Pieśń świętokrzyska dawna czyli łysogórskie żale

Ponad równinami południowego Mazowsza, ponad dolinami Podkarpacia i Ponidzia natura w swej nieprzewidywalności postanowiła dość wcześnie wydźwignąć ku niebu nie tylko wyżynne pagórki, ale i najprawdziwsze góry. Góry, które opierając się erozjom i kataklizmom całych er, stępione zębem czasu i obniżone do zaiste skromnych rozmiarów, górami wszelako pozostały. Góry to prastare i sławne. Góry żywiące nie tylko myśliwych i rolników, ale i przemysłowców najróżniejszych epok. Góry wielokrotnie ukrywające w swych ustroniach rozlicznych buntowników, powstańców, partyzantów. Góry ozdobione jaskiniami, „gołymi od boru” rumowiskami skalnymi – gołoborzami i legendarną Puszczą Jodłową, a z czasem wspaniałymi zamczyskami, klasztorami, świątyniami i urokliwymi wioskami. Góry tajemnicze, skrywające pośród swych leśnych ostępów wspomnienia o anachoretach, zagubionych książętach, groźnych zbójcach i sabatach czarownic, ochoczo buszujących po kamienistych gołoborzach. Góry, których kulminacje stanowiły pokryte rzeczonymi rumowiskami „łyse” wierzchołki Łysicy (612 m.) i Łyśca vel Łysej Góry (595 m.), rezerwujące dla najwyższego pasma imię Łysogór.

Łysiec wyrwali wszakże mrocznym siłom niezłomni benedyktyni, gdy osiedli w ufundowanym przez mężnego Bolesława III Krzywoustego na samym szczycie klasztorze, który stał się wykwintnym ogniskiem kultury i sztuki. A gdy trafiły tu relikwie Drzewa Odkupienia, Łysa Góra coraz częściej nazywana była po prostu Świętym Krzyżem, zaś z czasem cały łańcuch otrzymał miano Gór Świętokrzyskich.

Klasztor z widokiem na Pasmo Jeleniowskie rósł zaś w znaczenie, przebudowywał się w coraz bardziej wysublimowanych (albowiem aż po barok) stylach, krzewił wiarę i najwyższej próby kulturę, służył za królestwo muz na samych górskich kulminacjach i za najważniejsze polskie sanktuarium, wyrastające ku niebiosom pomiędzy królewskim Krakowem a Mazowszem i Litwą. Sam Władysław II Jagiełło przed każdą ważniejszą decyzją udawał się pielgrzymim szlakiem z Nowej Słupi ku klasztornemu wierzchołkowi Świętego Krzyża. Po nim gościnne benedyktyńskie progi podejmowały m.in. Kazimierza IV Jagiellończyka, Zygmunta I Starego i Zygmunta III Wazę. I może efektem pobocznym pielgrzymek do narodowego sanktuarium byłyby nieco wcześniejsze od iście pionierskich wypraw do kaplicy św. Wawrzyńca na Śnieżce narodziny polskiej i światowej turystyki górskiej, gdyby nie tak spektakularna w czasach ostatniego z Wazów kariera heroicznej Jasnej Góry (po prawdzie, to popularnej już dużo wcześniej), która jako duchowe serce Polski zdystansowała w dobie szwedzkiego „potopu” górski przybytek, tak wspaniale promieniujący wykwintną kulturą z drugiego spośród łysogórskich szczytów.

Ściągający znamienite persony, na których skroniach spoczywała korona Piastów i kołpak Jagiellonów, Święty Krzyż żył z jednej strony pradawnymi klechdami, z drugiej zaś kulturowymi zjawiskami obecnymi w całej światłej Europie, na tym dzikim ustroniu nadając im jeszcze dodatkowego smaku. To wszak tutaj powstał (?) m.in. znamienity anonimowy utwór, stanowiący niemożliwy do przecenienia pomnik języka polskiego, pomnik polskiej literatury i pomnik polskiej pieśni. Znamy go pod tytułami ‘Lament świętokrzyski’, ‘Plankt świętokrzyski’, ‘Posłuchajcie, bracia miła’ i ‘Żale Matki Boskiej pod krzyżem’ Jedyny jego odpis, jaki zachował się do czasów nowożytnych datuje się na drugą połowę panowania jednego z najdostojniejszych pielgrzymów łysogórskich – Kazimierza IV Jagiellończyka, co naturalnie nie oznacza, że świętokrzyskie żale nie mogły powstać i wcześniej.

