Pisząc na temat powstania warszawskiego, należy najpierw uściślić, co dokładnie ma się na myśli: samo powstanie czy też kulturę pamięci o tamtych wydarzeniach. Nie jestem historykiem, nie będę więc podejmować się próby oceny zasadności decyzji ówczesnych dowódców. Przedmiotem mojego tekstu jest kultura pamięci związana z powstaniem.
Pojęcie „kultura pamięci” brzmi dla polskiego czytelnika może trochę obco. Jest ono natomiast powszechnie używane przez niemieckich politologów i historyków (Erinnerungskultur), głównie w kontekście holokaustu. Od czasu zakończenia Zimnej Wojny coraz częściej używa się go także w odniesieniu do II Wojny Światowej, a konkretnie względem różnych kultur wspomnień tej wojny w poszczególnych państwach europejskich.
Dobrym teoretycznym wprowadzeniem do tematyki kultury wspomnień jest praca Aleidy Assmann pt. „Długi cień przeszłości. Kultura pamięci a polityka historyczna” (Der lange Schatten der Vergangenheit. Erinnerungskultur und Geschichtspolitik). Autorka analizuje takie pojęcia jak kolektywna konstrukcja przeszłości, pamięć społeczna, mit, normatywna siła społecznych ram pamięci, narracja ofiary, strategie wypierania wydarzeń z pamięci, toposy pamięci (zwycięzca/przegrany, ofiara/sprawca, świadkowie). Autorka analizuje także powiązania między pamięcią historyczną a polityką. Bez wątpienia jest to temat rzeka, dlatego też w Niemczech powstają setki prac naukowych, jemu poświęconych. W tej chwili można nawet mówić o pewnej dysproporcji między analizą samych wydarzeń historycznych a analizą kultury wspomnień tych wydarzeń. Ta druga staje się coraz bardziej dominująca.
Taka dysproporcja nam, Polakom, jak na razie nie grozi. Wręcz przeciwnie, rzeczowa analiza polskiej kultury pamięci, w tym także o powstaniu warszawskim, jest pilnie potrzebna.
W okresie komunizmu powstanie warszawskie nie odgrywało szeczególnej roli w oficjalnej kulturze pamięci. Pamięć o powstaniu była przede wszystkim zachowywana przez powstańców i ich rodziny. Pierwszy w Polsce pomnik upamiętniający uczestników powstania warszawskiego stanął w 1945 roku w Słupsku i przez długi czas był jedyną tego typu formą upamiętnienia w całym kraju. W 1989 roku w Warszawie został wybudowany Pomnik Powstania Warszawskiego.
Nasilanie się obecności powstania w polskiej kulturze pamięci zaczęło się od obchodów 60. rocznicy wybuchu powstania, zorganizowanych przez Lecha Kaczyńskiego, i od otwarcia Muzeum Powstania Warszawskiego w Warszawie. Z roku na rok mamy do czynienia z intensyfikacją działań poświęconych organizowaniu różnego rodzaju imprez związanych z obchodami tamtych wydarzeń. Stosunek do powstania stał się także jednym z elementów składowych wojny polsko-polskiej. Podczas gdy dla pewnej części społeczeństwa wspominanie powstania stało się niemalże głównym obowiązkiem patriotycznym, dla innej jest ono wręcz przejawem szaleństwa politycznego Polaków. Stosunek do powstania dzieli nas i jest przedmiotem bezpardonowej walki politycznej. Jednym słowem: w Polsce mamy do czynienia z wojną o kształt przyszłej kultury pamięci o powstaniu.
