We wschodniej Saksonii, mieszka około czterdziestu tysięcy autochtonicznej ludności słowiańskiej. To Górnołużyczanie. Ostatni żywy dowód istnienia słowian połabskich. Oprócz Górnołużyczan, na południu Brandenburgii, w okolicach Chociebuża (Cottbus), mieszkają też, mniej liczni, Dolnołużyczanie. Jedni i drudzy należą do tej samej grupy językowej co Polacy, Czesi i Słowacy. W ciągu tysiąca czterystu lat procesy wynaradawiania dotknęły znacznie bardziej protestanckich Dolnołużyczan. Natknięcie się w wiosce pod Chociebużem na osoby mówiące dialektem dolnołużyckim graniczy z cudem. Jeśli już, to są to starsze osoby. Średnie pokolenie wychowane w NRD oraz ich dzieci języka przodków nie znają.
Inaczej ma się sytuacja na Górnych Łużycach. Szczególnie w katolickim trójkącie Budziszyn-Kamjenc-Wojerecy, gdzie pomimo germanizacji i dużego exodusu młodych do zachodnich Niemiec, język i kultura pozostają żywe. To tu istnieją, choć borykające się z olbrzymi problemami, szkoły serbołużyckie. Wydawany jest dziennik „Serbske Nowiny”, a codziennie rano w saksońskim radio można usłyszeć dwugodzinną audycję w języku, który nie powinien wydawać się obcy dla polskiego ucha. Na Górnych Łużycach działają też prężnie różne organizacje, skupione w naczelnym zrzeszeniu Serbołużyczan – Domowinie. Aktywna jest także młodzież, zarówno na polu religijnym, jak i społecznym.
Nie tak dawno światło dzienne ujrzała informacja o odezwie Grupy Inicjatywnej „A serbsce”. Tworzą ją młodzi Górnołużyczanie, z okolic Budziszyna, którzy na gruncie niemieckiego prawa (tzw. ustawa saska) i zgodnie z jego postanowieniami domagają się pełnej dwujęzyczności regionu, który zamieszkują. W tym: dwujęzyczności wszystkich oficjalnych drogowskazów na serbołużyckim obszarze osiedlenia, bez wyjątków i niezależnie od tego, gdzie znajduje się cel podróży, dwujęzyczności napisów na odcinkach autostrad biegnących przez serbołużycki obszar osiedlenia, równoprawności łużyckich nazw wsi na tablicach i drogowskazach – zatem tej samej wielkości, jak nazwa niemiecka oraz dostosowania przestarzałych przepisów urzędowych i dotrzymania saskiej ustawy serbołużyckiej. Napisy na terenach zamieszkałych w większości przez Serbołużyczan, powinny być w języku niemieckim i górnołużyckim. A nie są, o czym sam wielokrotnie się przekonałem. Rzecz nie dotyczy tylko dróg lokalnych, ale na przykład tablic na autostradzie w okolicach Budziszyna. Napisy na nich są wyłącznie w języku niemieckim. W tej sprawie kilka lat temu polski europoseł Sylwester Chruszcz wystąpił z petycją do władz niemieckich. I otrzymał kuriozalną odpowiedź, że umieszczenie drugiej, obok niemieckiej nazwy po górnołużycku, mogłoby prowadzić do dezorientacji kierowców. Jednym z widocznych efektów działań Grupy Inicjatywnej „A serbsce” jest akcja naklejkowa (patrz fotografie). Sprawa oznakowań, podobnie jak administracyjne „rozprawianie się” z resztkami szkolnictwa na Górnych Łużycach, dowodzi fałszywości twierdzeń Berlina o będących – rzekomo – wzorem dla innych krajów relacjach państwa niemieckiego w stosunku do mieszkających na jego terytorium mniejszości narodowych. Paraordung po niemiecku?
Marcin Palade
Portal prawy.pl
aw
Niech Polska zarząda przyłączenia tych terenów do Polski. Serbołużyczanie są z nami blisko spokrewnieni i są u siebie. Niemcy są tam okupantami. Tylko najpierw niech Polska wycofa swoje uznanie dla Kosowa. Jest mi wstyd za to co zrobila Polska. Przepraszam za to braci Serbow. Nie znaczy to barcia Serbowie, że nie darzę też sympatią Chorwatow.