narodowej próby; jest to proces postępowy, gdyż w ramach  rozwoju narodu możliwy jest rozwój autentycznych wartości kulturalnych; nie można tworzyć kultury inaczej jak przez uczestnictwo w życiu narodów. Jest to wreszcie proces postępowy, gdyż sprawia, że rozwój ludzkości dokonuje się przez rozwój autentycznych struktur społecznych wyrosłych z wielowiekowych procesów integracji etnicznej. Dzięki temu ludzkość złożona z poszczególnych narodów jest ludzkością o wiele kulturalniej niż byłaby, gdyby narody nic istniały: każdy naród wnosi do ogólnoświatowej kultury swój autentyczny dorobek, swoją specyfikę niemożliwą do odtworzenia bez specyficzności jego  bytu narodowego, a wkład każdego narodu wzbogaca kulturę wszystkich innych narodów. Dlatego też współczesna idea narodowa stwierdza, że na świecie jest miejsce dla każdego narodu i rozwój każdego narodu powinien być chroniony w interesie całej ludzkości. Jest to nacjonalizm koegzystencjonalny. Jakże ubogą byłaby ludzkość gdyby nie była zróżnicowana narodowo!

Nie wszyscy jednak zgadzają się z tą oceną. Tak jak wszędzie każde działanie, każda akcja rodzi reakcję, tak i tutaj rozwój idei narodowych rodzi reakcję w postaci kosmopolityzmu. Kosmopolityzm jest to ideologia, która uznaje, że istnieją tylko jednostki i cały świat, natomiast nie ma w niej miejsca na struktury pośrednie, w szczególności nie miejsca dla narodu. Kosmopolityzm  wykorzystuje rodzącą się powoli uniwersalną ideę ludzkości jako wspólnoty wszystkich ludzi zamieszkujących ziemię, ale pojmuje ją opacznie, gdyż abstrakcyjnie i ahistorycznie. Nie ma ludzkości jako zgromadzenia jednostek, lecz ludzkość jako federacja narodów.

Doktryna kosmopolityzmu opiera się nie tylko na błędnych koncepcjach w dziedzinie rozwoju społecznego, lecz zawiera również wyraźne ostrze reakcyjne. Przeciętny człowiek nie osiągnął jeszcze takiego stopnia uspołecznienia swojej świadomości, aby mógł się identyfikować bezpośrednio z tak wielką zbiorowością jaką jest ludzkość. Jest nawet wątpliwe czy kiedykolwiek taka identyfikacja będzie możliwa na skalę masową, jeżeli weźmie się pod uwagę samą liczebność i rozległość terytorialną zbiorowości globalnej. W tej sytuacji, jeżeli pozbawia się człowieka pośrednich struktur, a w tym tej, która go angażuje najsilniej tj. narodu, a na naczelny podmiot życia zbiorowego kreuje się całą ludzkość, to następuje oczywiste zjawisko alienacji życia zbiorowego i jego mechanizmów w stosunku do jednostki. 0 ile w ojczyźnie narodowej jednostka bierze udział w życiu narodu przez struktury pośrednie, przez mechanizm demokracji, przez twórczość kulturalną, o tyle w świecie kosmopolitycznym jednostka będzie zagubiona, mechanizm życia zbiorowego oderwany od niej i niezrozumiały i z podmiotu życia społecznego stanie się przedmiotem, którym manipulować będą zmistyfikowane siły „rządu światowego”, dążąc do „optimum w skali globalnej”.

Kosmopolityzm  ma jeszcze drugie dno, bardziej nawet reakcyjne. Ponieważ nie wyrasta z autentycznej i organicznej struktury społecznej jaką jest naród, a krzewiony jest przez sztuczne ponadnarodowe struktury mafijne – w poszukiwaniu ośrodków działania przechodzi na służbę jednego z nacjonalizmów, oczywiście nie jakiegokolwiek nacjonalizmu, lecz takiego, który jest dostatecznie silny, aby pokusić się o politykę imperialistyczną oraz – co jest równie ważne – takiego nacjonalizmu w którym kierownicze koła zostały opanowana przez mafię kosmopolityczną. W takim ujęciu kosmopolityzm jest krypto-imperializmem, zmierzającym pod pokrywką propagandy kosmopolitycznej do osłabienia więzi narodowej u innych narodów dla łatwiejszego ich podboju przez imperializm.

