Lewicki: Tradycje naszych sąsiadów

Kilka dni temu w Gdańsku doszło do skandalu związanego z występem niemieckiego zespołu folklorystycznego, który pozwolił sobie na wykonanie, chyba poza programem, znanej marszowo-biesiadnej ludowej niemieckiej piosenki o tytule „Ein Heller und ein Batzen”.
W czasach III Rzeszy stała się ona bardzo popularnym marszem Wehrmachtu, przy czym jej oryginalny refren, zawierający powtarzające się słowa „Heidi, heido, heida”, był zastępowany przez „Heili, heilo, heila”, co nawiązywało do hajlowania – hitlerowskiego pozdrowienia.
I w takiej wersji i kontekście historycznym ten element niemieckiego folkloru był i jest znany w Polsce. Dlatego też, gdy doszło do wspomnianego wcześniej wykonania tegoż kawałka w Gdańsku, rozległy się głosy protestu, że to skandal, ocierający się o prowokację, czy nawet propagowanie nazizmu.
W obronie niemieckich wykonawców i ich twórczości stanęła za to Gazeta Wyborcza, która tłumaczyła, że to tylko Niemcy „zaśpiewali pieśń o winie i kobietach”.

Tym niemniej, by dalej nie zaogniać sytuacji, Niemcy postanowili przeprosić za swoje wykonanie i podkreślili, że było ono zgodne z historycznym pierwowzorem, czyli zawierało słowa „Heidi, heido”, a nie „Heili, heilo”.
Mnie to akurat nie przekonuje, bo choć nie mam dobrego słuchu muzycznego, to jednak wyraźnie słyszałam właśnie tę drugą wersję.
I w zasadzie tę sprawę, jako niewielki incydent, na tym można by zakończyć, jednak, patrząc szerzej, jest to niestety przejaw pewnego bardziej ogólnego problemu dotyczącego także oficjalnych tradycji obecnego państwa niemieckiego, które w sposób niedostateczny wyczyściło je z nalotu nazistowskiej III Rzeszy.

By tego twierdzenia dowieść, przedstawię jak się sprawy mają odnośnie tradycji obecnej Bundeswehry, która na zewnątrz jest przedstawiana jako ostoja demokracji i wolności.
Niewiele jednak trzeba włożyć wysiłku by się przekonać, że rzeczy mają się zgoła odmiennie.
Być może niektórzy jeszcze pamiętają, że Ursula von der Leyen, odchodziła na stanowisko przewodniczącej Komisji Europejskiej prosto z funkcji ministra obrony Niemiec. I wtedy miało miejsce takie spektakularne wydarzenie, mianowicie Bundeswehra, na pożegnanie, urządziła jej wyjątkowo uroczysty wojskowy capstrzyk, z orkiestrą i paradowaniem z pochodniami.
W Polsce to także wzbudziło komentarze, gdyż u nas takie marsze z pochodniami zalicza się do nazistowskich rytuałów. To jednak nie z samych rytuałów wynikać może zagrożenie powrotem do nazistowskich praktyk. Ale jeśli, przy okazji, honoruje się ludzi, którzy współpracowali z Hitlerem, to już tu powinno się zapalić ostrzegawcze światło.

Niewątpliwie Bundeswehra chciała, poprzez wspomnianą uroczystość, podziękować pani von der Leyen, za jej czas, który poświeciła stojąc na czele ministerstwa obrony.
Ale za co konkretnie chcieli jej podziękować? Pani von der Leyen nie wykazała się jakimś wzmocnieniem siły Bundeswehry, czy warunków służby. Wręcz przeciwnie, za jej czasów stan sił zbrojnych był opłakany, a żołnierze, nawet z sił szybkiego reagowania, udawali się na ćwiczenia, jak te w Norwegii, z kijami od szczotek udającymi karabiny maszynowe. Podczas kryzysu migracyjnego, całe oddziały wyrzucono z koszar pod namioty, a tych koszarach kwaterowano migrantów. Bundeswehra wydawała się być wręcz czymś zbędnym.
Ale pomimo tego wszystkiego, był jeden szczególny element, za który Bundeswehra chciała jej podziękować. Chodzi tu o działania w sferze tradycji i godności niemieckich wojsk.
W Niemczech jednostki wojskowe nie noszą imion patronów, za to takich patronów mają koszary wojskowe. Przedtem utarło się, że dość powszechnie na takich patronów wybierano, co może nas Polaków szokować, hitlerowskich generałów.
Także trzy największe okręty Bundesmarine nosiły nazwy od dowódców z czasów Hitlera: Lütjens, Mölders, Rommel.
Pierwszy z nich to dowódca floty Hitlera, admirał Lütjens. Przed swoją ostatnią bitwą, wysłał on, z pokładu pancernika Bismarck, osobistą depeszę do Hitlera: „Walczymy do końca, wierząc w ciebie, mój Führerze, i niezłomnie wierząc w niemieckie zwycięstwo!”.
W RFN uznano, że takie to postacie najbardziej nadają się do tego, by na nich oprzeć tradycję sił zbrojnych nowych, demokratycznych, Niemiec.
Zwróćmy uwagę, że te trzy nazwiska należą do wybitnych przedstawicieli trzech części Wehrmachtu (Heer, Kriegsmarine i Luftwaffe). Co więcej, taką decyzję podjął ówczesny minister obrony, a późniejszy kanclerz, Gerhard Schröder. Ten sam, który potem decydował o rozszerzeniu Unii Europejskiej o kraje Środkowej Europy, w tym Polskę.
Skoro Schröder, poprzez taką decyzję o wyborze nazw okrętów, wskazywał, że RFN jest jakąś kontynuacją Niemiec Hitlera, to można też domniemywać, że uważał on całą Unię Europejską za coś w rodzaju IV Rzeszy, kontynuację III Rzeszy.
Ten wybór hitlerowskich patronów dla okrętów już wtedy wzbudził duże kontrowersje i publicznie rzucono w stronę niemieckich dziennikarzy: „Czy macie w Niemczech tylko nazistowskich bohaterów?”.

Jednak od roku 1995 następowały powolne zmiany i zaczęto, z nazw koszar, takich kontrowersyjnych patronów usuwać. Z bardziej znanych postaci, które swą karierę zrobiły za Hitlera, dotyczyło to m.in. generałów: Ditla, Rudla, Kübler, Konrada, von-Fritscha.
Takie działania wzbudzały jednak coraz większy sprzeciw w szeregach Bundeswehry. Doszło wreszcie do tego, co wydało się im świętokradztwem, że chciano się zamachnąć na ulubionego przez nich feldmarszałka Erwina Rommla.
I tu żołnierzy wsparła von der Leyen, która sprzeciwiła się usunięciu Rommla deklarując, że był on członkiem „ruchu oporu”, twierdząc tak na podstawie tego, że miał jakieś kontakty z przywódcami zamachu Stauffenberga. Z tego powodu zagrożono mu potem sądem, dając wybór popełnienia samobójstwa, z czego skorzystał.

Rommla można różnie oceniać, biorąc pod uwagę jego pewne talenty wojskowe, ale dopisywanie go do antyhitlerowskiego „ruchu oporu” nie ma poważnych podstaw i wielu historyków wątpi w realność takiego przedstawienia.
Wprost przeciwnie, Rommel był ulubionym feldmarszałkiem Hitlera. Swoją wojenną karierę zaczynał na funkcji dowódcy osobistej ochrony Hitlera podczas napaści na Polskę w 1939 roku.
Gdyby Rommel chciał się sprzeciwić Hitlerowi, to miał wtedy wielką okazję bo to uczynić, gdyż jako szef ochrony miał nieograniczony dostęp do jego osoby. Nie zrobił nic, a można sądzić, że zabiegał tylko o własną karierę, co też mu się udało. Sam Hitler, jak zaświadcza Goebbels, uważał Rommla za „legendarnego bohatera wojennego”. Ze swej strony, Goebbels traktował go jak swoją maskotkę i bez umiaru nadymał sukcesy Rommla. Niemieccy naziści stworzyli mit Rommla, wykorzystując go do samego końca, gdy nawet Hitler, w rozkazie wydanym z okazji pogrzebu Rommla, napisał: „W obecnej walce o losy narodu niemieckiego jego imię jest synonimem wybitnej odwagi i nieustraszonej brawury„.
Rommla uwielbiano nie tylko w III Rzeszy, ale także i dziś, jak widać, ma on wielu zwolenników i zwolenniczek, także w najwyższych władzach Niemiec i UE.
Tymczasem prawda o Rommlu jest inna i zapewne gdyby przeżył wojnę to jego działalność oceniłby sąd wojenny, gdyż był to, przede wszystkim, brutalny wykonawca woli Hitlera, nie dbający, jak choćby podczas zarządzania okupacją Włoch, o postanowienia Konwencji Genewskiej.

Jeszcze gorzej wygląda sprawa innej postaci, której imię nadal noszą koszary w Munster. Chodzi o Paula Hindenburga, znanego z tego, że to on mianował Hitlera kanclerzem i podpisał dekrety faktycznie wprowadzające nazistowski totalitarnym w całych Niemczech.
Jest oczywistym, że gdyby Hindenburg przeżył do końca wojny, to musiałby stanąć przez Trybunałem w Norymberdze, gdyż jego rola we wprowadzeniu nazistowskiej dyktatury w Niemczech był kluczowa.
I takich to „bohaterów” czczą dzisiaj Niemcy; nie wstydzą się ich, sami siebie uważają za „mocarstwo moralne”, a nas Polaków śmią pouczać w sprawach demokracji i praworządności.
Pod pewnymi względami, oficjalne honorowanie w dzisiejszych Niemczech Hindenburga i Rommla przypomina to co dzieje się na Ukrainie w stosunku do Bandery i Szuchewycza, choć, jak na razie, nie trafili oni tam jeszcze do oficjalnej tradycji sił zbrojnych.
Jak na to wszystko powinniśmy zareagować? Właściwą, według mnie, reakcją byłaby oficjalna nota, do niemieckiego rzędu, w której powinniśmy zwrócić się o usunięcie postaci Hindenburga i Rommla z praktykowanych i akceptowanych obecnie tradycji niemieckich sił zbrojnych.
Skoro Niemcy sami nie rozumieją, że czczenie takich postaci jest naganne, to ktoś powinien im to wyraźnie wskazać.

Stanisław Lewicki

Click to rate this post!
[Total: 33 Average: 3.3]
Facebook

3 thoughts on “Lewicki: Tradycje naszych sąsiadów”

  1. widzę, że na zlecenie 'zjednoczonych prawiczków’ aka patriotów autor się 'skupił’ na Niemcach.
    Ja panu lewickiemu przypomnę taki kawał Mleczki>Pan Bóg robi Polakom kawał: dając im za sąsiadów Rosję i Niemcy
    i cytat – też Mleczki (z kawału akt miłosny nosorożca z żyrafą,):
    .
    Obywatelu, nie pieprz (się) bez sensu
    i sugeruję abyś się pan skupił na realizacji testamentu lecha 'prezio tysiąclecia’ kaczyńskiego przez jaro 'prezes tysiąclecia’>ze szczególnym wskazaniem 'braciach ukraińców’>czystej wody Ukronazi dla których 'rzeź wołyńska’ Polaków to pikuś-polacy, nic się nie stało
    i dlatego cała 'polityka’ tych cepów (tak określił 'zjednoczonych prawiczków’ aka patriotów czyli pis słynny Nowak 'ten od zegarka) pod wodzą kaczora-morawera-dudexa-maciarenki też można opisać: OBYWATELE-NIE PIEPRZCIE bez sensu.

  2. Z tego co widzę to u autora tego newsa nastąpiło jakieś przedawkowanie, bo pisze na zasadzie „nie wiem, ale się wypowiem”. Piosenka „Ein Heller und ein Batzen” jest starą, wojskową przyśpiewką, znacznie starszą niż Hitler, a że autorowi rytmiczność i marszowy charakter oraz niemieckie słowa się tylko z Hitlerem kojarzą to już trudno na takie „januszowo” znaleźć jakiś sensowny argument. Osobiście nie mam żadnego problemu, żeby sobie ktoś w PL wykonywał piosenki w obcym języku i nie mam zamiaru tego cenzurować, ani tym bardziej robić szopki na poziomie dyplomatycznym.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *