Faworytem w ukraińskich wyborach prezydenckich jest Petro Poroszenko – ukraiński oligarcha, znany bardziej jako „król czekolady”, niż jako prawdziwy polityk. Choć sprawował kilka wysokich urzędów państwowych, to poglądy polityczne zmieniał i potrafił się dogadywać z różnymi opcjami. Finansował „pomarańczowych”, finansował Majdan, a stanowiska sprawował za rządów Partii Regionów i prezydenta Janukowycza. Czy potrafił się dogadać także z Putinem, dzięki czemu konflikt na wschodniej Ukrainie zdaje się wyciszać, a „separatyści” nie otrzymali bezpośredniej pomocy Moskwy?
Trzykrotnie był deputowanym Rady Najwyższej Ukrainy. Choć był finansowym magnatem i jednym z głównych producentów branży spożywczej na Ukrainie, wstąpił do Socjaldemokratycznej Partii Ukrainy. W 2001 utworzył własną Partię Solidarność, z którą wszedł do Naszej Ukrainy Wiktora Juszczenki. Był jednym z liderów „pomarańczowej rewolucji”, oraz jednym z głównym jej sponsorów. W 2004 stanął na czele Rady Bezpieczeństwa i Obrony, lecz ustąpił wskutek konfliktu z ówczesną premier Julią Tymoszenko. W 2006 był kandydatem „pomarańczowych” na przewodniczącego Rady Najwyższej, lecz nie uzyskał wystarczającego poparcia. Został za to przewodniczącym rady Narodowego Banku Ukrainy.
Ale z prorosyjską Partią Regionów także potrafił się porozumieć, gdy ta w 2007 wygrała przedterminowe wybory. W 2009, za prezydenta Juszczenki, Poroszenko został szefem ukraińskiego MSZ. Odszedł w 2010, lecz powrócił ponownie w 2012. W kontrolowanym przez Partię Regionów pierwszym gabinecie Mykoły Azarowa, już za prezydenta Janukowycza, został ministrem rozwoju gospodarczego i handlu. Po wyborach 2012 ponownie był deputowanym w parlamencie, tym razem niezależnym. Podczas protestów antyprezydenckich pod koniec 2013 był jedynym oligarchą, który od razu – a nie dopiero po zwycięstwie „rewolucji” – wspierał obóz opozycyjny.
Mimo to obecny czołowy kandydat na prezydenta Ukrainy wydaje się być tym, który budzi najmniejsze kontrowersje i którego – być może – zaakceptowała już nawet Moskwa. Czy Poroszenko będzie „czekoladowym prezydentem” – czyli takim, który jest dla każdego „do przełknięcia”? Kilka faktów na to wskazuje. Poroszenko prowadzi duże interesy w Rosji, a więc na pewno ma kontakty i z oligarchami, i z administracją państwową. Ma tam kilka fabryk, a jego słodycze cieszą się dużą popularnością. Wzajemne powiązania z Rosją – zwłaszcza finansowe, gospodarcze – mogą być gwarancją pewnego wpływu Moskwy na nowego prezydenta, i to nie koniecznie słabszego, niż przez związki polityczne. W realiach postsowieckich wciąż nierozerwalnie powiązane są ze sobą relacje polityczne, biznesowe, finansowe i prywatne, nieformalne. Dlatego też zarówno w Rosji, jak i na Ukrainie, oligarchowie maczają palce w polityce, a politycy robią wielkie biznesy.
Przede wszystkim jednak napięta sytuacja polityczna zdaje się uspokajać. Po tygodniach ciągłego oczekiwania na eskalację, krwawych starć i walk, konflikt jakby osłabł. Putin nie przyszedł separatystom z pomocą i nie przyłączył Donbasu do Rosji, mimo iż ci formalnie go o to prosili. Nie powtórzył się scenariusz krymski, a rosyjski MON wydał rozkaz powrotu do baz jednostek zgrupowanych wzdłuż ukraińskiej granicy. I wreszcie zapowiedź Putina, że jeśli tylko spłacona zostanie większość długu, dostawy energii na Ukrainę zostaną wstrzymane. Jeszcze 2 tygodnie temu Kreml straszył całkowitym odcięciem dostaw gazu na Ukrainę już w czerwcu.
Poroszenko być może uchodzi przynajmniej do pewnego stopnia za pragmatyka, za biurokratę i ewentualnego technicznego prezydenta. Co ważne dla Putina, był w rządzie Partii Regionów i pełnił ważne funkcje za prezydenta Janukowycza. Nie ma też widocznych powiązań z skrajnymi nacjonalistami i neonazistami. W ostatnich tygodniach kreował się na umiarkowanego zwolennika kompromisu. Powtarzał, że stosunki z Rosją są ważne i muszą być poprawne. Dystansował się nawet od rządu tymczasowego w Kijowie, którego zaakceptowanie dla Moskwy jest nie do przyjęcia. Istotne dla Rosji będzie natomiast, czy Poroszenko popierałby system federacyjny na Ukrainie i autonomię regionów, oraz jakie stanowisko zajmie w sprawie relacji Ukrainy z NATO. Na konferencji prasowej 20 maja sprzeciwił się pomysłowi przeprowadzenia referendum w sprawie członkostwa w Sojuszu.
Jako potencjalnego prezydenta już przed wyborami Poroszenkę traktowali też niektórzy przywódcy państw zachodnich, z którymi się spotykał. Należy także zwrócić uwagę na fakt, że pierwszym kandydatem Zachodu – zwłaszcza Niemiec – był Witalij Kliczko, który wycofał się z wyścigu, choć był finansowany przez Berlin. Czy to porażka Unii i kanclerz Merkel? Być może tak. Na pewno nie jest on na Zachodzie przyjmowany już tak hurra-optymistycznie, jak Kliczko. Wpływać na to może jednak też fakt, że mimo całego doświadczenia politycznego Poroszenko jest, przede wszystkim, oligarchą. Ma powiązania z innymi oligarchami. Nawet będąc ministrem sprawował władzę jak oligarcha, opierając się na różnych relacjach nieformalnych, zakulisowych i opartych na korzyściach finansowych. Taki człowiek u władzy może więc oznaczać trwanie przy status quo, przy starych układach i korupcyjnym stylu sprawowania władzy – a to ostatnie było przecież głównym powodem (słusznego w tym przypadku) wybuchu niezadowolenia społecznego na Ukrainie.
Samemu Poroszence natomiast na zwycięstwie w wyborach najwyraźniej zależy. Straszy bowiem, że jeżeli nie wygra w pierwszej turze, to druga może się w ogóle nie odbyć, a destabilizacja kraju może się jeszcze pogłębić. Mimo wszelkich paradoksów i hybrydowych układów, to akurat nie dziwi. Dla Poroszenki biznes to gra o władzę, a władza – to klucz do biznesu.
Michał Soska
a.me.