Kosmopolityzm krypto-imperialistyczny nie poprzestaje na przewidywaniu rozwoju ”tendencji obiektywnych”, ani nie zadowala się negatywnymi ocenami w kwestii narodowej. On stara się o to, aby „tendencje obiektywne” stały się jeszcze bardziej obiektywne, a wizja świata bez narodów i państw narodowych możliwie szybko stała się rzeczywistością. Działając w tym kierunku kosmopolityzm, atakuje narody. Strategie tego ataku  mogliśmy prześledzić na przykładzie próby jaką przeszedł nasz naród ostatnio.

Atakowane są wszystkie wymienione poprzednio atrybuty narodu. Kosmopolityzm atakuje więc najpierw świadomość narodową. I to nie drogą okrężną wg zasady iż „byt kształtuje świadomość”, ale bezpośrednio, wnioskujące słusznie, że dzięki sprzężeniu zwrotnicą również i świadomość kształtuje byt. Atakuje więc pojęcie narodu jako kategorie moralną, atakuje prawo narodu do tworzenie norm i obowiązków dla swoich członków, atakuje prymat lojalności narodowej. W swoim dowodzeniu wychodzi często ze stanowiska „racjonalizmu” wobec którego moralna strona więzi narodowej ma się okazać postawą irracjonalną. W konflikcie lojalności na pierwszym miejscu stawia lojalność dla podmiotów ponadnarodowych, pojęcie narodu jako kategorię socjologiczną utożsamia z formami konserwatywnymi, z wstecznictwem, z przeżytkiem. Wg propagandy kosmopolitycznej, jeżeli już narody istnieją (do czasu), to przynajmniej nie nałoży o tym mówić, jak o każdej rzeczy wstydliwej. Oczywiście w takim oświetleniu naród przestaje być wartością, a staje się obciążeniom, z którego należy się jak najszybciej wyzwolić.

Kosmopolityzm atakuje następnie historię narodu. W niedawnych i trochę wcześniejszych czasach mieliśmy wiele przykładów ataku na naszą historię. Kosmopolityzmu odziera historię narodu z heroizmu, pomniejsza zwycięstwa narodu, poddaje w wątpliwość sens jego sukcesów, a przykłady bohaterstwa i poświęcenia przedstawia jako pozbawione rozumu politycznego akty tanich emocji czy wręcz głupoty. Natomiast wydobywa z historii narodu te elementy, które mogą potwierdzić tezy kosmopolityzmu i negacji więzi narodowej na rzecz ośrodków ponadnarodowych i te elementy w historii określa jako postępowe. Kosmopolityzm rozumie, że tak spreparowana historia narodu nie będzie mogła pełnić funkcji integracji narodowej, a przeciwnie, człowiek, który uwierzy, że jego dzieje ojczyste miały taki kształt, będzie się ich wstydził.

Z kolei kosmopolityzm atakuje kulturę narodową, wprowadzając tutaj jako swoją broń snobizm kulturalny. Trzeba przy tym powiedzieć, że na tym odcinku tendencje kosmopolityczne odniosły pewne sukcesy. Dzieje się tak dlatego, że części wyższej warstwy rodu, które początkowo były jedynym nosicielem świadomości narodowej, gdy wspięła się na barki ludu i z tej wysokości zdołała spojrzeć na świat poza własnym krajem, uległa korupcji kulturalnej na rzecz kultury „wyższej”. W świadomości takiego kulturalnego kosmopolity kultura własnego narodu jest kulturą niższą, język ojczysty jest grubym i nieporadnym narzędziem wyrażania myśli, a wierzenia i obyczaje narodowe są obyczajami gminu. W sytuacji skorumpowanej kulturalnie i podatnej na wpływy kosmopolityczne warstwy narodu była np. arystokracja rosyjska przełomu XVIII i XIX wieku, która na kartach „Wojny i Pokoju” w czasie inwazji Napoleona na Rosję mówi między sobą po francusku, a więc językiem najeźdźcy. Dziś nie ma arystokracji rodowej, ale snobizm kultury „wyższej” pozostał, a kanały jakimi przenika nawet się poszerzyły. I tak, jak w XVIII wieku atakowany jest język narodowy. Np. w nauce język polski traktowany jest przez niektórych nieledwie jak mowa plemienna, którą nie wypada się posługiwać  na szerszym forum.

