Od kilku lat chodzę na sejmowe projekcje filmowe dla parlamentarzystów. Pierwszy raz jednak zdarzyło mi się widzieć płaczących posłów. Płaczących po obejrzeniu filmowej historii życia Agaty Mróz – Olszewskiej. Znanej polskiej siatkarki. Historii noszącej wymowny tytuł „ Nad Życie” i poruszająco zrealizowanej przez reżyserkę Annę Plutecką – Mesjasz.
Co aż tak bardzo poruszyło niezbyt przecież na co dzień wrażliwych parlamentarzystów? Może gra odtwórców głównych ról, w których wystąpili znani aktorzy Olga Bołądź i Michał Żebrowski? A może fakt, że wśród głównych bohaterów odnaleźli choćby swoją koleżankę, senator Alicje Chybicką, która na co dzień opiekowała się znaną siatkarką, a w filmie została znakomicie zagrana przez Danutę Stenkę?
Trudno odpowiedzieć na to pytanie. Bo każdy odbierał ten film inaczej. I był pod jego wrażeniem z innego powodu. Na mnie osobiście wrażenie zrobiło przedstawione w dziele Pluteckiej – Mesjasz ogromne tempo życia Agaty Mróz. Bo przecież ta dwudziestosześcioletnia siatkarka dotknęła w swym krótkim życiu rozmaitych obszarów ludzkiej egzystencji. Umierając, miała przecież za sobą i doświadczenie bycia sportową gwiazdą, i doświadczenie bycia żoną, i wreszcie doświadczenie bycia matką, a także doświadczenie osoby społecznie zaangażowanej, gdy ze szpitalnego łóżka nawoływała poprzez telewizyjne kamery do szerokiej akcji oddawania krwi dla osób dotkniętych białaczką.
Mimo krótkiego życia Agat Mróz przeżyła czasów wiele. I to jej krótkie życie podobne było do pędzącego pociągu. Do pędzącego ekspresu, za oknami którego rzeczywistość zmienia się błyskawicznie. Zmienia się tak szybko, że w zmianach tych nie dostrzegamy żadnego sensu. Tymczasem sens ten jest głęboki. Bo gdyby wbrew decyzji trenera i mimo choroby pojechała do Japonii, nie doświadczyłaby cudu narzeczeństwa. Gdyby nie irracjonalna z medycznego punktu widzenia decyzja o posiadaniu dziecka, pewnie nie doświadczyła by cudu macierzyństwa. I także jej śmierć, chociaż na pierwszy rzut oka kompletnie bezsensowna, również ten ukryty sens ze sobą niesie. Sens wyrażony chociażby w masowym zaangażowaniu na rzecz realnej pomocy osobom cierpiącym na białaczkę.
I to właśnie ten sens szybkiego, dynamicznego, a czasem szaleńczego życia jest dla mnie tym, co w filmie Anny Pluteckiej – Mesjasz uderza mnie najbardziej. Ten sens raz widoczny lepiej, innym razem gorzej, a jeszcze innym razem wymagający postawienia sobie dziesiątek pytań, na które pozornie nie znajdujemy odpowiedzi.
Każdy jednak po tym filmie stawia sobie inne pytania. Pytania fundamentalne. Ale żeby móc sobie je postawić, trzeba obejrzeć film poświęcony i dedykowany Agacie Mróz – Olszewskiej. A podziękowania za to, że każdy z nas może sobie je postawić należą się przede wszystkim reżyserce, aktorom, ale także producentowi filmu – telewizji TVN.
Jan Filip Libicki
www.facebook.com/flibicki
aw
Film nie mógł dostać nagrody za „egzotyczność”, gdyż nie jest „egzotyczny”. Temat jest uniwersalny. Mąż jest postacią dość tragiczną. Całość ma charakter trochę teatralny, a nie kinowy. Choć nie ma trzech jedności, to dość blisko jest do ich zachowania. Większość zdarzeń ma miejsce w mieszkaniu i jego okolicy, a sąd i szkoła, oraz dom rodziców żony jest miejscem mniejszości wydarzeń. Całość akcji to tylko kilka dni. Jedność akcji jest całkiem zachowana. Wątek drugiego małżeństwa jest kartą przetargową pomiędzy żoną i mężem. Zakończenie jest otwarte raczej pozornie niż realnie. Film jest bardzo nieirański. Tak nieirański jak tylko mógł być. Bardzo dobre kino. Przesłanie nie jest libertyńskie, czy liberalne. Nie ma bezczelnego ataku na rodzinę.