W niektórych, bardziej popularnych opracowaniach spotkać się można z tezą, iż ‘Lament świętokrzyski’ jest dziełem nowatorskim, albowiem w patetycznym i „nieżyciowym” jakoby średniowieczu zwraca uwagę na perspektywę macierzyńską, czysto ludzką, nie zaś teologiczną. ‘Posłuchajcie, bracia miła’ nowatorskie może i jest, ale raczej przez wzgląd na wspaniały zapis dawnej polszczyzny i przeszczepienie na środkowopolski grunt formy literacko-modlitewno-muzycznej (wszak ‘Plankt świętokrzyski’ nie tyle był recytowany, ile wyśpiewywany) czegoś, co w Europie wieków średnich wcale wielkim novum nie było. Motyw lamentacji cierpiącej Matki pod krzyżem, na którym zawisło ciało ukochanego Syna (wielkich liter zwyczajowo używam za dostojną tradycją i w tym miejscu proszę wszelakich zacietrzewionych „postępowców”, którzy o spuściźnie kulturowej rzadko miewają pojęcie – nie strzelać do publicysty!), o apokryficznym rzecz jasna pochodzeniu, pojawia się w twórczości europejskiej nader często, otrzymując nawet gatunkową nazwę właśnie planktu. Ale i na ziemiach polskich odnajdujemy nieco wcześniej (choć data pierwszego znanego zapisu niczego jeszcze nie przesądza) teksty nawiązujące do boleści Matki Bożej nad zawieszonym na drzewie krzyża ciałem Jezusa z Nazaretu. I tak odnaleziony na Śląsku tzw. ‘Planctus I’, jeszcze z XIV stulecia, zawiera wcale obszerny lament Madonny, wyrażony w polskich i niemieckich pieśniach. Nieznacznie tylko starsze śpiewy łacińskie, również znane z krainy rozłożonej pomiędzy Sudetami a Wielkopolską, tworzą z kolei części większej kompozycji, o bez wątpienia scenicznym charakterze. Oddajmy zresztą głos samej Teresie Michałowskiej: ‘W Polsce temat lamentu Marii pod krzyżem był znany, jak można przypuszczać, nie tylko dzięki recepcji łacińskich dzieł teologiczno-medytacyjnych oraz narracyjnych o tematyce apokryficznej, ale zapewne także z poezji łacińskiej oraz z dramatyzacji liturgicznych [to á propos rzekomego nowatorstwa – B. G. S.]. Nie wiemy, czy interesująca nas scena znajdowała się w „ludus Paschalis” odegranym w Krakowie, a znanym tylko z dokumentacyjnej wzmianki z r. 1377’.

Jednakowoż ‘Żale Matki Boskiej pod krzyżem’ jawić się tak czy inaczej muszą – z uwagi na formę, treść i czas powstania – jako niesamowity wykwit polskiego języka, liturgii, literatury i muzyki. Zresztą, czyż wszelakie rozpaczania Bogurodzicy pod Drzewem Odkupienia, czyż wszelakie lamenty Maryi pod Jezusowym krzyżem nie nabierały szczególnego znaczenia właśnie na wierzchołku zwanym Świętym Krzyżem? …

Sam zaś utwór pozostaje świadectwem niezwykłego kunsztu literackiego naszych przodków. ‘Plankt świętokrzyski’ operuje bowiem swobodnie czterema różnymi schematami stroficznymi, subtelnie wędruje od ośmiozgłoskowca do piętnastozgłoskowca, a na dodatek śmiało nawiązuje do… ludowego zawodzenia. Niechże jednak sam Czytelnik przypatrzy się owej niezwykłej kompozycji:

Posłuchajcie, bracia miła,
Kcęć wam skorżyć krwawą głowę;
Usłyszycie mój zamętek,
Jen mi się [z]stał w Wielki Piątek.

Pożałuj mię, stary, młody,
Boć mi przyszły krwawe gody;
Jednegociem Syna miała
I tegociem ożalała.
Zamęt ciężki dostał się mie, ubogiej żenie,
Widzęć rozkrwawione me miłe narodzenie;
Ciężka moja chwila, krwawa godzin[a],
Widzęć niewiernego Żydowina,
Iż on bije, męczy mego miłego Syna.

