Znakomity wynik Ruchu Palikota w wyborach wywołał refleksję – jak to się właściwie stało, że osobnik ze sztucznym penisem w jednym ręku i świńskim łbem w drugim, którego przekaz w dużej mierze sprowadza się do kpienia ze wszystkiego, co wartościowe, a w walce politycznej nie cofa się nawet przed kpieniem ze zmarłych osiągnął taki sukces? Jak to jest, że po raz kolejny zwyciężyła polityka transgresji, czyli przesuwania granic, jeśli chodzi o polityczny obyczaj i kumulację obrazoburstwa?
Wydaje się, że interpretacje mogą być trzy, na pozór się wykluczające, lecz – po głębszym zastanowieniu – mogące nieźle współgrać. Przed dokonaniem tychże, należałoby się zastanowić kim właściwie jest poseł z Biłgoraja i jaki charakter ma jego Ruch? Pragmatyzm wydaje się tu stać blisko zapędów wywrotowych, a establishment niedaleko chęci wywrócenia do góry nogami panującego status quo.
1/ Marzeniem każdego, kto kontestuje „zabetonowaną” scenę polityczną i monopolizację dyskursu przez cztery partie, skoncentrowane raczej na ambicjonalno-personalnych utarczkach, aniżeli na realnych sporach i dyskusjach, zdawało się być „nowe otwarcie”, czyli przełamanie monopolu przez jakąś nową siłę. Na pozór wydawać, by się mogło, że rolę „lodołamacza” spełnił Janusz Palikot z ruchem swojego imienia. Niestety, wydaje się, że tylko na pozór.
Palikot wydaje się być „podrzutkiem” z establishmentu, jego inicjatywa nie stanowi żadnej autentycznej kontestacji, mającej źródło w realnych oddolnych ruchach społecznych. Daleko mu choćby do „Samoobrony” i byłbym sceptyczny wobec określania RP mianem „Samoobrony dla ludzi z wielkich miast” (a takie stygmaty były ostatnio popularne).
Palikot, na co wskazuje tak jego polityczna przeszłość (wydawanie konserwatywnego tygodnia „Ozon”), jak i chociażby wypowiedzi byłej żony to koniunkturalista i konformista, który zobaczył przestrzeń do zagospodarowania po lewej stronie sceny.
Można się nawet zastanawiać, czy geneza jego Ruchu nie tkwi w chęci pogłębienia wspomnianego wyżej „zabetonowania” sceny i nie wynika z chęci stworzenia koncesjonowanej opozycji, której istnienie znacznie utrudni powstanie realnego oporu wobec establishmentu. Czy Palikot to nie jest po prostu „szczekacz”, wypchnięty przez Donalda Tuska z Platformy w momencie, gdy społeczeństwo przestało obawiać się powrotu rządów PiS, przez co PO nie musiało odwoływać się do agresywnej, antypisowskiej retoryki, uosabianej przez Palikota? Jedno jest pewne – nazywanie przyjaciela prezydenta Polski i całej wierchuszki znaczących osób w państwie człowiekiem spoza systemu i „nową jakością” w polityce zakrawa na absurd.
Sam ulegałem złudzeniu, że wszelka zmiana i „odblokowanie” sceny politycznej niesie za sobą tylko plusy. Abstrahując od tego, czy Palikot oznacza owo „odblokowanie”, stwierdzić należy, że – oczywista oczywistość – zmiana ma sens, jeśli jest zmianą na plus. Sam rozumiem przez to wniesienie do dyskursu jakichś nowych wartości. Tymczasem Janusz Palikot wnosi zradykalizowane anty-wartości. Układanie krzyża z puszek po piwie Lech, pogarda wobec starszych, modlących się ludzi – to imponuje jego elektoratowi. Żadna poważna i działająca na szeroką skalę formacja nie doszła do swojej pozycji opierając się na anty-wartościach, jednak zarazem epatowanie nimi stwarza pewne możliwości, na co RP jest dobitnym przykładem.
Powyżej zastanawialiśmy się nad personalnym aspektem „odblokowania” podobno spersonifikowanego w Palikocie. To „odblokowanie” ma gwarantować przyjaciel establishmentu i bywalec salonów…
To „odblokowanie” mają również zapewnić osoby, o których niewiele wiemy poza tym, że jedna miała penisa, ale poddała się operacji i stała się kobietą, inna jest pierwszym zadeklarowanym homoseksualistą w parlamencie, zaś kolejna – kryminalistą. Z tej perspektywy wygląda to na typowy „cyrk na kółkach”, bo o merytorycznym przygotowaniu tych ludzi nie wiemy absolutnie nic. A przecież to chyba ono, nie zaś fakt, że ktoś przeszedł operację zmiany płci jest najważniejsze w pracy parlamentarzysty…
Reasumując, w świetle tej interpretacji opozycyjność Palikot to mistyfikacja, zaś on sam został poniekąd wykreowany przez PO, która dzięki temu będzie mieć wygodną opozycję.
2/ Zastanówmy się teraz nad ideowymi wymiarami „nowej jakości”.
Mocno wspierał Palikota Jerzy Urban, „Goebbels stanu wojennego”, którego wymierzone w księdza Jerzego Popiełuszkę odezwy zainspirowały jego morderców (sami przyznali to podczas procesu). Do Sejmu z jego list dostał się Roman Kotliński, agent z czasów PRL, wydawca tygodnika, w którym publikował morderca Popiełuszki, towarzysz Piotrowski.
Może to być dowodem na to, że antyklerykalizm zawsze musi mieć agresywny charakter (wskazywał na to, w kontekście rozważań o pogaństwie, np. antropolog Rene Girard) albo po prostu kończyć się brutalną agresją fizyczną. Może też dowodzić, iż „nowa jakość” w wydaniu Ruchu Palikota to rewaloryzacja najbardziej podłych, obrzydliwych i morderczych zarazem praktyk minionej epoki. Proponuję, by „most międzypokoleniowy” stanowili synowie Wandy Nowickiej, posłanki Ruchu, którzy żałowali, że Stalin nie osiągnął tyle, ile mógł, a także pochwalali katyńskie ludobójstwo. To jest prawdziwa „nowa jakość”!
Reasumując, w świetle tej interpretacji Ruch Palikota to formacja nowa, ale jakościowo to nawrót do afirmacji haniebnego antyklerykalizmu czasów przeszłych. To modernizacja w duchu Tadeusza Krońskiego, deklarującego, że „my sowieckimi kolbami nauczymy ludzi w tym kraju myśleć racjonalnie bez alienacji”.
3/ Trzecia interpretacja wydaje się być mocno powiązana z drugą, ideowym wspólnym mianownikiem komunistycznego „betonu” jest oczywiście agresywny antyklerykalizm.
Sojusz Lewicy Demokratycznej, okupujący dotychczas lewą stronę parlamentu, był gotów iść na liczne kompromisy z Kościołem. To formacja pełna technokratów, dla których ważna jest władza i czerpanie profitów z publicznych funkcji, jednak jednocześnie całkowicie wyzuta z idei.
Różnica między nią, a RP jest analogiczna do różnic dzielących rząd hiszpańskiego premiera Felipe Gonzaleza od gabinetu Jose Zapatero. Jeden i drugi nominalnie jest socjaldemokratą, tyle że pierwszy to taki odpowiednik SLD, nie mający ambicji dokonywania gruntownych przemian, raczej akceptujący panujące status quo. Drugi wzniecił historyczne spory, przeforsował radykalnie lewicowe zmiany obyczajowe, słowem – dokonał rewolucji.
Niestety, osoby pokroju Nowickiej czy Biedronia wydają się dość ideowe i mocno wierzące w prezentowany zestaw przekonań. Przy tym dotychczas nie uczestniczyli w życiu parlamentarnym, toteż nie są skrępowani przez cały szereg powiązań , układów i koneksji. Ich radykalizm nakazuje ich zdecydowanie odróżnić od SLD, choć nominalnie jedno i drugie to lewica.
Choć Janusz Palikot wprowadził do parlamentu 40 posłów, czyli nieporównywalnie mniej niż rządząca Platforma, to należy mieć obawę, iż ich wpływ będzie nieproporcjonalnie duży w stosunku do ilości.
Juan Donoso Cortes, hiszpański tradycjonalista z XIX wieku wskazywał na dwuetapowość rewolucji – po pierwszej fazie – liberalnej, następuje kolejna – socjalistyczna. Rzecz jasna, druga stanowi jedynie rozwinięcie pierwszej – przykładowo, jeśli liberałowie optują za równością w kilku sferach (np. wobec prawa), to socjaliści idą dalej i szermują hasłem równości dochodów. Są więc spójniejsi i bardziej wyraziści, a przez to – bardziej zachęcający do potencjalnych wyborców.
Sytuacja z Platformą Obywatelską i Palikotem wydaje się być paralelna – ta pierwsza to „front narodu”, formacja rozmyta ideowo, wyzuta silnej tożsamości, produkt „postpolityki”, o profilu – jak ktoś to ironicznie i trafnie zarazem ujął – „konserwatywno-liberalnej socjaldemokracji”, zaś ten drugi wprowadził do Sejmu multum osób o radykalnych poglądach, którzy mają bardzo wyrazisty i konkretny projekt przemiany istniejącej rzeczywistości. Obawiać się więc można, że wyrazisty RP może niestety zdominować nijaką Platformę. Ta ostatnia ma za sobą 4 lata bardzo kiepskich rządów, jednak w porównaniu z RP to formacja raczej niegroźna (podkreślam – w porównaniu z RP!).
Konkludując, Palikot stanowi rozwinięcie i uskrajnienie treści akceptowanych przez salony, zaś te ostatnie patrzą na niego życzliwym okiem. Zarazem ludzie, których przygarnął mają potencjał potrzebny do dokonania radykalnej, rewolucyjnej zmiany obecnej rzeczywistości, a on niewątpliwie nie będzie ich trzymał na łańcuchu, bo – choć być może sam jest zwykłym koniunkturalistą – zwyczajnie mu się to nie opłaca. Czy jego ludzie okrzepną w parlamencie i zapomną o radykalizmie, podobnie jak ich szef stając się koniunkturalistami artykułującymi agresywne slogany tylko wtedy, gdy im się to będzie opłacać, czy przystąpią do realizacji deklarowanego programu, czas pokaże.
Jacek Tomczak
aw