Przyjrzyjmy się najpierw głosom krytycznym pod adresem aktualnej „powstaniomanii”. Przeciwnicy romantycznej kultury pamięci o powstaniu wskazują na jej skrajnie emocjonalny charakter, jak również daleko posunięte lekceważenie prawdy historycznej. Powstanie w końcu zakończyło się prawdziwą kleską militarną Polaków, a jego skutkiem była śmierć wielu tysięcy warszawiaków i i kompletne zniszczenie miasta. Sprawą sporną jest kwestia tego, czy aktualni decydenci mogli przewidzieć taki rozwój wypadków. Niezależnie od odpowiedzi na to ostatnie pytanie, krytycy „powstaniomanii” wskazują na to, że jedynym powodem do narodowej dumy może być prawdziwa waleczność powstańców. Jednocześnie wskazują jednak na to, że waleczność sama w sobie nie jest cnotą, jeśli sprawa, o którą się walczy, jest z góry przegrana. A ich zdaniem tak właśnie było w 1944 roku. Przeciwnicy romantycznej kutlury pamięci o powstaniu wskazują na związane z nią zagrożenia dla przyszłości narodu polskiego. Może ona doprowadzić do wykształcenia się w przyszłych pokoleniach romantycznej postawy politycznej. Postawa taka może pchnąć Polaków do kolejnego zrywu narodowego, którego efektem będzie brutalna pacyfikacja narodu i – być może – nawet jego unicestwienie. Obawy te są jak najbardziej uzasadnione. Jednostronna gloryfikacja waleczności i gotowości do samopoświęcenia się dla ojczyzny jest czymś na kształt niebezpiecznego ładunku wybuchowego, który w każdej chwili może przez kogoś zostać odpalony. I tym kimś wcale nie musi być przyjaciel narodu polskiego. Krytycy romantycznej kultury pamięci powstania słusznie więc wskazują na jej niebezpieczeństwa. Dalsze nasilanie się aktualnej tendencji może pozbawić Polaków realistycznego spojrzenia na tamte wydarzenia, a tym samym na politykę w ogólności.
Przedstawiciele „frakcji patriotycznej” wskazują natomiast na fakt długoletniej nieobecności powstania w oficjalnej kulturze pamięci, co było podyktowane względami czysto politycznymi. I tutaj należy przyznać im rację. Powstanie było wyrugowane z komunistycznej kultury pamięci, gdyż było niewygodne dla ówczesnych decydentów politycznych. Zgodnie z oficjalną wersją historii, Polska została oswobodzona przez swojego największego sojusznika, czyli ZSRR. Przypominanie o fakcie, że tenże „sojusznik” stał na prawym brzegu Wisły i nie udzielił żadnego wsparcia walczącej stolicy, było bardzo nie na rękę zarówno polskim, jak i rosyjskim komunistom. Kultura pamięci powstania w PRL jest tematem na osobny artykuł. W kontekście poruszanej tutaj problematyki należy zaznaczyć, że wspominanie powstania było dla wielu Polaków elementem walki przeciwko urzędowej wersji historii narzuconej Polsce przez Sowietów. Powstanie stało się więc już w czasie PRL przedmiotem walki o kształt polskiej kultury pamięci narodowej. Jest to bardzo ważny aspekt omawianej tutaj sprawy. Dla „frakcji patriotycznej” intensywna obecność powstania w kulturze pamięci jest bowiem symbolem naszej narodowej suwerenności. I trzeba przyznać, że coś w tym jest. Przyjrzyjmy się bliżej tej problematyce.
Pamięć o powstaniu była i nadal jest niewygodna nie tylko dla Rosji, ale także dla innych państw. Jedną z przyczyn upadku powstania było nieudzielenia nam pomocy przez aliantów, czyli, jak by nie było, naszych sojuszników. Do walki z Niemcami Polska wystawiła czwartą co do wielkości armię, po ZSRR, USA i Anglii. Polscy żołnierze bohatersko walczyli na wielu frontach II Wojny Światowej. Walczyli o Anglię, Monte Cassino, Bredę, i tak dalej, i tak dalej. Jak odpłacili się nam ci, za wolność których umierali polscy żołnierze? Ano tak, że zostaliśmy przez nich wydani w łapy Stalina, jako jego łup wojenny. Prawda ta była i jest bardzo niewygodna dla Zachodu. Dlatego też powstanie warszawskie nie miało prawa zaistnieć w europejskiej i światowej kulturze pamięci. Nie tylko więc komuniści, ale i państwa zachodnie miały interes w tym, by powstanie warszawskie nie odegrało zbyt wielkiej roli w oficjalnej kulturze pamięci Polski.
Ostatnim zainteresowanym kulturą nie-pamięci o powstania oczywiście są Niemcy. Ośmielę się postawić (na pewno odebraną jako kontrowersyjna) tezę, że podczas tłumienia powstania naród niemiecki osiągnął swoje moralne dno. Sposób walki z polskimi powstańcami nie mieścił się w żadnych kanonach cywilizowanych metod prowadzenia działań wojennych. Sposób tłumienia powstania w dużo większym stopniu odpowiadał natomiast „standardom” azjatyckiego barbarzyństwa. Decyzja o totalnym zniszczeniu miasta, które i tak na dłuższą metę było nie do obronienia przez Niemców, nie miała żadnego racjonalnego militarnego uzasadnienia. Decyzja ta była podyktowana irracjonalną nienawiścią Hitlera do Polaków jak również do wszystkich, którzy ośmielili się stawić mu opór. Powstańcy zostali skonfrontowani z prawdziwie nieokiełznaną furią niszczenia. Niemcy zgotowali Polakom piekło na ziemi. Bratkowski ma rację, pisząc o generacji szatanów, której ktoś narzucił predylekcje godne Lucyfera (S. Bratkowski, Kim chcą być Niemcy, s. 19). Powstanie warszawskie nigdy nie zaistniało w niemieckiej kulturze pamięci. Notorycznie jest mylone z powstaniem w getcie warszawskim. Eksterminacja polskiej ludności cywilnej, jak i całkowite zniszczenie Warszawy na pewno są wielkimi nieobecnymi w pamięci historycznej Niemców.
Polska kultura pamięci o powstaniu warszawskim posiada więc poważny wymiar polityczny. „Frakcja patriotyczna” ma rację w kwestii podkreślania związków treści tej kultury ze sprawą polskiej suwerenności narodowej. Czy proponowana przez nią romantyczna wersja tejże kultury może być traktowana jako wyraz polskiej suwerenności? Obawiam się, że nie.
Jak więc powinna wyglądać polska kultura pamięci o powstaniu. Na pewno powinna zostać oczyszczona z emocjonalnego romantyzmu. Powstanie było klęską i obchodzenie rocznic jego wybuchu powinno nosić charakter żałoby narodowej. Jednocześnie jestem przeciwko takiej kulturze pamięci, której główną składową będzie samooskarżanie się narodu polskiego jako głównego odpowiedzialnego za swoją tragedię. Taki sposób traktowania wydarzeń jak żywo przypomina przypisywanie ofierze gwałtu głównej odpowiedzialności za sam gwałt, na zasadzie: trzeba było nie prowokować. Oczywiście, wiele ofiar gwałtu ponosi współodpowiedzialność za przestępstwo, ale głównym sprawcą zawsze jest gwałciciel. W tym wypadku głównym odpowiedzialnym są Niemcy. Ich wina polegała na złamaniu pierwszego przykazania: Nie będziesz miał bogów cudzych przede mną, piątego: Nie zabijaj, oraz kilku pozostałych.
Pamięć o powstaniu na pewno nie powinna być okazją do pielęgnowania nienawiści. Do kogokolwiek: Niemców, Rosjan, Anglików czy Amerykanów. Pamięć o powstaniu powinna być podtrzymywana ze względu na szacunek do prawdy i prawa Bożego, które było nagminnie łamane podczas tamtych wydarzeń. Pamięć o powstaniu powinna być także okazją do konfrontacji z własnymi narodowymi wadami: naiwnością, łatwowiernością i brawurą (która jest wadą, w przeciwieństwie do odwagi, która jest cnotą). Powstanie warszawskie powinno skłaniać Polaków do refleksji na temat tego, jak w sposób skuteczny powinniśmy walczyć o swoje interesy narodowe. W kontekście tych wydarzeń należy przypomnieć np. postać Romana Dmowskiego, który walczył o odrodzenie państwa polskiego po I Wojnie Światowej nie poprzez nawoływanie do akcji zbrojnej, lecz poprzez intensywną działałność dyplomatyczną. Wiele dla nas wywalczył. Musimy o tym pamiętać, że nasza siła nie leży w przewadze militarnej.
Nieodpowiedzialne kształtowanie polskiej kultury pamięci o powstaniu może doprowadzić do tego, że nadal będziemy koncentrować się na celebrowaniu własnych porażek. Na osłodę dodamy do tego mit mesjanistyczny, dzięki któremu uwierzymy, że w gruncie rzeczy jesteśmy zwycięzcami – moralnymi. Jednocześnie ciągłe samooskarżanie się także w niczym nam nie pomoże. Zamiast tego powiedzmy sobie, że popełniliśmy błąd, którego już nigdy nie powinniśmy powtórzyć. Potraktujmy to jako ostrzeżenie na przyszłość. Pielęgnujmy pamięć o ludziach, którzy tak bardzo kochali swój kraj, że byli gotowi oddać zań swoje życie. Pamiętajmy jednak, że większą sztuką jest żyć dla tego, kogo się kocha, niż dać się bezsensownie zabić. To nie wolność jest naczelną cnotą polityczną, tylko odpowiedzialność. A tej często nam brak.
Magdalena Ziętek
[aw]
Wreszcie jakiś wyważony artykuł dotyczący Powstania. W ogóle, niemal wszystko, co publikuje Pani na konserwatyzm.pl, w jakiś dziwny sposób oddaje prawie w całości mój punkt widzenia. Nawiązując do tematu, dostrzegam pewną tendencję stałych publicystów tego portalu, włącznie z Redaktorem Naczelnym, którzy każde wydarzenie czy zjawisko próbują napiętnować tylko dlatego, że z jakichś powodów Jarosław Kaczyński lub inni politycy PiS mają do tego wydarzenia czy zjawiska pozytywny lub nabożny stosunek. Cała „zdroworozsądkowa” i antyromantyczna argumentacja jest tylko racjonalizacją pierwotnego uprzedzenia. I podobnie jest ze stosunkiem do Powstania Warszawskiego. Czasem uprzedzenie to przybiera formy wręcz karykaturalne lub kliniczne…
Niestety tez tak to widze. I ten proces sie nasila…
Przykro mi, ale fragment: „W okresie komunizmu (…)Pamięć o powstaniu była przede wszystkim zachowywana przez powstańców i ich rodziny” – jest bzdurą rodem z broszurek IPN. Za PRL-u wydano bardzo wiele książek dotyczących powstania (historycznych, wspomnieniowych, albumów), nakręcono kilka filmów (m.in. Kolumbowie, Kanał, Godzina W). 1 sierpnia w TV i prasie zawsze przypominano PW – np. pojawiały się filmy dokumentalne.
Wojsław Zseszeli: A w szkolach uczono o tym, ze Armia Czerwona stala na prawym brzegu Wisly? Bo z tego co wiem, to nie. Bylo to wiec dosc wybiorcze przedstawianie sprawy.
@Wojsław Zseszeli: Rozumiem Pan zarzut. Powinnam dokladniej sformulowac, o co mi chodzi: czyli, ze pelna prawda o powstaniu byla pielegnowana „prywatnie”. O to mi chodzilo. Temat jest skomplikowany, dlatego zaznaczylam, ze jest to temat na osobny artykul.