O ludziach, którzy nie mówią po angielsku czy francusku mówi się z pogardą, iż oni nie znają „żadnego ludzkiego języka…”. Z drugiej strony w wielu dziedzinach nauki, techniki, sportu, przemysłu rozrywkowego odbywa się inwazja obcego słownictwa, głównie angielskiego, rzekomo dla „oznaczenia nowych pojęć”, a w gruncie rzeczy dla dania ujęcia tęsknotom do kosmopolityzacji języka. Przykład takiego pseudo-polskiego tekstu naukowego podał niedawne prof.  Chałasiński cytując wyjątki z książki Baumana. Jest to już język nie polski, ale polgielski (z  połączenia „polski” + „angielski”). Na tym tle trzeba również krytycznie ocenić szczególny entuzjazm niektórych ośrodków dla sztucznego języka – esperanto. Jeśli o mnie chodzi, gdy muszą już mówić inną mową niż polską, wolę język Szekspira czy Lermontowa, niż Ludwika Zamenhofa. Inna płaszczyzna ataku kosmopolitycznego to inwazja tzw. kultury masowej, masowej i popularnej w treści, kosmopolitycznej i anarodowej w formie. I chodzi tu nie tylko o to, że kultura masowa wypiera kulturę o treści narodowej – z natury rzeczy bardziej elitarną, oraz kulturę ludową, ale o to że ośrodki twórczości kultury masowej znajdują się w dalekim i obcym nam świecie i tam tworzą się nowe wzory kultury masowej, głównie wzory konsumpcyjne. Przesyłane są one do nas do naśladowania, a ponieważ były wytworzone w odmiennym systemie, nasze naśladownictwo nigdy nie sięga wyżyn oryginału, a wpędza naszych odbiorców kultury masowej w kompleks niższości i zmusza znów do sięgania po obce wzory. W ten sposób wytwarza się błędne koło subiektywnego kulturalnego zacofania, które przerwiemy tylko wtedy, gdy wyzwolimy się ze snobizmu kulturalnego wobec ośrodków kultury kosmopolitycznej.

Te trzy kierunki ataku idei kosmopolitycznych nie są wybrane przypadkowo: obejmują one aferę świadomości – moralną rangę więzi narodowej, integracyjną funkcją historii oraz kulturę narodową. W tych trzech sferach każdy naród musi być odtwarzany na nowo w każdym następnym pokoleniu, wtedy oczywiście, kiedy ono kształtuje swoją świadomość, to znaczy w wieku młodzieńczym. Można więc powiedzieć, że terenem reprodukcji każdego narodu jest świadomość jego młodzieży. Nic zatem dziwnego, że w tych trzech kierunkach działaniem, przedmiotem ataku, jak to pamiętamy, stała się młodzież i okoliczność ta powtarza się również i w innych krajach.

Atak kosmopolityzmu przeciwko wspólnotom narodowym nie ogranicza się jednak wyłącznie do sfery świadomości. Kosmopolityzm atakuje również naród przez próby rozerwania jego wspólnoty etnicznej.

