Hebron to jedyne miasto na Zachodnim Brzegu, w którym izraelscy osadnicy żyją nie tylko w zbudowanej na przedmieściach dzielnicy, lecz także w centrum, stykając się bezpośrednio z domami Palestyńczyków. Siłowe naruszenie struktury narodowościowej przez władze Izraela, mimo żelaznego uścisku izraelskiej armii, skutkuje konfliktami pomiędzy mieszkającymi tu Palestyńczykami i Żydami. – Tutaj był sklep, a teraz brama jest na stałe zamknięta i nie ma przejścia – mówi 30-letni Abu, mieszkaniec Hebronu, wskazując na solidną, żelazną furtę z namalowaną palestyńską flagą. Na zamkniętej bramie obok wizerunki Jasera Arafata i duża naklejka z napisem po angielsku i arabsku: „Uwaga! To nielegalnie okupowany teren”. Stare Miasto w Hebronie – zaczepia mnie chłopak o kręconych czarnych włosach, student historii i ekonomii na Uniwersytecie Hebrońskim. Ayman Fakhori proponuje, że oprowadzi mnie po mieście, po miejscach związanych z konfliktem żydowsko-palestyńskim. Obiecuje opowiedzieć prawdę w przeciwieństwie do rzekomych kłamstw i przeinaczeń serwowanych w przewodniku wydawnictwa Lonely Planet o Izraelu. Podkreśla, że jemu zależy na tym, by świat nie zapomniał o tym, co dzieje się w Hebronie.
Aresztowani 12-latkowie
Idziemy przez uliczny targ. Jest gwarno, mnóstwo ludzi. Obok otwartych sklepów Arabowie handlują na środku ulicy. – W normalnym kraju nie można handlować na ulicy, ale ci wszyscy palestyńscy kupcy potracili swoje sklepy w części miasta przejętej siłą przez Izrael i albo przenieśli się tutaj, albo są bezrobotni – tłumaczy Ayman. Niektóre sklepy zamknięto, bo Palestyńczycy nie mają już prawa wstępu do tamtej części miasta, inne – ze względów bezpieczeństwa dla żydowskich osadników. – Ten facet miał sklep w tamtej części miasta – mój przewodnik wskazuje palcem na brodatego mężczyznę w brązowej skórzanej kurtce sprzedającego damskie ubrania. – Teraz handluje na ulicy – dodaje. Witam się z palestyńskim handlarzem, który potwierdza słowa studenta. Ponad ulicą widzę stalową siatkę. – Ta siatka chroni sprzedających, kupujących i spacerujących po centrum Hebronu przed kamieniami i śmieciami rzucanymi z okien domów przez żydowskich osadników – mówi Ayman. – Czasami nawet rzucano w ludzi kwasem – dodaje.
35-letni Mohamed zaprasza mnie do swojego domu. Wchodzimy na dach. Widzę panoramę wzgórz Hebronu z pobudowanymi domami o jasnych kolorach ścian. – Pięć metrów od mojego domu wybudowano blok dla osadników – Mohamed wskazuje palcem na wyższy budynek z zakratowanymi oknami. – Teraz ciągle są jakieś konflikty. Strzelano do mojego zbiornika na wodę – pokazuje zalepione dziury. – Brat mojej żony zginął. Do kilkuletniego syna drugiego brata strzelono gazem łzawiącym, przeszedł operację w Jordanii, ale nadal bardzo słabo widzi – opowiada. Wracamy do wnętrza domu. – Często przychodzą do mojego domu żołnierze – Mohamed pokazuje na komputerze własnoręcznie nagrany kamerą cyfrową filmik, na którym rozpoznaję pokoje, po których chodzą izraelscy żołnierze w pełnym uzbrojeniu. – Wtedy mam problemy – dodaje. Drugi filmik przedstawia jedną z ulic Hebronu. Palestyńczycy rzucają koktajlami Mołotowa, a izraelscy żołnierze odpowiadają ogniem. – To było cztery dni temu – mówi Mohamed. Na trzecim filmiku kilku izraelskich żołnierzy prowadzi trzech aresztowanych palestyńskich chłopców. Mają może 12-13 lat. Nie więcej.
Wychodzę z domu Mohameda, na dole czeka Ayman. Prowadzi mnie ulicę dalej. – Tu jest granica – wskazuje na podwójne betonowe zapory, siatki i druty kolczaste. – Pomiędzy tymi ogrodzeniami nie wolno chodzić, nie wolno nawet sprzątać – objaśnia mój przewodnik. – Osadnicy rzucają tu różne rzeczy. Potem Palestyńczycy, którzy niedaleko przebywają, na przykład kupcy z pobliskiego targu, chorują na ciężkie choroby – dodaje. Na ścianach domów widać różne napisy po angielsku: „Syjonizm to rasizm”, „Zwalczaj miasto duchów”. – Część Hebronu zajęta przez osadników to dla nas, Palestyńczyków, miasto duchów – mówi Ayman. – Kiedyś tam mieszkaliśmy, żyliśmy, teraz nie możemy nawet wejść – stwierdza.
Zakaz wstępu dla Palestyńczyków
Idziemy dalej. Ulica wygląda jak wymarła. Pozamykane wielkie zielone zardzewiałe bramy, wybite okna, stare arabskie szyldy sklepowe, niektóre ściany porasta roślinność. – Tutaj było życie. Teraz miasto jest wymarłe dla Palestyńczyków. W tych wszystkich bramach były sklepy – mówi mój przewodnik. Teraz są pozamykane „ze względów bezpieczeństwa”. Kilka kroków dalej znów zatrzymujemy się. – W tym budynku było muzeum na temat otomańskiej historii miasta – Ayman wskazuje na niemal walący się budynek z powybijanymi szybami. – Wojsko [izraelskie – TC] je zamknęło, by zniszczyć naszą tradycję, by historia poszła w niepamięć. Nie można tu teraz nawet wchodzić – podkreśla. Idziemy kilkaset metrów dalej. Postawiony w poprzek ulicy kontener jest posterunkiem izraelskiego wojska. W środku trzech młodych żołnierzy. Bramka bezpieczeństwa. Żołnierze zatrzymują wyrywkowo Palestyńczyków. Obcokrajowcy ich nie interesują. Można zagadnąć. Odpowiedzą po angielsku. Żołnierze słyszą, że Ayman opowiada mi o mieście i źle na ich temat. Nie reagują. To młodzi chłopcy, którzy pewnie niewiele rozumieją z polityki. Wydaje się, że żołnierze przesiąknięci propagandą sami są ofiarami polityki państwa żydowskiego, wykonują rozkazy. Warto zaznaczyć, że obowiązkowa służba wojskowa w Izraelu trwa trzy lata dla mężczyzn i dwa lata dla kobiet. A bierze się ich do armii już w wieku 18 lat, po szkole średniej, a przed studiami.
Kilkanaście metrów za posterunkiem odwracam się, czy przypadkiem nie skierowali broni w moją stronę. Nie, wszystko w porządku. – Dalej jest zakaz poruszania się dla Palestyńczyków. Gdybym poszedł pięć metrów dalej, złamałbym prawo, zostałbym aresztowany, a może nawet zastrzelony – mówi Ayman. – Zaledwie pięć metrów! To chore! – wzburza się. – Palestyńczycy muszą chodzić dookoła trzydzieści minut, zamiast siedem minut, by wrócić ze sklepu do domu – stwierdza. Ulica ogrodzona jest drutem kolczastym. Przecznice zablokowano betonowymi murami. Dalej mieszkają już tylko osadnicy. Spotykamy wolontariuszy z Międzynarodowego Ruchu Solidarności (International Solidarity Movement) i Przejściowej Misji Międzynarodowej w Hebronie (Temporary International Presence in Hebron), których zadaniem jest monitorowanie aktualnej sytuacji w mieście. Wolontariusze ze Szwecji i Szwajcarii pozdrawiają Aymana i podążają w kierunku izraelskiego posterunku.
Idziemy kilkanaście schodów w górę – w boczną ulicę, gdzie Palestyńczycy mogą się poruszać. Poniżej drut kolczasty. Na wprost palestyńska szkoła. – Osadnicy strzelają w niebo lub rzucają kamieniami, by wystraszyć dzieci idące do szkoły – mówi Ayman. – Czasami szkoła jest czynna tylko trzy godziny, bo jest zamykana przez żołnierzy, „by nie wzniecać konfliktu” – ciągnie. – Czasami żołnierze nie przepuszczają przez posterunek uczniów idących do szkoły do miasta – nie mogą się uczyć, zarywają przez nich lekcje – dodaje. – To wszystko bardzo źle działa na psychikę dzieci – zaznacza.
Samo usunięcie Palestyńczyków z części Hebronu nie przebiegało sprawnie. – Kiedy wysiedlano palestyńskie rodziny, one nie chciały wyprowadzać się skąd. Niektórym oferowano duże kwoty pieniędzy – dwa miliony dolarów, a mimo to nie chciały opuścić swoich domów. Do jednej rodziny, która odmówiła odszkodowania, wkrótce przyszli izraelscy żołnierze, zabili dwoje małych dzieci i siłą wyrzucili wszystkich z domu – opowiada Ayman. – To był dom strategiczny. Zrobiono w nim kwaterę wojskową, a na dachu dobudowano posterunek – dodaje.
Cały teren, gdzie mieszkają żydowscy osadnicy, jest chroniony, kontrolowany i monitorowany kamerami. Ale bez zachęty finansowej i tak nikt o zdrowych zmysłach by się tu nie przeprowadził, żeby mieszkać w takim kotle. – Aby zachęcić osadników do zamieszkania w jednej z enklaw, rząd Izraela płaci 5000 szekli [prawie 4400 zł – TC] na miesiąc na osobę, dzięki czemu w ogóle nie muszą pracować. Dla 5-osobowej rodziny to 25 tysięcy szekli – wyjaśnia Ayman. To bardzo dużo pieniędzy. Oznacza to, że 5-osobowa rodzina dostaje mniej więcej pięć średnich zarobków w Izraelu. Za nic. To znaczy za to, że tu mieszka. Jednak wielu z tych osadników pracuje dodatkowo w odległej o 30 kilometrów Jerozolimie, więc mają dwa razy więcej. Dostają też darmowe paliwo. Osadnicy są także wspomagani finansowo przez bogatych Amerykanów żydowskiego pochodzenia – poprzez m.in. brooklyński Fundusz Hebron. – Większość z przybyłych tu osadników to ludzie z marginesu społecznego, byli biedakami, kiedy się tu osiedlili, a teraz są bogaczami – mówi Ayman.
„Traktują nas jak zwierzęta”
Według izraelskich statystyk żydowscy osadnicy w centrum Hebronu są częścią osiedleńców 8-tysięcznego osiedla Kiryat Arba, które zostało wybudowane trzy kilometry od centrum miasta. Pierwsza grupa kolonistów przybyła do Hebronu w 1978 roku, a w latach 90. XX wieku wybudowano kolejne domy. Wbrew porozumieniom pokojowym nie tylko kawałek miasta wydarto Palestyńczykom, ale izraelscy żołnierze wchodzą nawet na tereny będące pod władzą palestyńską, by aresztować Palestyńczyków. – Żydzi zajęli strategiczne punkty w mieście i wiem, że kolejnym etapem będzie zajęcie pozostałej części Hebronu i całkowite usuniecie stąd Palestyńczyków. To tylko kwestia czasu – uważa Ayman. – A przecież Hebron to palestyńskie miasto! To nasza ziemia! Nie opuścimy jej. Chcemy pokoju – zapewnia student. – [Żydzi – TC] nie traktują nas [Palestyńczyków – TC] jak ludzi. Traktują nas jak zwierzęta, a sami uważają się za lepszych – mówi z goryczą w głosie Ayman. – Blokują nawet stronę internetową naszej organizacji – dodaje.
– Z Zachodniego Brzegu Izrael zrobił jedno wielkie więzienie – stwierdza Ayman na zakończenie „wycieczki” po Hebronie. Nie ma się co dziwić temu odczuciu w sytuacji, gdy na granicy z Zachodnim Brzegiem władze Izraela, wbrew mieszkającym tu Palestyńczykom, wybudowały barierę w postaci ogrodzenia z rowem lub 8-metrowy wielokilometrowy betonowy mur. Oczywiście tłumaczone jest to względami bezpieczeństwa. Robimy sobie pożegnalne zdjęcie telefonem komórkowym Aymana i żegnam się ze studentem. Przechodzę do części Hebronu zamieszkałej wyłącznie przez żydowskich osadników. Drogę zastępuje mi uzbrojony izraelski żołnierz. – Paszport! – mówi stanowczym głosem. Podaję dokument bez oporu. Po sprawdzeniu odpowiednich pieczątek oddaje mi go i pozwala iść dalej.
Ulica jest znacznie czystsza niż w części zamieszkałej przez Arabów. Mało ludzi w przeciwieństwie do gwarnej części palestyńskiej. Wokół mnóstwo izraelskich flag, które lekko powiewają na słabym wietrze. Na budynkach pojawiają się oficjalne państwowe tablice propagandowe w języku hebrajskim i angielskim. „Korzenie narodu żydowskiego. Era biblijna: Hebron, miasto patriarchów, stolica Judei, miejsce początków rządów Dawida” – głosi niebieskimi literami jedna tablica. „Wyzwolenie, powrót, odbudowa. 1967: wyzwolenie Hebronu i powtórne osiedlenie się społeczności żydowskiej: ‘Dzieci wróciły do własnych granic’” – czytam na drugiej tablicy. W rzeczywistości starożytne dzieje Hebronu są wspólne dla judaizmu, islamu i chrześcijaństwa. Tutaj znajdują się groby biblijnych patriarchów (w tym Abrahama) sprzed czterech tysięcy lat, uznawanych przez te wszystkie trzy religie.
Ale są też tablice z dłuższym opisem żalów i niesprawiedliwości, jaka dzieje się Żydom ze strony Palestyńczyków wraz z wyjaśnieniem przyczyn zamknięcia sklepów: „Po podpisaniu porozumień z Hebronu w 1997 roku, Hebron został podzielony, pozostawiając Żydom dostęp do trzech procent miasta. Żydzi zostali ograniczeni do jednej ulicy o długości jednego kilometra. We wrześniu 2000 roku Arabowie rozpoczęli ‘wojnę Oslo’ (druga Intifada), wojnę terrorystyczną przeciwko żydowskim mieszkańcom Hebronu i gościom. Po wielu atakach i rannych te sklepy zostały zamknięte z przyczyn bezpieczeństwa przez zarządzenie wojskowe. Duże prosperujące punkty handlowe i centra zakupowe, poza dostępem dla Żydów, są otwarte w arabskiej części miasta”. W jeszcze innym miejscu czytamy o 3700-letniej obecności Żydów w Hebronie, o tym jak w 1929 roku Arabowie rozpoczęli działania terrorystyczne, torturując i mordując 67 Żydów, a po II wojnie światowej zniszczyli dzielnicę żydowską, synagogę zamienili w chlew dla owiec, a domy w magazyny śmieci. Tablica wspomina też o tym, jak w 2001 roku arabski terrorysta zabił żydowskie niemowlę.
Nie widziałem natomiast tablicy o innym zamachu, o czym pisze choćby przewodnik Lonely Planet. Mianowicie w 1994 roku podczas ramadanu Baruch Goldstein, Żyd urodzony w Nowym Jorku, otworzył ogień do Palestyńczyków podczas ich modlitwy w hebrońskim meczecie, zabijając 29 osób, a kolejnych 200 raniąc. Przeciętny mieszkaniec Izraela uważa Goldsteina za mordercę z zimną krwią, jednak ekstremistyczni osadnicy żydowscy traktują go jak bohatera, a jego grób jest popularnym miejscem pielgrzymek. Właśnie po tej tragedii ONZ ustanowiła Przejściową Misję Międzynarodową w Hebronie, której rolą jest obserwowanie rozwoju sytuacji w mieście. Z kolei Barack Obama, prezydent USA, podczas tegorocznej marcowej wizyty w Izraelu oświadczył jednoznacznie, że budowa osiedli żydowskich na Zachodnim Brzegu nie służy sprawie pokoju.
Tomasz Cukiernik
Najwyższy Czas!
M.G.
Izrael to państwo apartheidu. Byłem widziałem. Np. budują na terenie autonomii palestyńskiej nowe osiedle dla francuskich Żydów. W nowej dzielnicy mieszkają może 3 rodziny ulice są oświetlone i wygląda jakby były zaludnione. Widok taki jest z pola pasterzy w Betlejem. Mur odgradzający to skandal na skalę światowa. Żydzi mniej się mnożą i mają pełne gacie bo arabowie/palestyńczycy (w tym chrześcijanie) mnożą się szybciej. A tak w ogóle obecni Żydzi aszkenazyjscy to w większości Chazarowie, którzy przyjęli judaizm a nie Żydzi ociekający na wschód do Rzeczpospolitej. Myślę, że Palestyńczycy mają więcej cech wspólnych z Żydami z czasów Jezusa niż Żydzi, którzy Palestynę zajęli po 1948 r. Palestyńczycy to mieszanka arabów i Żydów którzy po VII wieku przeszli na islam z powodów finansowych. Oczywiści Żydzi współcześni też mają prawo do części Palestyny ale nie do całości.