Nie tylko podatnicy, ale również pracownicy organów skarbowych oraz sędziowie wręcz sparaliżowani są wyjątkowo niską jakością przepisów współczesnego prawa podatkowego: jest to w istotnej części niezrozumiały bełkot „prawodawcy”, któremu wydaje się, że zna się na podatkach (nie wie, że nie wie). I tu nie ma już istotnej różnicy między przepisami rodem z Brukseli jak i Warszawy. Kiedyś uchwalenie jakiejkolwiek, nawet małoistotnej zmiany w przepisach podatkowych było prawdziwym wydarzeniem: każdy, kto dostąpił przywileju (zaszczytu) uczestnictwa w procesie legislacyjnym wiedział, że został wyjątkowo wyróżniony i czuł presję odpowiedzialności. Nikt nie chciał być posądzony, że przyłożył rękę do głupiego a nawet źle zredagowanego przepisu („knota legislacyjnego”). Wiedział, że będą czytać te przepisy setki tysięcy ludzi i nie będą mieć litości dla głupoty czy tylko nieporadności autora.
Przepisy prawa podatkowego są czytane, interpretowane a następnie stosowane bezpośrednio przede wszystkim przez podmioty prawa podatkowego; na ich podstawie muszą „z marszu” konstruować treść norm prawnych. Gdy treść przepisów jest całkowicie niezrozumiała lub świadczy tylko o tym, że ich autorzy nie mają pojęcia o danym podatku albo nie wiedzą co piszą, nie ma już „stanowionego prawa” w jakimkolwiek znaczeniu tego słowa, bo nie może powstać norma prawna zgodna z treścią przepisu. I na tym koniec. Podmioty obowiązane do stosowania prawa ignorują więc nowe lub zmienione przepisy albo tworzą intuicyjnie „normę prawną” wywodząc jej treść z domniemanego celu wprowadzenia zmiany w treści przepisów prawa. Kiedyś posiłkowano się wytycznymi, które wraz z wejściem w życie nowych przepisów wydawał minister finansów (słynne „listy pasterskie”), ale od lat odstąpił on od tej praktyki. Co dziś robi resort finansów? W kilka miesięcy od uchwalenia przepisów publikuje… projekt tzw. objaśnień podatkowych, które wbrew nazwie niczego nie objaśniają. Są czymś w rodzaju materiału szkoleniowego dla początkujących, który ma spopularyzować wprowadzone zmiany często bez głębszego poznania ich treści. Potem pojawiają się fale indywidualnych interpretacji urzędowych, w których jednak bardzo rzadko rozwiązany jest jakiś rzeczywisty problem interpretacyjny: podatnicy już dobrze wiedzą, nie należy pytać o problemy trudne lub wręcz niedające się rozwiązać w wyniku działalności interpretacyjnej. Skoro przepis nie da się w sposób racjonalny zinterpretować, to po co dać komuś władzę aby wprowadził do obiegu „swoją ewangelię” na jego temat? Po latach za ów przepis biorą się sądy i wymyślają kolejną „swoją normę prawną” i dla obywateli niosą tylko stres i nieszczęścia, które jednak spotykają tylko tych, którzy „poszli do sądu po sprawiedliwość”.
Cóż zrobić aby istotnie poprawić jakość przepisów prawa podatkowego? Sądzę, że znamy już „warunki brzegowe”, które są niezbędną przesłanką tej operacji:
po pierwsze, trzeba odbudować ministerstwo finansów, aby było zdolne napisać projekty projektów wszystkich (bez wyjątku) przepisów podatkowych lub oceni to, co będą podsuwać im lobbyści czy politycy,
po drugie, trzeba wprowadzić bezwzględny nakaz podawania autorów wszystkich projektów (z imienia i nazwiska); projekty niesygnowane muszą iść do kosza,
po trzecie, trzeba wręcz zakazać zlecania na zewnątrz opracowywania projektów przepisów, a jeśli taki przypadek w drodze wyjątku miałby miejsce – muszą być ujawnione imiona i nazwiska autorów, ich afiliacja oraz powiązania z interesariuszami,
po czwarte, trzeba wprowadzić całkowitą jawność lobbingu: każdy kto będzie interesariuszem kogokolwiek (zawodowo lub społecznie) musi pod rygorem odpowiedzialności karnej za fałszywe oświadczenie wskazać swoich zleceniodawców,
po piąte, należy wprowadzić bezwzględny zakaz uczestnictwa w tym procesie osób lub instytucji, które zajmują się ucieczką od opodatkowania w jakiejkolwiek formie.
Poza tym klasa polityczna powinna tworzyć programy polityki podatkowej na podstawie których projektowano by treść przepisów; dziś w tę pustkę wchodzą lobbyści i biznes zajmujący się ucieczką od opodatkowania.
Witold Modzelewski
W C. i K. monarchii Austro-Węgierskiej był taki urząd „głupka koronnego” (nie wiem, czy to była oficjalna, czy potoczna nazwa tego stanowiska; chyba raczej to drugie). Był to taki człowiek o inteligencji i wykształceniu „mocno przeciętnym”, któremu dawano do czytania wszelkie uchwalane przepisy — a że nie „klepano” ich wtedy (nawet w mocno zbiurokratyzowanych Austro-Węgrzech) takich ilości, jak w III RP, było to wykonalne.
Otóż ten człowiek miał za zadanie wypowiedzieć się potem, jak zrozumiał czytany przepis. I był on dotąd przeredagowywany, zmieniany i modyfikowany, aż rzeczony „głupek” nie zrozumiał go prawidłowo.
Dopiero wtedy miał szanse taki przepis zostać przyjęty.
Nie, bo to także nasza przyszłość, o zgrozo!
Niestety.
Real Life.
Live.
Gdyby ludzie posługiwali się jasnym zrozumiałym językiem zbyt wiele dochodowych profesji straciłoby źródło dochodu. Psucie języka to podstawa manipulacji. Odwrotnie zaś jeśli ktoś cierpi na brak skuteczności działania niech zacznie wypowiadać zdania prawdziwe które jasno rozumie w kontekście swojego życia.
Kiedy Pan Modzelewski zajmie się odwalutowaniem Frankowiczów?
Tylko, p. Modzelewski nie napisał jak obronić te 5 punktów przed KE. I co z przepisami Inkorporowanymi z unii??
A obecnie podatnicy płacą władzy za tworzenie prawa, które następnie okazuje się narzędziem zbyt skomplikowanym, aby 95% ludzi mogło zeń samodzielnie korzystać. Muszą więc opłacać prawników, bo sami nie dadzą rady. Prawo stało się luksusem dla bogatych – dla Homo Deus Harariego.
A Pan Modzelewski nie jest przypadkiem jednym z odpowiedzialnych takiego stanu rzeczy ? Bo pamiętam go od lat trzymającego rękę na pulsie prawodawstwa podatkowego. Myślę że teksty w rodzaju „prawo podatkowe nie może być proste” o czymś świadczą.
Może i jest… ale ja go znam z łatwości z jaka w 2015 orał (…)kredyty frankowe(…)…