Ogromnie pomocnym elementem okazało się tutaj sformułowanie przynależności narodowej ograniczone do elementów formalnych, w tym przypadku uzyskanie obywatelstwa. Stanowi  ono dziedzictwo rewolucji francuskiej, która miała skłonność do abstrakcyjnego traktowania wielu kategorii społecznych. Zgodnie z tym w krajach zachodnich nie odróżnia się narodowości od przynależności państwowej uważając np. że ogromna rzesza Polaków, którzy znaleźli się po wojnie w Anglii, z chwilą uzyskania obywatelstwa angielskiego stała się Anglikami, czy szerzej mówiąc, Brytyjczykami. W stosunku do Polaków założenie to ma pewne szanse pozytywnej weryfikacji, gorzej jednak przedstawiała się sprawa z kolorowymi mieszkańcami Commonwealthu, którzy z brytyjskimi paszportami zaczęli masowo imigrować na wyspę. Musiało to jak wiadomo doprowadzić do ograniczenia tej imigracji. Jeszcze śmieszniej wyglądały złudzenia Francuzów w tej mierze, którzy czarnych mieszkańców Wspólnoty Francuskiej, obdarzywszy ich obywatelstwem, pouczali w szkołach, jak to ich przodkowie dzielnie walczyli z Rzymianami pod wodzą bohaterskiego Vercingetorixa. Toteż oba te narody spotkało niedawno przykre rozczarowanie, gdy niektórzy z francuskich i angielskich obywateli, którym nigdy nie wypominiano, że nie pochodzą od Gallów, Normanów, czy Anglosasów przypomnieli sobie o wspólnocie narodowej z odległym krajem – ojczyzną ich przodków i lojalność wobec tego kraju proklamowali jako ważniejszą od lojalności wobec „kraju osiedlenia”.

Przykład ten wskazał jak grubymi nićmi szyta jest propaganda kosmopolityczna, która neguje znaczenie wspólnoty etnicznej, jako czynnika współtworzonego naród. Oczywiście narody mają zdolności asymilujące i absorbujące obce plemienne elementy i z naszej historii można przytoczyć przykład całkowitej asymilacji do narodu polskiego pewnych niewielkich wspólnot tatarskich, których potomkowie stali się dobrymi Polakami i gorącymi patriotami. Przykładem, na wielką skalę, jest asymilacja części górnej warstwy narodu litewskiego, która wtopiła się do narodu polskiego dając nam wielkich dla kultury polskiej ludzi z Adamem Mickiewiczem na czele. Tak więc asymilacja i poszerzenie narodu poza pierwotny typ etniczny jest możliwe. Ale, po pierwsze, wymaga ona braku pewnych szczególnie agresywnych różnic genetycznych (asymiluje się grupy podobne), a po drugie asymiluje się tych, którzy chcą się zasymilować, a chęć asymilacji zaś jest zależna od przekonania, że asymilacja jest równoznaczna z awansem kulturalnym, społecznym, narodowym. Złudzeniem jest,  że można zasymilować kogoś, kto uważa się za członka narodu wybranego, arystokracji ludzkości, sól ziemi, a na Polaków patrzy jak na aintelaktualnych barbarzyńców, u których słowiańska aparycja towarzyszy grubemu „niedialektycznemu umysłowi”.

Jeżeli nie ma asymilacji, może być tylko współistnienie. Był kiedyś taki film amerykański, który pokazywał model takiego współistnienia. Film nosił tytuł „Jakobowsky i pułkownik”. Jakobowsky  i pułkownik pochodzą z jednego kraju. Pułkownika gra Kurt Jurgens ucharakteryzowany na sarmackiego wyglądającego oficera polskiego. W trudnych sytuacjach wojennych Jakobowsky  daje sobie zawsze radę, ratuje całe otoczenie, w tym i pułkownika, wykonuje ważną misję wojskową, pułkownik zaś pełni rolę bohaterskiego przygłupka, jakiegoś skrzyżowania Rocha Kowalskiego z księciem Poniatowskim, nie zdającego sobie sprawy z sytuacji, popełniającego fatalne błędy i odnoszącego jedynie sukcesy w sypialniach niewieścich. Czy możemy mieć nadzieję, że Jakobowsky  kiedykolwiek zasymiluje się z narodem owych sarmackich pułkowników? Oczywiście nie. Będą współistnieć tylko obok siebie, z tym, że role w tym współistnieniu są już podzielone.

Na szczęście naród polski nie składa się już ze zdegenerowanych arystokratycznych pułkowników, którzy godzili się na paradową funkcję w otoczeniu w Jakobowskich. Przewodzą mu nowe siły, wywodzące się z ludu polskiego i polskiej klasy robotniczej, siły, które potrafią łączyć tradycje bohaterskiego patriotyzmu z rozumem politycznym. I na przykładzie tych nowych sił widać, że idea narodowa ma zdolności asymilacyjne nie tylko wobec odrębnych grup etnicznych, ale również wobec ruchów politycznych. Lewicowy odłam polskiego ruchu robotniczego, wychodząc z antynarodowych pozycji SDKPiL, z luksemburskiej negacji znaczenia narodu, przeszedł następnie na pozycje leninowskie w kwestii narodowej, by ukazując się w nowej organizacji Polskiej Partii Robotniczej, połączyć walkę o wyzwolenie społeczne z walkę o wyzwolenie narodowe, połączyć solidarność klasy robotniczej w walce z ustrojem wyzysku z solidarnością całego narodu w walce z okupantem. Przemiany październikowe, jakie nastąpiły w 1956 roku, pogłębiły ewolucję Partii w kierunku integracji celów społecznych i narodowych, a dalszym krokiem na tej drodze stały się wypadki marcowe i ich następstwa. Jest charakterystyczne, że etapy tej ewolucji następowały zawsze w sytuacji, gdy Partia i naród stawały w ostrej bezpośredniej konfrontacji z obcym narodowo elementem. Znamienny przykład integracji celów narodowych z działaniem partii robotniczych obserwujemy ostatnio również we Francji. Gdy trockista  Cohn-Bendith nawoływał w Amsterdamie do podeptania sztandaru francuskiego „l’Humanité” odpowiedziała, że Francuska Partia Robotnicza wznosi sztandar trójkolorowy obok sztandaru czerwonego, a Marsyliankę śpiewa obok Międzynarodówki. W sytuacji bezpośredniej konfrontacji z obcymi elementami Francuska Partia Robotnicza, podobnie jak i Polska Zjednoczona Partia Robotnicza, okazała się partią całego narodu.

Mając świadome i zintegrowane z narodem siły polityczna na swoim czele, naród może obronić się przed atakami doktryny kosmopolitycznej. Musi to jednak czynić z uwzględnieniem obiektywnych tendencji w rozwoju gospodarczym, społecznym i politycznym na świecie.

Obrona osobowości, integralności i odrębności narodu nie może polegać na zamykaniu się naszego kraju przed światem, na ogrodzeniu się, na ogromnym chińskim murze. Taka strategia doprowadziłaby nas szybko do etapu zacofania podobnego do tego, w jakim tkwiliśmy  w wieku XVIII. Obrona nasza musi być obroną otwartą i ofensywną.

Przede wszystkim musimy się pozbyć pokutującego jeszcze u nas kompleksu niższości i owego czapkowania cywilizacyjnego. Jesteśmy wielkim narodem. W skali ścisłego obozu socjalistycznego zajmujemy drugie miejsce. Mamy duże, jak na Europę, terytorium państwowe, które zamieszkuje ludność zwarta etnicznie – co w dzisiejszym świecie pełnym niepokoju staje się coraz większym atutem. Mamy wreszcie sojusznika w najpotężniejszym naszym sąsiedzie – Związku Radzieckim. Jest potrzebne abyśmy sobie uświadomili te elementy naszej pozycji po to, abyśmy nie wpadli w panikę, gdy jakiś pismak napisze w prasie syjonistycznej o „odwiecznym polskim antysemityzmie” i jakiś kongres w jakimś państwie za morzem uchwali w tej sprawie rezolucję.

Musimy również wydobyć z historii te elementy, które mogą być dla nas świadectwem naszych talentów państwowo-twórczych. Zdołaliśmy rozwinąć i przez dziesięć wieków utrzymać substancję narodu. Zdołaliśmy rozwinąć wielką organizację państwową, a po upadku zdołaliśmy odradzić nasze państwo i pięćdziesięciolecie tego odrodzenia będziemy obchodzić uroczyście w tym roku. Nie mamy co prawda pozycji mocarstwowej jaką mieliśmy za czasów Zygmuntów i Władysławów, ale dysproporcja między naszą obecną pozycją a naszym apogeum w 1580 r. jest znacznie mniejsza niż wielu innych krajów europejskich. Spójrzmy na historię i mapę Europy i cóż zostało z potężnej niegdyś Hiszpanii, nad której państwem słońce nie zachodziło, cóż zostało z mocarstwa ottomańskiego, cóż zostało z monarchii Habsburgów. Myśmy więcej ocalili z burz dziejowych, a mając postępowy ustrój społeczny – socjalizm mamy szanse na zajęcie poczesnego miejsce wśród narodów świata.

Musimy również umocnić się w przekonaniu, że nasza inność nie oznacza niższości. Choćby zarzut aintelektualizmu jaki rzekomo cechuje Polaków. Zarzut ten mógł powstać tylko wówczas, gdy przyjęło się kryterium, którego my nie możemy uznać. Jest prawdą, że nie mamy pewnych cech intelektualnych, jakie posiadają ci, którzy by chcieli intelektualizm zmonopolizować dla siebie. Nie mamy tej zdolności odwracania, przeinaczania oczywistości, robienia prawdy z fałszu i fałszu z prawdy. Wychowani na arystotelesowskiej zasadzie konsekwencji uznajemy ją również w dziedzinie moralności. Ten prosty stosunek do prawdy i fałszu scharakteryzował zagubiony wśród obcych na zachodnim cypelku Europy Norwid: „… Do tych co mają tak za tak, nie za nie. Bez światłocienia, Tęskno mi Panie”. Taki jest nasz intelektualizm – bez światłocienia.

Ale odrzucenie sugerowanego nam życzliwie kompleksu niższości nie oznacza oczywiście bezkrytycznego samochwalstwa wszystkiego co polskie i dlatego, że polskie. Nasz program walki o miejsce w świecie dla naszego narodu musi zawierać w sobie również program walki z naszymi wadami. Jest prawdą, że przez długi okres w historii nie posiadaliśmy talentów gospodarczych i nie jest wcale pewne, że brak ten został już definitywnie usunięty. Jest faktem, że nasze zacofanie techniczno-gospodarcze w stosunku do Europy zachodniej i południowej było znacznie wcześniejsze daty niż upadek polityczny naszego państwa.

Obecnie mamy szansę oba te braki usunąć. Ale jest to nie tylko szansa, lecz i kategoryczny imperatyw narodowy. Powiedzieliśmy, że terenem, na którym dokonuje się ciągła reprodukcja narodu jest świadomość młodzieży. Moralna ranga więzi narodowej, historyczne lekcje patriotyzmu to są sprawy o olbrzymiej doniosłości w tym procesie reprodukcji  świadomości narodowej. Ale dziś do zespołu imponderabiliów narodowych wchodzą jeszcze sprawy gospodarki, techniki i produkcji widziane głównie od strony użytkownika. Nie przełamiemy kompleksu niższości, nie wyzwolimy w młodzieży uczuć dumy narodowej jeżeli nie osiągniemy sytuacji w której źródłem tej dumy będzie polska gospodarka, polska produkcja, polska technika. Czy to znaczy, że nie mamy sukcesów gospodarczych? Mamy olbrzymie, ale to nie dosyć. Nasze sukcesy dokumentujemy w statystykach. Tam widać jak ogromny krok naprzód zrobiliśmy, by przezwyciężyć nasze zacofanie. Ale ogromna większość ludzi styka się z gospodarką, jako użytkownicy tzw. dóbr finalnych. Gospodarka nasza musi osiągnąć to, aby ludzie a zwłaszcza młodzież odczuwała satysfakcję z posiadania wyrobów polskiej produkcji. Musimy osiągnąć to, aby nasze kobiety nie stały przed szybami komisów z zagranicznymi błyskotkami. Powinniśmy przezwyciężyć kult obcych wzorów konsumpcyjnych, ale powinniśmy również przezwyciężyć barierę niższości technicznej w tysiącach tych wyrobów, które na trwałe weszły do koszyka konsumpcyjnego Polaków. Polska tkanina, polskie obuwie, polskie meble, polskie budownictwo mieszkaniowe, ale także polski film i polska piosenka, polska koszula niemnąca a nawet polski samochód muszą stać się synonimem dobrej i nowoczesnej techniki nie tylko w zakresie solidności funkcjonalnej ale również w zakresie jakości zewnętrznej i nowoczesnego kształtu, koloru, wzoru, opakowania. Masowa produkcja przemysłowa takich wyrobów zmieni również ludzi, którzy ją będą użytkować, zmieni ich wygląd, pozwoli im wyprostować się tak, by nie musieli na każdego turysty zagranicznego w wozie marki XYZ patrzeć jak na nababa indyjskiego. Aby to osiągnąć musimy skończyć z programową tolerancją nużącej jakości towarów na rynku wewnętrznym. Rynek wewnętrzny jest równie ważny jak rynek zagraniczny i tolerowanie niżej jakości wyrobów na tym rynku to nie tylko zmniejszenie ich wartości użytkowej, ale powodowanie również niewymiernych szkód w zakresie propagandy nowoczesnego przemysłowego statusu naszego narodu.

Na spotkanie nowoczesności musimy również uwzględnić również tendencje integrujące poszczególne gospodarki narodowe. Wyraża się to w rosnącym udziale handlu zagranicznego. Nie możemy przed tym uciec pod groźbą zacofania. Musimy stawić czoło konfrontacji, która nazywa się handel zagraniczny i integracja gospodarcza. Wielką szansą w tej dziedzinie jest dla nas współpracę z krajami socjalistycznymi, a zwłaszcza z tak wielkim organizmem gospodarczym jakim jest Związek Radziecki,  a szczególności zrobić wysiłek aby zająć trwałe i korzystne miejsce na olbrzymim rynku przemysłowym wyrobów konsumpcyjnych Związku Radzieckiego. Ale jeśli w procesie integracji gospodarczej nie chcemy nic uronić za swej osobowości narodowej, wówczas musimy przyjść na międzynarodowy rynek towarów jako równorzędny partner a nie jako teren ekspansji cudzej techniki i obcej działalności gospodarczej. Wszystkie te zadania, które dadzą się streścić w zdaniu: gospodarka, produkcja są sprawą narodową, a miejsce narodu w świecie współczesnym wymaga wzmożonej pracy całego społeczeństwa. Wzmożonej, ale i efektywnej. Stąd ogromne znaczenie wszelkich dyskusji o usprawnieniach metod planowania i zarządzania naszą gospodarką.

W dyskusjach tych i sporach nie chodzi, moim zdaniem, o to czy socjalizm ma być „rynkowy” czy nie rynkowy. Elementy rynkowe należy traktować w sposób wyłącznie instrumentalny. Socjalizm ma być: sprawiedliwy w podziale dochodu narodowego, ludzki w stosunkach społecznych i efektywny w gospodarce. Stopień centralizacji czy decentralizacji rynkowości czy nierynkowości powinien być wyłącznie funkcją tej efektywności. Również w interesie narodu, który związał z socjalizmem swe losy.

W tym roku obchodzimy pięćdziesięciolecie naszej drugiej niepodległości. Przed dwoma laty obchodziliśmy tysiąclecie państwa polskiego. Naród istnieje i trwa, dziś i w przyszłości jako naród socjalistyczny. Zadaniem obecnego pokolenia jest wnieść swój wkład do utrwalenia jego przyszłości równie tysiącletniej jak przeszłość. Aby istniał i w roku 3000-nym.

Stefan Kurowski [1968]

za: socjocybernetyka.pl.

Wielkie podziękowania dla Pana Michała za znalezienie, zeskanowanie i przygotowanie tekstu do publikacji.

Click to rate this post!
[Total: 14 Average: 4.4]
Facebook

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *