Piętka: Pierwsza ofiara ukraińskiego faszyzmu

 

Wieczór 19 października 1926 roku był chłodny i ponury. Jesienna pogoda nie zachęcała ludzi do wieczornych spacerów po ulicach Lwowa. Ulica Królewska (obecnie Kniazia Mstysława Udatnoho), to jedna z wielu niedużych uliczek przylegających od zachodu do wzgórza i parku Wysoki Zamek. W tamten wtorkowy wieczór była zupełnie pusta. Szedł nią tylko pięćdziesięcioparoletni mężczyzna z kobietą. Mężczyzna ten nie wiedział, że od wielu tygodni był obserwowany. Jacyś ludzie na zmianę pilnie śledzili jego codzienne życie. Próbowali ustalić rozkład jego dnia, codzienne zwyczaje, ulice, którymi najczęściej chodził, godziny codziennych spacerów. Zorientowali się, że wieczorami lubił spacerować na Wysoki Zamek. Uściślili wtedy z zegarkiem w ręku czas jego codziennej przechadzki, szczegółowo spenetrowali okolicę i wybrali najwygodniejsze miejsce, by go zaskoczyć. Nie mieli wątpliwości, że najlepsza będzie nieduża uliczka, znajdująca się tuż za ulicą Zamarstynowską i Starym Rynkiem. Słabo oświetlona, a w zimny, jesienny wieczór zwykle pusta.

Tam właśnie zaczaili się w bramie jednego z domów i czekali. Była godzina 18:15, dnia 19 października 1926 roku. Mężczyzna z kobietą szli powoli ulicą Królewską. Nie zorientowali się nawet, że nagle z bramy domu, który mijali wysunęła się jakaś postać i stanęła za nimi. Padł tylko jeden strzał z rewolweru w tył głowy mężczyzny, który natychmiast powalił go martwego na ziemię. Zaraz potem dwaj młodzi ludzie rzucili się do ucieczki w przeciwną stronę. Strzał z rewolweru nikogo nie zaalarmował. Upłynęło dużo czasu zanim zszokowana kobieta, która towarzyszyła zabitemu mężczyźnie, wezwała policję. Gdy w końcu zjawili się policjanci, sprawców już dawno nie było. Świadków, poza kobietą, także nie.

Następnego dnia na pierwszej stronie „Gazety Lwowskiej” pojawiła się notatka pt. „Padł na posterunku!”. Przekazano w niej czytelnikom następującą informację: „Wczoraj około godziny 6:15 wieczorem padł z ręki skrytobójcy jeden z ludzi najzacniejszych, znakomity pedagog, wzorowy urzędnik, gorący patriota polski, kurator lwowskiego okręgu szkolnego, dr Stanisław Sobiński. Wracał do domu z żoną, ani przypuszczając, że za chwilę padnie ugodzony kulą rewolwerową w tył głowy. Człowiek w sile wieku (ur. 12 czerwca 1872 r. w Złoczowie), mógł jeszcze długie lata służyć wydatnie własnemu społeczeństwu i sprawie dobra publicznego. W ciągu swej kariery urzędniczej, czy to na stanowisku profesora szkół średnich, dyrektora gimnazjum, czy wreszcie kuratora, zdobył cześć i miłość powszechną. Zrównoważony, uczynny, podbijał wszystkich prostotą i szczerością w postępowaniu, więc i tragiczny, a niczym nieusprawiedliwiony zgon jego wywołał ogólny żal i oburzenie. Powołane czynniki wytężają wszystkie siły, by ująć zbrodniarzy. Nie wątpimy, że im się to uda i że poniosą oni za swój czyn odpowiednią karę”.

Niestety nie ponieśli nigdy. W dniach 21 stycznia – 13 marca 1928 roku odbył się we Lwowie proces 17 członków Ukraińskiej Organizacji Wojskowej, których oskarżono o terroryzm, zdradę państwa polskiego i szpiegostwo. Zabójstwo Stanisława Sobińskiego przypisano dwóm spośród oskarżonych – Wasylowi Atamańczukowi i Iwanowi Werbyćkiemu. Skazano ich na karę śmierci. Jednak Sąd Najwyższy, do którego odwołali się ich adwokaci, miał wątpliwości i przekazał sprawę do ponownego rozpatrzenia sądowi przysięgłych we Lwowie. Proces był poszlakowy. Opierał się w dużej mierze na uzyskanej przez policję informacji, że wyrok śmierci na Sobińskiego wydała tajna Ukraińska Organizacja Wojskowa. W drugim procesie, który trwał od 18 stycznia do 15 lutego 1929 roku, skazano Werbyćkiego na karę śmierci, a Atamańczuka na 10 lat ciężkiego więzienia. Nie rozwiało to wątpliwości Sądu Najwyższego, który 27 lipca 1929 roku utrzymał karę zasądzoną Atamańczukowi, a Werbyćkiemu zamienił karę śmierci na 15 lat ciężkiego więzienia.

Wyrok był pomyłką sądową. Zamachu na kuratora Sobińskiego rzeczywiście dokonała Ukraińska Organizacja Wojskowa, ale jego bezpośrednimi wykonawcami nie byli ci, których za to później skazano. Byli nimi natomiast Bohdan Pidhajny i Roman Szuchewycz – studenci Politechniki Lwowskiej i członkowie UWO. Ci dwaj młodzi ludzie tamtego wieczora, po tym jak padł strzał z rewolweru, natychmiast rzucili się do ucieczki. Nikt ich nie widział, nikt ich nie rozpoznał, nawet żona zamordowanego. Zanim policja wszczęła pościg, zdążyli się już dobrze zamelinować i zatrzeć ślady. To była ich pierwsza akcja terrorystyczna, chrzest bojowy w UWO. Ta pierwsza polska krew, którą tego październikowego wieczora 1926 roku we Lwowie wzięli na swoje sumienia otworzyła im drogę do zbrodniczej kariery. Najpierw w Ukraińskiej Organizacji Wojskowej, a potem w Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów.

Pidhajnego ta droga zawiodła do 14. (1. ukraińskiej) Dywizji Grenadierów Waffen-SS „Galizien” („Hałyczyna”), gdzie był SS-Obersturmführerem, Szuchewycza natomiast na najwyższe szczyty – komendanta Ukraińskiej Powstańczej Armii. Ale tego wieczora, kiedy po zabójstwie kuratora Sobińskiego udało im się ukryć, nic jeszcze nie wróżyło ich wielkiej przyszłości. Obaj mieli po 19 lat. Pidhajny był długo blady i trzęsły mu się ręce, chociaż to nie on strzelał. W przeciwieństwie do niego Szuchewycz wykazał się nadzwyczajnym spokojem. Już podczas tej pierwszej zbrodni zdradził predyspozycje do mordowania ludzi z zimną krwią. Tak samo spokojny i opanowany będzie Szuchewycz 17 lat później, gdy UPA pod jego dowództwem wytoczy morze polskiej krwi na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej. W tamten jesienny wieczór to on na zimno i precyzyjnie strzelił Stanisławowi Sobińskiemu w tył głowy. Niczym funkcjonariusz NKWD w Katyniu.

Ani autor notatki w „Gazecie Lwowskiej”, informującej o zabójstwie Sobińskiego, ani policja, ani sąd, który skazał nie tych, którzy byli prawdziwymi sprawcami zbrodni, ani zszokowana tą zbrodnią opinia publiczna – słowem nikt nie miał wówczas świadomości, że wieczorem 19 października 1926 roku na uliczce Królewskiej we Lwowie rozpoczęła się krwawa historia faszyzmu ukraińskiego, czy też jak chcą niektórzy „integralnego” lub „rewolucyjnego” nacjonalizmu ukraińskiego. Jej kolejnymi etapami będą terrorystyczna działalność OUN, kolaboracja nacjonalistów ukraińskich z Niemcami hitlerowskimi i ludobójstwo wołyńsko-małopolskie. Ta historia trwa do dzisiaj, a jej najnowszymi rozdziałami są przewrót polityczny na Majdanie, wojna w Donbasie i budowanie tożsamości narodowej Ukraińców na kulcie zbrodni i zbrodniarzy. Takich jak Roman Szuchewycz.

W chwili zabójstwa kuratora Sobińskiego 19-letni Szuchewycz miał już za sobą kilkuletni staż w ukraińskiej konspiracji nacjonalistycznej. W 1922 roku – mając 15 lat – został członkiem tajnej organizacji ukraińskiej o nazwie Towarzystwo Czarnego Tryzuba, która wprost odwoływała się do faszyzmu włoskiego. 14 marca 1923 roku – nie mając jeszcze 16 lat – został członkiem UWO. „Chrzest bojowy” na ulicy Królewskiej we Lwowie dał mu m.in. przepustkę na tajny kurs oficerski, który niemiecka Abwehra zorganizowała dla członków UWO w Wolnym Mieście Gdańsku. Po jego ukończeniu Szuchewycz stał się czołową postacią terrorystycznych struktur UWO i OUN. Jako szef referatu bojowego Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów kierował przygotowaniem i organizacją wszystkich akcji terrorystycznych OUN, w tym najbardziej znanych, jak zamordowanie posła Tadeusza Hołówki (działacza ruchu prometejskiego i wielkiego przyjaciela Ukraińców), napad na pocztę w Gródku Jagiellońskim, zamach na konsulat ZSRR we Lwowie i zamordowanie ministra spraw wewnętrznych Bronisława Pierackiego. Wszystko to zaczęło się jednak od zabójstwa kuratora Sobińskiego w tamten październikowy wieczór.

Polska policja wiedziała, że referatem bojowym OUN kierował „Dzwin”, ale nigdy nie potrafiła skojarzyć tego pseudonimu z osobą Romana Szuchewycza, którego w 1936 roku skazano jedynie za samą przynależność do OUN na trzy lata więzienia, z których odsiedział tylko rok.

Dlaczego UWO postanowiła w 1926 roku zamordować Stanisława Sobińskiego? Wedle ówczesnej i współczesnej propagandy ukraińskiej winny był oczywiście sam Sobiński, ponieważ miał doprowadzić do nasilenia „ataków polskiej władzy okupacyjnej na całe szkolnictwo ukraińskie” – jak to ujął banderowski historyk Petro Mirczuk. Chodzi o to, że Sobiński jako kurator wprowadzał w podległym mu okręgu szkolnym postanowienia ustawy z 31 lipca 1924 roku, regulującej zasady organizacji szkolnictwa dla mniejszości narodowych (tzw. ustawa Grabskiego). Przewidywała ona przekształcenie szkół ukraińskich, ale też i polskich – odziedziczonych w Małopolsce Wschodniej po zaborze austriackim – w dwujęzyczne. Wprowadzenie tej ustawy na Kresach Wschodnich spowodowało, że z 2151 ukraińskich szkół powszechnych w 1924 roku pozostało 684 w 1930 roku, a z 2568 polskich – 2186. W miejsce zlikwidowanych szkół ukraińskich i polskich powstały 1793 szkoły dwujęzyczne. Ponadto Sobiński zalecił również wprowadzenie języka polskiego w urzędowaniu szkół ukraińskich oraz zakazał używania w stosunku do nich określenia „ukraiński” i polecił zastąpić je słowem „rusiński”, które nawiązywało do tradycji historycznej.

Zgodnie z decyzją Rady Ambasadorów z 15 marca 1923 roku, Polska nie miała obowiązku wprowadzania w Małopolsce Wschodniej autonomii terytorialnej, politycznej lub kulturalnej. Polityka władz polskich odnośnie szkolnictwa ukraińskiego nie stała więc w sprzeczności z prawem międzynarodowym ani Konstytucją RP. Ponadto to nie kurator Sobiński ponosił winę za reformę szkolnictwa, ale minister wyznań religijnych i oświecenia publicznego Stanisław Grabski, realizujący politykę rządu, którego premierem był wówczas jego brat Władysław Grabski. Lwowski kurator był jedynie urzędnikiem wykonującym decyzje podjęte w Warszawie. „Zatem był niewinny – zauważył prof. Edward Prus – i o tym decydenci z UWO wiedzieli, ale im przecież nie chodziło o sprawy winy i kary, oni pragnęli polskiej krwi i światowego rozgłosu; za to przecież brali pieniądze od sąsiadów Polski – z zachodu, wschodu i północy”[1].

Trudno nie zgodzić się z opinią prof. Prusa. Reforma szkolnictwa, wcielana w życie przez kuratora Sobińskiego, była tylko pretekstem do zbrodni. Rzeczywista wina kuratora lwowskiego leżała gdzie indziej – a mianowicie w jego narodowości. Pozwala nam to lepiej zrozumieć poniższy fragment pisanego wierszem dzieła literackiego:

„Dajcie noża, siłę dajcie,

Męki Lachom, męki!

Męki straszne, niewymowne,

By aż piekło drgnęło!”

– „Dobrze, synu, noże będą.

Dziś na święte dzieło”.

To fragment utworu „Hajdamacy” Tarasa Szewczenki (1814-1861)[2] – „ukraińskiego Mickiewicza”, którym wielokrotnie zachwycał się salon warszawsko-krakowski i jego prasowy organ – „Gazeta Wyborcza”. Słowa opublikowane po raz pierwszy w 1841 roku – 88 lat przed powstaniem Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów i 102 lata przed ludobójstwem wołyńsko-małopolskim. Czy zatem można powiedzieć, że przyczyną terroryzmu ukraińskiego w II RP i ludobójstwa, jakiego nacjonaliści ukraińscy dopuścili się na Polakach podczas drugiej wojny światowej, były jakieś współczesne krzywdy doznane rzekomo przez Ukraińców od Polaków? Przecież na utworach Szewczenki wychowywały się całe pokolenia Ukraińców – narodu, którego świadomość, a co za tym idzie także nacjonalizm, zaczęły się kształtować właśnie około połowy XIX wieku. Utwory Szewczenki musiano przecież czytać także w inteligenckim domu Romana Szuchewycza. To w tych strofach m.in. leży źródło ukraińskiego szowinizmu i jego zbrodni.

Szuchewycz czytywał też Dmytro Doncowa, wedle którego „przemoc jest jedynym sposobem, jakim rozporządzają się… narody, zbydlęciałe przez humanitaryzm (…) pragnienie wielkości dla swego kraju oznacza pragnienie nieszczęścia dla swoich sąsiadów (…) gdy historia jest walką o przetrwanie i władzę, o wzięcie w posiadanie, to twórcza przemoc musi odgrywać ogromną rolę w tym procesie, bowiem zawłaszczanie jest przede wszystkim chęcią pokonania (…). Agresja, dzięki której nowa idea wchodzi w życie, nie jest przypadkowa, jest immanentna każdej (…) narodowej idei”[3].

Z tego podglebia wyrósł następnie „Dekalog ukraińskiego nacjonalisty” (1929 r.), którego siódme „przykazanie” głosiło: „Nie zawahasz się spełnić największej zbrodni, kiedy tego wymaga dobro sprawy”.

Decyzję o zamordowaniu Stanisława Sobińskiego podjął Julian Hołowinśkyj – komendant krajowy UWO i były oficer Ukraińskiej Armii Ludowej, czyli sojusznik Piłsudskiego podczas wojny 1920 roku. Lwowski kurator szkolny nie był pierwszą polską ofiarą nacjonalizmu ukraińskiego. Pierwszą ofiarą był namiestnik Galicji i marszałek Sejmu Krajowego Galicji Andrzej hr. Potocki, który zginął zamordowany 12 kwietnia 1908 roku przez Myrosława Siczynskiego w odwecie za przegranie przez nacjonalistów ukraińskich wyborów do galicyjskiego Sejmu Krajowego. Kolejnymi ofiarami nacjonalizmu ukraińskiego byli liczni Polacy zamordowani pod władzą Zachodnioukraińskiej Republiki Ludowej (1918-1919). Ofiarą nacjonalizmu ukraińskiego o mało nie został też sam jego wielki sojusznik – Józef Piłsudski – na którego nieudanego zamachu dokonał we Lwowie 25 września 1921 roku członek UWO, Stepan Fedak.

Stanisław Sobiński był zatem kolejną ofiarą nacjonalizmu ukraińskiego, ale zarazem pierwszą ofiarą faszyzmu ukraińskiego. Dlaczego? Dlatego, że zabójcą Sobińskiego był Roman Szuchewycz, który już wtedy zaliczał się do otwartych zwolenników ideologii faszystowskiej i który razem ze Stepanem Banderą skierował później nacjonalistyczny ruch ukraiński w kierunku faszyzmu i sojuszu z III Rzeszą. Nazwisko Szuchewycza czyni więc z zamachu na Sobińskiego wydarzenie symboliczne w kontekście późniejszych wydarzeń związanych z osobą Szuchewycza, w tym ludobójstwa na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej. Strzał rewolwerowy na małej lwowskiej uliczce 19 października 1926 roku stanowił preludium do „czerwonych nocy” na Wołyniu w 1943 roku.

14 października na Ukrainie po raz kolejny będzie obchodzone święto narodowe, ustanowione dwa lata temu ku czci domniemanej rocznicy powstania UPA. Na ulice ukraińskich miast ponownie wyjdą tysiące pogrobowców Romana Szuchewycza, by oddać hołd zbrodniczej idei, na której pomajdanowa Ukraina buduje swoją tożsamość państwowo-narodową. Dzisiaj we Lwowie na elewacji jedynej polskiej szkoły wisi popiersie Romana Szuchewycza, a na lwowskim przedmieściu Biłohoroszcze znajduje się muzeum Romana Szuchewycza. To właśnie muzeum zwiedzał dwa lata temu „wybitny polski intelektualista” Kazimierz Wóycicki i po zakończeniu zwiedzania oddał swoje wrażenia w pełnym egzaltacji wpisie na swoim blogu, gdzie stwierdził m.in., że Szuchewycz „jest i powinien być również dla Polaków postacią o cechach bohatera”[4].

Postawa Wóycickiego – podzielana w mniej lub bardziej zawoalowanej formie przez cały establishment III RP – tłumaczy nam dlaczego przypadająca 19 października 90. rocznica śmierci Stanisława Sobińskiego zostanie przemilczana. Przypominam więc tę rocznicę i tę zbrodnię. W naprawdę wolnej Polsce ofiara Sobińskiego powinna być nie tylko przypominana, ale i upamiętniona, np. tablicą. Na to obecnie jednak nie ma szans nie tylko ze względu na ukraińską biegunkę polskiej „klasy politycznej”, ale przede wszystkim ze względu na to, że większość członków tej „klasy” po prostu nie wie kto to był Stanisław Sobiński i co się wydarzyło we Lwowie 19 października 1926 roku.

Dedykuję zatem ten artykuł „klasie politycznej” solidarnościowej Polski, w tym przede wszystkim Jarosławowi Kaczyńskiemu, który na kijowskim Majdanie wykrzykiwał banderowskie pozdrowienie „Sława Ukrainie” przy aplauzie neobanderowców ze „Swobody” i Prawego Sektora – ministrowi Witoldowi Waszczykowskiemu, który razem z Ukraińcami zamierza szukać „właściwych sprawców” rzezi wołyńskiej – byłej podsekretarz stanu w MSZ Katarzynie Kacperczyk, wedle której „nie można odmówić Ukrainie prawa do odwoływania się do przykładów patriotycznych postaw”, a za gloryfikację UPA ponosi winę „obecna rosyjska propaganda” – Adamowi Michnikowi, który wielokrotnie zamieszczał w „Gazecie Wyborczej” skandaliczne wywiady z Jurijem Szuchewyczem, synem Romana – redaktorowi Tomaszowi Sakiewiczowi, który bawiąc na lwowskim uniwersytecie zauważył diabelskie piekło w Moskwie, ale nie zauważył znajdującego się niedaleko mauzoleum Stepana Bandery – oraz wielu, wielu innym, którzy krzycząc każdego dnia o patriotyzmie i polskiej tożsamości odcinają się od polskiej historii.

Bohdan Piętka

[1] E. Prus, „Taras Czuprynka. Hetman UPA i wielki inkwizytor OUN”, Wrocław 1998, s. 34.

[2] T. Szewczenko, „Hajdamacy” (tłum. Leonard Sowiński), www.wolenlektury.pl (dostęp 4.09.2016).

[3] D. Doncow, „Nacjonalizm”, Kraków 2008, s. 193-194.

[4] K. Wóycicki, „Śladami UPA – muzeum jego dowódcy Romana Szuchewycza”, www.kazwoy.wordpress.com (dostęp 28.09.2016).

Click to rate this post!
[Total: 0 Average: 0]
Facebook

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *