Piętka: Trump, czyli ból głowy rusofobów

Tegoroczne wybory prezydenckie w USA, w których konkurowali oligarcha i playboy Donald Trump oraz zbrodniarka wojenna Hilary Clinton, przyciągnęły uwagę, jaką jeszcze nigdy dotąd nie cieszyła się elekcja szefa administracji amerykańskiej. Powodem był Donald Trump, a ściślej niestrawność głoszonych przez niego haseł dla amerykańskich neokonserwatystów, europejskich neoliberałów i ogólnie rzecz biorąc globalistów.

Histeryczna reakcja liberalnych mediów i elit w Polsce na wybór Trumpa nie dziwi, jest bowiem odbiciem takiej samej reakcji pokrewnych im mediów i elit w Ameryce i Europie. Ciekawa jest natomiast reakcja polityków i mediów partii rządzącej. Wszyscy oni wyrazili zadowolenie z wyboru Trumpa, a Tomasz Sakiewicz nawet ucieszył się, że w USA zwyciężyła „konserwatywna rewolucja”. Jest to o tyle zdumiewające, że gdyby Trumpowi ta „konserwatywna rewolucja” się powiodła, to wspierany przez Sakiewicza obóz polityczny może nie tylko stracić władzę, ale nawet rację bytu politycznego.

Oficjalną reakcję polityków i mediów PiS tłumaczę sobie tym, że zgodnie ze swoją orientacją musieli po prostu zadeklarować pełną lojalność polityczną wobec nowej władzy w USA, bez względu na to co to jest za władza. Nie mam natomiast wątpliwości, że decyzja polityczna, którą 8 listopada podjęli wyborcy amerykańscy, musi budzić w kierownictwie PiS niepokój równie głęboki, co w obozie liberalnym.

Kibice Trumpa

Największe nadzieje ze zmianą władzy w USA wiążą w Polsce te nieliczne środowiska, które opowiadają się za normalizacją stosunków z Rosją, zaprzestaniem wspierania neobanderowskiej Ukrainy oraz rezygnacją Polski z roli podwykonawcy polityki amerykańskiej na obszarze poradzieckim. Bycie podwykonawcą polityki amerykańskiej w Europie Środkowo-Wschodniej, w wypadku konfliktu zbrojnego USA-Rosja, musi automatycznie uczynić z terytorium Polski miejsce tego konfliktu, na co postsolidarnościowy establishment polityczny – zarówno ta jego część będąca aktualnie u władzy, jak i ta będąca obecnie w opozycji – pokornie się godzi. Nie ma na to jednak zgody nielicznych środowisk naprawdę patriotycznych i realistycznych.

Nasuwa się w związku z tym pytanie, czy te nadzieje wiązane z Donaldem Trumpem na zmianę sytuacji Polski, będącej pionkiem polityki amerykańskiej na obrzeżach świata euro-atlantyckiego, są realne? Żeby na to pytanie odpowiedzieć, trzeba sobie zadać inne pytanie: kto jest suwerenem w USA? Czy jest nim naród, o którym w pierwszym zdaniu mówi Konstytucja USA, czy są nim wyborcy Donalda Trumpa, czy może jeszcze ktoś inny? Nie ulega wątpliwości, że suwerenem w USA są, a przynajmniej same za takowego się uważają różnego rodzaju grupy interesu i nacisku. Do najważniejszych należy zaliczyć lobby związane z przemysłem zbrojeniowym oraz AIPAC (American Israel Public Affairs Committee). To są prawdziwi kreatorzy polityki amerykańskiej.

Jeżeli zatem Trump rzeczywiście chce – jak głosił podczas kampanii wyborczej – przywrócić Amerykę Amerykanom, czyli przywrócić władzę suwerenowi wskazanemu w Konstytucji USA, to będzie musiał stoczyć walkę z rzeczywistym suwerenem amerykańskiej polityki. Pytanie zatem, czy się na to zdecyduje, a jeśli się zdecyduje, czy mu się to uda? Pragnę zwrócić uwagę, że 8 lat temu Barack Obama był równie niestrawny dla establishmentu neokonserwatywnego w USA i globalistów, jak dzisiaj Trump.

Obama też deklarował zerwanie z imperialistyczną polityką eksportu „demokracji”. Na tych deklaracjach – za które zresztą otrzymał pokojową Nagrodę Nobla – się skończyło, ponieważ został bardzo szybko przywołany do porządku przez rzeczywistego suwerena amerykańskiej polityki i stał się jego narzędziem. Wielka zmiana – której oczekują polscy zwolennicy Trumpa – nie jest więc taka oczywista. Zanim Trump przystąpił do walki o prezydenturę, tak jak każdy kto chce coś znaczyć w życiu politycznym USA, złożył wizytę w AIPAC. Miało to miejsce 21 marca 2016 roku [1]. Zadeklarował tam pełne wsparcie polityczne dla Izraela, jeśli zostanie prezydentem, a jak wiadomo to właśnie bezkrytyczne wspieranie przez USA interesów politycznych Izraela było przyczyną zaangażowania się militarnego Waszyngtonu w Iraku, Syrii i Afryce Północnej. Jak więc Trump chce pogodzić polityczne, finansowe i militarne wspieranie Izraela z deklarowaną rezygnacją z agresywnej polityki amerykańskiej, w tym m.in. na Bliskim Wschodzie?

Pierestrojka po amerykańsku

Wydaje się, że Trump należy do tej części establishmentu amerykańskiego, która na rzeczywistość patrzy realistycznie i widzi, że polityka neokonserwatystów – czy to w wydaniu republikanina George’a W. Busha czy demokraty Baracka Obamy – doprowadziła USA do ściany. Za tą ściana jest albo bankructwo gospodarcze albo wojna światowa z Rosją i Chinami. Trump proponuje własną wersję amerykańskiej pieriestrojki – zrobić krok w tył i wycofać wojenne fanfary, by Imperium Americanum mogło złapać drugi oddech, przede wszystkim gospodarczy. Punktem ciężkości tego planu jest chęć rozbicia sojuszu rosyjsko-chińskiego i przeciągnięcia Rosji na stronę USA. Dla Trumpa głównym wrogiem są Chiny i fakt ten wielokrotnie podkreślał w swoich wypowiedziach.

Z mojego punktu widzenia nie jest wcale takie pewne, że Trump godzi się na zastąpienie świata jednobiegunowego przez wielobiegunowy (koncert mocarstw), co by przecież wychodziło naprzeciw oczekiwaniom Rosji i Chin. Nie mogę wykluczyć, że faktycznie będzie dążył do realizacji tych samych celów politycznych, które deklarowała jego kontrkandydatka, tylko bez wywoływania wojny światowej, ale poprzez poczynienie pewnych koncesji na rzecz Rosji (Ukraina?, państwa bałtyckie?) i przynajmniej zneutralizowania jej w obliczu rozgrywki z Chinami.

Żeby uświadomić sobie, w jakim momencie Trump obejmuje prezydenturę, trzeba też zobaczyć jak wygląda obecne oblicze polityki amerykańskiej. Pod koniec prezydentury Baracka Obamy zaczęto mówić w USA otwarcie o wojnie światowej z Rosją i Chinami.

Szaleńcy w mundurach

Na początku października br. podczas panelu w Association of the U.S. Army w Waszyngtonie scenariusz takiej wojny zarysował gen. William Hix, który ku zaskoczeniu światowej opinii publicznej całkiem otwarcie zdefiniował wrogów USA. Są nimi Rosja i Chiny. Zdaniem gen. Hix’ea i innych generałów amerykańskich biorących udział w tym panelu, wojna z Rosją i Chinami jest nieunikniona. Kiedy do niej dojdzie, „nie potrwa zbyt długo, ale będzie ekstremalnie zabójcza” [2]. Jeśli amerykańska generalicja jest przygotowana do niszczycielskiej (nuklearnej) wojny i mówi o tym publicznie, to oznacza, że takiej wojny chcą lobby przemysłu zbrojeniowego oraz te kręgi establishmentu amerykańskiego, które uznały, że najlepszą receptą na kryzys globalnego kapitalizmu jest właśnie krótka i „ekstremalnie zabójcza” wojna.

Potwierdzeniem takich tendencji w polityce amerykańskiej jest wypowiedź sekretarza generalnego NATO Jensa Stoltenberga, który w przeddzień wyborów prezydenckich w USA oświadczył, że „kilkaset tysięcy żołnierzy NATO będzie przygotowanych do szybkiej reakcji w razie agresji ze strony Rosji”. Sekretarz generalny NATO dodał, że ma to być „największe wzmocnienie naszego kolektywnego systemu obrony od końca zimnej wojny”. Stoltenberg po raz kolejny oskarżył przy tym Rosję o rzekome przygotowywanie takiej agresji w Europie [3].

Czy to jednak rzeczywiście Rosja stanowi największe zagrożenie dla światowego pokoju? Prawda jest taka, że na świecie pozostały już tylko 43 kraje, w których nie ma ani jednego amerykańskiego żołnierza. Ale i ta liczba ulegnie zmniejszeniu, gdy na początku 2017 roku w Polsce i krajach bałtyckich zostanie rozmieszczona tzw. szpica NATO. Bazy wojskowe USA oplatają świat niczym pajęczyna. Amerykańskie wojsko jest obecne na każdym kontynencie, nawet na Antarktydzie.

Według oficjalnego raportu przygotowanego przez amerykański Kongres, liczba zagranicznych baz wojskowych USA wynosi około 850. Jednakże jest wysoce prawdopodobne, że rzeczywista liczba jest większa niż oficjalna, ponieważ tajne bazy USA jest jedną z najbardziej strzeżonych tajemnic Waszyngtonu. To amerykańskie bazy wojskowe otaczają Rosję i Chiny, a nie rosyjskie i chińskie USA.

Tak potężne zaangażowanie militarne USA w świecie jest potrzebne dla utrzymywania jednobiegunowej dominacji Imperium Americanum, a to oznacza ciągłe wywoływania wojen i „kolorowych rewolucji” pod hasłami krzewienia demokracji i praw człowieka, faktycznie mających na celu utrwalenie i poszerzenie dominacji Imperium Americanum. To jest rzeczywiste zagrożenie dla światowego pokoju.

Najtrudniejsze przed nami

I nagle ten świat ma się skończyć po wprowadzeniu się do Białego Domu Donalda Trumpa. Jest oczywiste, że suweren w postaci lobby wojskowo-przemysłowego i AIPAC tak po prostu nie zrezygnuje z obecnej pozycji Imperium Americanum, której prawdopodobnie nie da się już utrzymać bez „ekstremalnie zabójczej” wojny światowej. Alternatywą jest przecież tylko degradacja Imperium Americanum z jednobiegunowej pozycji mocarstwa globalnego na rzecz zajęcia miejsca we współczesnej wersji XVIII-wiecznego koncertu mocarstw.

Wielu dzisiaj pyta, czy zatem Trump zostanie amerykańskim Gorbaczowem i nie ulega wątpliwości, że będzie to zależało nie tylko od jego dobrych chęci w tym zakresie. Dużo będzie zależało m.in. od tego czy jego wyborcy nie pozostaną bierni i będą chcieli naprawdę odzyskać Amerykę dla Amerykanów, czyli stać się rzeczywistym suwerenem w miejsce różnych generałów Hixów, neokonserwatystów, potentatów przemysłu zbrojeniowego i wpływowych grup nacisku.

Pierwsze deklaracje prezydenta-elekta napawają optymizmem na to, że wielka zmiana w polityce światowej jest realna. W pierwszym po wyborach wywiadzie dla „Wall Street Journal” Trump powiedział, że otrzymał „piękny list” od Władimira Putina i odbędzie z nim wkrótce rozmowę. Zasugerował też możliwość odejścia przez USA od wspierania tzw. umiarkowanej opozycji syryjskiej, czyli różnego rodzaju najemników amerykańskich, brytyjskich i francuskich – głównie dżihadystów – walczących z rządem prezydenta Baszszara al-Asasda. „Wspieramy rebeliantów walczących z Syrią, a nie mamy pojęcia kim są ci ludzie” – stwierdził Trump i dodał, że jego priorytetem będzie walka z tzw. Państwem Islamskim, a niekoniecznie odsunięcie od władzy prezydenta al-Asada [4]. Zarysowuje się więc perspektywa zakończenia tzw. wojny domowej w Syrii, a ściślej trwającej od 2011 roku zewnętrznej agresji przeciw temu krajowi, inspirowanej i finansowanej przez USA, Wielką Brytanię, Francję, Arabię Saudyjską, Katar i do pewnego momentu także Turcję.

W tym miejscu warto zwrócić uwagę, że zaraz po ogłoszeniu wyników wyborów prezydenckich w USA pragmatyczny prezydent Rosji wyciągnął rękę nie tylko do Trumpa, ale także do polityków z Warszawy, chociaż – wydawałoby się – to oni pierwsi powinni wystąpić z taką inicjatywą. Władimir Putin powiedział, przyjmując na Kremlu 9 listopada listy uwierzytelniające od nowego ambasadora RP w Rosji Włodzimierza Marciniaka, że odbudowanie dialogu politycznego z Polską jest możliwe na podstawie wzajemnego szacunku i pragmatyzmu. „Z naszej strony jesteśmy gotowi zrobić wszystko, żeby osiągnąć ten cel” – zapewnił [5].

Informacja ta została albo dyskretnie przemilczana przez większość polskich mediów, albo totalnie zmanipulowana, czego przykładem jest tekst Włodzimierza Szczepańskiego na portalu natemat.pl. Już sam tytuł tego tekstu można określić mianem Himalajów manipulacji: „Putin pokazuje Polakom, że stracili potężnego sojusznika z USA. Właśnie zrugał Polskę za brak szacunku do Rosji”. A zaczyna się ten tekst tak:

„Jeszcze kurz bitewny kampanii wyborczej w USA nie opadł, a już Kreml pręży muskuły wobec Polski, która wraz z sukcesem Donalda Trumpa traci protekcję Waszyngtonu (…). Przywódca Kremla publicznie oznajmił Włodzimierzowi Marciniakowi, iż od rządu w Warszawie oczekuje szacunku” [6].

Ten dezinformujący czytelnika tekst, zamieszczony na portalu stworzonym przez Tomasza Lisa, dobitnie pokazuje, że w Polsce Putin nie ma z kim i o czym rozmawiać. Problem w tym, że wola do dialogu musi być po obu stronach, a po polskiej stronie jej nie ma. Żeby zrozumieć dlaczego, należy zadać pytanie, kto w Polsce jest suwerenem. Czy jest nim naród, albo – jak chcą inni – głosujący w wyborach obywatele? Nie. Suwerenem tym jest CIA, a w wersji łagodniejszej ambasada USA w Warszawie. To stamtąd jest dyktowana III i IV RP polityka wobec Rosji i całego obszaru poradzieckiego.

Problem dla rusofobów

Jeżeli nowy prezydent USA doprowadzi do deeskalacji stosunków z Rosją, to prawdopodobnie będzie ona musiała nastąpić także na kierunku Warszawa-Moskwa. Jednakże jeśli tak się stanie, to nie dlatego, że będzie to suwerenny wybór sił politycznych, które sprawują w Polsce zewnętrzne znamiona władzy, ale dlatego, że zostanie im to podyktowane przez suwerena. A jak wiadomo Rosja liczy się tylko z suwerenem, a nie z posiadaczem zewnętrznych znamion władzy. Dzierżąca te znamiona post-Solidarność (post-KOR) nie jest zdolna do wykonania suwerennego wyboru w polityce wschodniej z jeszcze jednego powodu.

Przekracza to jej możliwości działania i horyzonty myślenia, ponieważ mentalnie tkwi w XIX wieku, w oparach romantyzmu, mesjanizmu i prometeizmu, postrzegania Rosji jako tzw. wiecznego wroga itd. Słowo „pragmatyzm” stanowi dla tej formacji politycznej pojęcie puste. Poziom intelektualny jej szeregowych zwolenników – z którym można się zapoznać czytając chociażby wpisy na portalu niezalezna.pl, ale także gazeta.pl, natemat.pl, newsweek.pl, wpolityce.pl – napawa w kontekście reorientacji stosunków z Rosją jak największym pesymizmem.

Wielka zmiana w polityce światowej, którą może spowodować prezydentura Donalda Trumpa, nie dotrze zatem do Polski tak prędko. Panująca bowiem na polskiej scenie politycznej niepodzielnie post-Solidarność nie jest przygotowana na tę zmianę i inne możliwe przetasowania geopolityczne (skutki Brexitu, rozpad lub przekształcenie UE, dojście do władzy eurosceptyków we Francji i Niemczech).

Bohdan Piętka

za: prawica.net

– – –
[1] „Donald Trump Full Speech at AIPAC Policy Conference (3-21-16)”, www.youtube.com (link zewnętrzny) (dostęp 11.11.2016); „Read Donald Trump’s Speech to AIPAC”, www.time.com (link zewnętrzny), 21.03.2016.
[2] „WWIII Warning. Third World War would be extremely lethal and fast. US Army chiefs reveal as the discuss taking out Russia and China”, www.thesun.co.uk (link zewnętrzny) (portal dziennika „The Sun”), 7.10.2016.
[3] „Times: NATO mobilizuje żołnierzy wobec ryzyka rosyjskiej agresji”, www.wiadomosci.onet (link zewnętrzny), 7.11.2016.
[4] Pierwszy wywiad Donalda Trumpa dla „Wall Street Journal”, www.wiadomosci.onet.pl (link zewnętrzny), 12.11.2016.
[5[ „Putin: stosunki z Polską dalekie od zadowalających”, www.wiadomosci.onet.pl (link zewnętrzny), 9.11.2016.
[6] W. Szczepański, „Putin pokazuje Polakom, że stracili potężnego sojusznika z USA. Właśnie zrugał Polskę za brak szacunku do Rosji”, www.natemat.pl (link zewnętrzny), 9.11.2016.

Click to rate this post!
[Total: 0 Average: 0]
Facebook

1 thoughts on “Piętka: Trump, czyli ból głowy rusofobów”

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *