Zaledwie kilka miesięcy temu mówiłem w wywiadzie dla miesięcznika „Kraków”, że nie wierzę, aby jakikolwiek rząd polski zerwał lub doprowadził do zerwania dotychczas ukształtowanych związków z Unią Europejską. Z powodu swojej słabości gospodarczej, zwłaszcza przemysłowej, Polska poza Unią uległaby degradacji, tak pod względem ekonomicznym, jak również w wymiarze ustroju politycznego. Należymy od początku istnienia narodowego do dziś, czyli przez tysiąc lat, do najbiedniejszych krajów Europy, znalezienie się teraz poza Unią byłoby taką katastrofą, że nie można sobie wyobrazić rządu do tego stopnia nieodpowiedzialnego, żeby do tego dopuścił. Do optymistycznego przewidywania dodałem jednak zastrzeżenie, że mamy we władzach najwyższych postacie tak dziwaczne, że wszystkiego można się spodziewać.
Obecne władze wykonawcze i ustawodawcze w Brukseli z pewnością nie są najdoskonalsze z tych, jakie można sobie wyobrazić. Rzuca się w oczy i zastanawia upór, z jakim Bruksela przeszkadza (a nawet prawie uniemożliwia) krajom członkowskim radzić sobie z inwazją „nędzy całego świata”. Nawet teoretycznie nie próbuje zakreślić czerwonej linii dla tego zalewu, co świadczy, że jej świadomość jest opanowana przez jakiegoś rodzaju mit utrudniający widzenie rzeczywistości. Polska sprzeciwia się w tej kwestii krajom zachodnioeuropejskim nie dlatego, że jest od nich mądrzejsza, lecz z tej realnej przyczyny, że eksportując do krajów Zachodu swoją własną, już dwumilionową „nędzę”, nie może przyjmować cudzej. Konflikt, jaki się w tej kwestii wyłonił między Polską a Unią, można by rozwiązywać środkami dyplomatycznymi, gdyby w Warszawie umieli lub przynajmniej chcieli postępować dyplomatycznie. Jakkolwiek problem migracji jest dziś jednym z ważniejszych na globie, Polski dotyczy w bardzo małym stopniu i jest nierozwagą robić sobie z tego kłopot w stosunkach z blokiem państw znajdujących się w innej sytuacji.
Stosunki Polski z administracją Unii Europejskiej nie mają tej wagi, co stosunki z Niemcami. Temat Polska a Zachód sformułowany bardziej konkretnie to stosunki polsko-niemieckie. Ci, którzy obecnie tropią w mediach czy gdzie indziej wpływy niemieckie, zapominają, a może nigdy nie wiedzieli, że oddziaływania niemieckie przeważnie były pozytywne. Państwo polskie w swoich początkach było lennem Rzeszy, książę Polski nie mógł zostać królem bez pozwolenia cesarza niemieckiego, chrześcijaństwo zostało wprowadzone przez Niemców (jakimi środkami, to inna sprawa). W pierwszych wiekach w Polsce piastowskiej największy postęp materialny i prawny dokonał się dzięki Niemcom – ich wzorom i ich pracy. Gdy później Polska skierowała swoją uwagę na Wschód i związała się z Rusią Litewską (Wielkim Księstwem Litewskim) wpływy niemieckie słabły i nie dały się zastąpić ani włoskimi, ani francuskimi, które, owszem, zdobiły Polskę, ale jej nie budowały. (Piszę o tym, podporządkowując się dominującej dziś regule retorycznej, nakazującej odwoływanie się do historii. Można dowodzić inaczej). Ewolucja wewnętrzna doprowadziła do zdominowania Rzeczypospolitej przez spolonizowane bojarstwo ruskie (wszyscy ci Radziwiłłowie, Sapiehy, Tyszkiewicze i podobni), które Polskę – w czasach piastowskich kraj środkowoeuropejski – przemieniło w państwo „tatarskie”, jak określił je Clausewitz. Takie treści kryją się w „tradycji jagiellońskiej”.
Psucie się stosunków Polski z Unią Europejską opozycja dziennikarska i partyjna przypisuje partii PiS. Jest to o tyle prawdziwe, że kaczyści czynią rzeczy złe, nikczemne albo dalekosiężnie niebezpieczne (jak żądanie reparacji wojennych 70 lat po wojnie) w nastroju entuzjazmu, upojenia i niebywałego zadowolenia z siebie. Tę partię w jeszcze większym stopniu niż jej rywalkę charakteryzuje moralność maruderów konspiracji, którzy zatracili poczucie prawa, przyzwoitości i troski o przyszłość.
Przejście Polski do obozu zachodniego niemal od początku zawierało zadatki obecnego kryzysu. O tym, czym grozi stawianie kroków na Zachód z głową zwróconą na Wschód, pisałem kilkanaście lat temu.
Polska sama wybrała rolę bastionu antyrosyjskiego w ni to pokoju, ni to wojnie Ameryki z Rosją. Jako wschodnia flanka NATO żyje w atmosferze przygotowań do wojny, wszystkie inne problemy stały się podrzędne, najcięższe zarzuty, jakie się czyni przeciwnikom partyjnym, to utajnione związki z Moskwą. Najsilniejsze i niezmienne namiętności budzą sprawy wschodnie, zwłaszcza Ukraina, podczas gdy Niemcy, dzięki którym Polska prosperuje gospodarczo, cieszą się tylko letnim zainteresowaniem. Sąsiadujemy z narodem, który niebogaty w zasoby naturalne, dzięki zdumiewającemu geniuszowi stał się jedną z największych potęg gospodarczych świata, a Polakom nie daje to wiele do myślenia. Wcale ich nie ciekawi, jak Niemcy do tego doszli. Maruderzy konspiracji obiecują każdemu Polakowi 100 tys. zł reparacji wojennych, zdobytych 70 lat po wojnie na naszym dzisiejszym sojuszniku najbardziej hojnym. Jaka jest na to reakcja opozycji „liberalnej”? Na pierwszej stronie „Gazety Wyborczej” napisano: „Polska powinna się zgłosić do Rosji. To ona miała nam przekazać 15% reparacji wojennych – komentuje (…) prof. Władysław Czapliński”. Czapliński wcale tak nie twierdzi i nie komentuje, ale inni autorzy z obozu opozycji miażdżą PiS-owców zarzutem, że nie domagają się reparacji wojennych od Rosji.
Na pogrążanie się postsolidarnościowego obozu w totalnym zgłupieniu nic nie można poradzić, bo ma on w swoich rękach rząd, opozycję i media. Możemy tylko wyznać publicznie, że się wstydzimy.
Moje stanowisko nie wypływa z sympatii do Niemców. W miarę jak przybywa mi lat, coraz częściej przypomina mi się wojna i te sześć lat jakby w celi śmierci.
Bronisław Łagowski
Tekst ukazał się w Tygodniku Przegląd i na stronie https://www.tygodnikprzeglad.pl/
Państwa zachodniej Europy znajdują się od lat w ekomicznej stagnacji, noszącej znamiona zjawiska trwałego. Jedną z przyczyn takiego stanu rzeczy jest wpływ Unii Europejskiej. Na jakiej zatem podstawie stawia autor tezę, jakoby odłączenie się od UE pogorszyło perspektywy ekonomiczne Polski? Jest wręcz odwrotnie. O ile można rozważać polityczne argumenty za i przeciw (najważniejszy „za” to zabepieczenie naszych Ziem Zachodnich), to z punktu widzenia ekonomicznego pozostawanie w UE nie ma najmniejszego sensu.
@Marek To zależy od tego, pod jaką władzą rozwijałaby się Polska po wyjściu z Unii. Gdyby nas wyprowadził z UE ktoś w rodzaju premiera Singapuru Lee Kuan Yewa i potem nami rządził, to na pewno byśmy skorzystali. Ale tutaj p. Łagowski myśli raczej o przypadku, gdyby rządzili nami nadal ludzie tego samego typu, jacy rządzą obecnie (z obozu postsolidarnościowego powiedzmy, trudno znaleźć dobrą nazwę na ich określenie). Wtedy pewnie byłoby jeszcze gorzej niż jest obecnie. Myślę zresztą, że wielu Polaków tak to odczuwa, tzn. obawia się wpadnięcia w łapy „naszych” ludzi i m. in. dlatego jest u nas tak duży procent pozostania w UE.
Inna sprawa, że ta opcja, że PiS, czy ktoś inny zrobi Polexit jest mocno akademicka. To właściwie pewne, że nie, więc p. Łagowski mocno teoretyzuje. Za to z drugiej strony artykuł zawiera – wydaje mi się – dużo bardzo głębokich przemyśleń, szczególnie ten fragment od „zapominają, a może nigdy nie wiedzieli, że oddziaływania niemieckie przeważnie były pozytywne” do końca trzeciego akapitu.
(…)z obozu postsolidarnościowego powiedzmy, trudno znaleźć dobrą nazwę na ich określenie(…)
powiedzmy, że narodowo-socjalistycznego, zwanym krócej faszystowskiego (nie mylić z hitlerowskim).
@ dariusz.pilarczyk. Tak, to wszystko prawda. Ale trzeba obiektywnie spojrzeć na to, czym w tej chwili jest UE. Mnoży przeszkody dla gospodarki, które ewidentnie górują już nad korzyściami tradycyjnie z nią kojarzonymi, wynikającymi ze wspólnego rynku. Zresztą ten rynek jest coraz mniej wspólny, wracają praktyki protekcjonistyczne. Ponadto uważam, że UE nie ochroni Polaków przed złym rządem lokalnym, posiada tylko ograniczone narzędzia kontroli fiskalnej, do których zresztą wiele państw się i tak nie stosuje. Oczywiście teoretyzujemy wszyscy, żadnych możliwości opuszczenia przez Polskę UE w tej chwili nie ma.
(…)Oczywiście teoretyzujemy wszyscy, żadnych możliwości opuszczenia przez Polskę UE w tej chwili nie ma.(…)
A kto zabroni POLexitu?
„A kto zabroni POLexitu?”
Nikt nie zabroni i nie zabraniał, cały sęk jest w tym, że brak jest takiej woli – zarówno w społeczeństwie, jak i u polityków (u tych drugich brak woli jest jeszcze większy i jakby mniej dziwiący;)).
A o czym świadczą określenia w stylu eurokołhoz?