Synku miły i wybrany,
Rozdziel z matką swoje rany;
A wszakom cię, Synku miły, w swem sercu nosiła,
A takież tobie wiernie służyła.
Przemow k matce, bych się ucieszyła,
Bo już jidziesz ode mnie, moja nadzieja miła.

Synku, bych cię nisko miała,
Niecoć bych ci wspomagała;
Twoja głowka krzywo wisa, tęć bych ja podparła;
Krew po tobie płynie, tęć bych ja utarła;
Picia wołasz, piciać bych ci dała,
Ale nie lza dosiąc twego święteg[o] ciała.

O anjele Gabryjele,
Gdzie jest ono twe wesele,
Cożeś mi go obiecował tak barzo wiele,
A rzekęcy: „Panno, pełna jeś miłości!”
A ja pełna smutku i żałości.
Sprochniało we mnie ciało i moje wszytkie kości.

Proścież Boga, wy miłe i żądne maciory,
By wam nad dziatkami nie były takie to pozory,
Jele ja nieboga ninie dziś zeźrzała
Nad swym, nad miłym Synem krasnym,
Iż on cirpi męki nie będąc w żadnej winie.

Nie mam ani będę mieć jinego,
Jedno ciebie, Synu, na krzyżu rozbitego.

Czegoż tu nie ma? Jest autentyczny i rozpaczliwy ból Matki po okrutnej stracie jedynego Syna, tak silny i niemożliwy do ukojenia, że „obrywa się” nawet aniołom… Jest wspaniały zapis języka naszych przodków, brzmiącego dziś nader egzotycznie (‘żądne maciory’ to po prostu matki, nazwane tak od macierzyństwa, a że zaczęto tak później nazywać samice świń, to wyłącznie efekt ich niezwykłej płodności). Jest niezwykłe bogactwo środków stylistycznych, które znakomicie opisała m.in. wspomniana już Teresa Michałowska (to za nią używam kwadratowych nawiasów). Jest także ów szczególny mariaż znamienitej tradycji cywilizowanej jeszcze wtedy Europy i jej kulturowego bogactwa symboli, form i treści z polską, swojską rzeczywistością, którego szczególnym zwornikiem pozostawał przecież choćby dostojny przybytek na Świętym Krzyżu.
‘Lament świętokrzyski’ to prawdziwa perełka polskiej literatury i pieśni, prawdziwy skarb jagiellońskiego dziedzictwa. A szczególny skarb Świętego Krzyża, zarazem elitarnego i swojskiego, światłego i tajemniczego. Dostojnego niczym klasztorne mury, mrocznego jak świat łysogórskich legend. Nie potrzeba bowiem zawrotnych wysokości, aby góry nabierały autentycznej wzniosłości i wielkości. A te szczególnie bliskie, choć nie przestają być siedliskiem niezbadanych mocy, błąkających się po porastających grzbiety puszczach i skalnych rumowiskach lub odnajdujących cześć w sanktuariach i kapliczkach, pozostają zawsze drogie sercu. I chętnie wysłuchują wszelkich, najbardziej osobistych żali…

Bartłomiej Grzegorz Sala
aw

Click to rate this post!
[Total: 0 Average: 0]
Facebook

0 thoughts on “Pieśń świętokrzyska dawna czyli łysogórskie żale”

  1. Zgadza się, też tak pomyślałem, że autor z jakiegoś powodu wplótł w tytuł angielskie nazwisko Dawn. Powinno być chyba Pieśni Świętokrzyska Dawna (wszystkie trzy wyrazy z wielkiej litery)?

  2. Bardzo dziękuję Panom za trafną uwagę. Cały tytuł artykułu zapisałem w oryginale WIELKIMI LITERAMI i błąd wkradł się gdzieś przy zmianie tego zapisu. Najlepiej byłoby napisać 'Pieśń świętokrzyska dawna, czyli łysogórskie żale’. Owa 'pieśń świętokrzyska dawna’ to oczywiście nie tytuł utworu, a aluzja z przymrużeniem oka do znanego „Rocznika świętokrzyskiego dawnego”. Pozdrawiam serdecznie!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *