Piwar: Ocalić od zapomnienia…

O istnieniu Domu Polskiego w Moskwie dowiedziałam się od polskiej dziennikarki, która w stolicy Rosji mieszka i pracujące od wielu lat. Miałam za sobą doświadczenia uroczystych spotkań z Polakami z Wileńszczyzny, Białorusi, Łotwy, Ukrainy, a nawet Smoleńska. Zawsze występowali w pięknych ludowych strojach, roztańczeni i rozśpiewani. To oni wykreowali moje wyobrażenie na temat Polaków, których spotkam w Moskwie. Rzeczywistość okazała się nieco inna.

Okazją do poznania osób polskiego pochodzenia mieszkających w Moskwie był tłusty czwartek (który zorganizowano w… sobotę) połączony ze wspólnym czytaniem wierszy Jana Brzechwy. W całej Rosji obchodzono w tym czasie Maslenicę, czyli tydzień poprzedzający Wielki Post. Świąteczną atmosferę odczuwało się także w Domu Polskim, którego członkowie zebrali się w domu pielgrzyma przy katolickiej katedrze pw. Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Marii Panny w Moskwie. Nie było jednak ludowych tańców ani polskich pieśni patriotycznych w wykonaniu ślicznych i młodych rodaczek. I tutaj pierwsze moje zaskoczenie. Przecież nie tak wyglądają imprezy z Polakami ze Wschodu, które widziałam do tej pory.

Tym razem wszystko było skromniejsze i bardziej ubogie. Czy to wina braku dotacji na działalność jakiegoś ludowego zespołu? A może za daleko od Polski, więc po co ich w ogóle wspierać? Łączność z Polakami z macierzy wyraźnie słabsza. No tak, przecież Moskwa, to nie Kresy.
Ludzie, których wtedy zobaczyłam rozmawiali między sobą po rosyjsku. Odniosłam wrażenie, że większość z nich nie ma na co dzień kontaktu z językiem swoich przodków. Być może tego typu spotkania są dla nich jedyną okazją do posłuchania mowy ojczystej. Tamto popołudnie uświadomiło mi, jak wielką i potrzebną pracę wykonują bohaterowie mojego artykułu. To właśnie oni wkładają wiele wysiłku i poświęcenia, aby na moskiewskiej ziemi przetrwał język polski.

Imprezę poprowadzili Ałła Czuczina i Dmitrij Wierzbicki. Gwoździem programu było czytanie wierzy Jana Brzechwy, połączone z zabawą. Bohaterami tej części spotkania były dzieci. Każde z nich miało za zadanie zarecytowanie w języku polskim wierszyka opisującego konkretne zwierzę. Scenografię tworzyło ZOO, czyli pluszaki i kolorowe obrazki. Autentyczne zaangażowanie najmłodszych i duma rodziców ze swoich pociech, przekonały mnie do takiej formy nauki. Kolejnym elementem edukacji były zagadki językowe, przybliżające polskie przysłowia i porzekadła. Spotkanie zwieńczyło odśpiewanie piosenki o tłustym czwartku i wspólnie przygotowany poczęstunek, podczas którego przyszedł czas na rozmowy i bliższe poznanie.

Ałła Czuczina nie ma polskich korzeni, a jednak zachwyciła się naszym językiem. Jak przyznała, jeszcze w czasach Związku Radzieckiego chodziła na koncerty Anny German i zakochała się w jej „anielskim głosie”. Zapragnęła zrozumieć o czym ona śpiewa i wtedy rozpoczęła naukę języka polskiego. Najpierw były kursy językowe, potem studia na uczelni wyższej. Obecnie pracuje w firmie turystycznej, ale z zamiłowania zajmuje się tłumaczeniem polskiej poezji. Jest członkiem Związku Tłumaczów Rosji. Przełożyła m.in. poezję Czesława Miłosza i Wisławy Szymborskiej, biorąc udział w międzynarodowych konkursach. Czuczina przyznała, że marzy o tym, aby w Rosji było zainteresowanie językiem polskim, dlatego tak aktywnie angażuje się w jego promocję. Ostatnio tłumaczy książki dla dzieci.

Dmitrij Wierzbicki z Domem Polskim związał się na dobre.
Urodził się i mieszka w Moskwie. Jego ojciec był Polakiem. Przed laty przyjechał do stolicy Rosji uczyć się. Wtedy poznał matkę Dmitrija, która jest Rosjanką. Wierzbicki w rozmowie ze mną przyznał, że bardziej czuje się Polakiem, ponieważ ojciec przekazywał mu polską kulturę. – W rodzinnym domu obchodziliśmy polskie święta i śpiewaliśmy polskie kolędy, a w niedzielę chodziliśmy do kościoła – podkreślił. Bracia Dmitrija wyjechali do Polski, gdzie osiedlili się na stałe. Wierzbicki do niedawna pracował jako steward, dzięki czemu – jak przyznał – obleciał cały świat. Teraz pracuje z dziećmi w szkole oraz przy parafiach: katolickiej i prawosławnej.

Agnieszka Piwar

Rozmowa z dr Eweliną Szyszkową, prezes norodowo-kulturalnej autonomii Polaków „Dom Polski” w Moskwie

Od kiedy funkcjonuje „Dom Polski” w Moskwie?
– Organizacja powstała w 1989 roku, wysiłkiem grupy ludzi polskiego pochodzenia i Polaków. Przez wiele lat prezesem była Halina Subotowicz-Romanowa i dzięki jej staraniom udało się zrobić dużo dobrego, organizacja cieszy się autorytetem i zrzesza wielu ludzi. Jest to organizacja społeczna, więc wiadomo, jedni przychodzą, inni odchodzą, w zależności jak się komu życie potoczy.

Jakie są nadrzędne cele tej organizacji?
– Przede wszystkim zachowanie języka – poprzez naukę, rozwój i pielęgnowanie. Ważnym zadaniem jest też rozpowszechnienie wiedzy o Polakach w Rosji, żeby ten most pomiędzy Polską i Rosją zawsze istniał, pomimo różnych stosunków politycznych. Wiadomo, czas polityków przemija, poglądy się zmieniają, ale ludzie zostają. Po prostu – pomimo takiej a nie innej sytuacji politycznej – jesteśmy świadomi, że narody muszą jednak żyć w pokoju.

Na ile, mimo tej niesprzyjającej atmosfery politycznej, ludzie polskiego pochodzenia mieszkający w Moskwie utożsamiają się z Polską? Pytam o Pani osobiste obserwacje i refleksje.
– Polityka chyba za dużo w nich samych nie zmieniła. Oczywiście jest jakiś żal w związku z tym co się dzieje, ale – na ile wiem – nikt nie wyrzekł się polskości, mimo wszystko. Każdy ma swoją opinię i po prostu zachowuje się jak zwykły człowiek. Zdajemy sobie sprawę z odpowiedzialności jaka na nas spoczywa. To jak my tutaj się zachowujemy, taka kreuje się opinia o Polakach. I to właśnie staramy się uświadamiać członkom naszej organizacji.

Interesują mnie historie tych ludzi, którzy mieszkają w Moskwie i mają polskie korzenie. Jak oni się tutaj znaleźli? Wiadomo, każdy przypadek jest inny, niemniej jednak proszę pokrótce przedstawić życiowe losy wybranych przykładów.
– W czasach pieriestrojki sporo osób polskiego pochodzenia przyjechało do Moskwy z Litwy (z terenów, które kiedyś należały do Polski), z Łotwy, czy z Ukrainy. Znam też ludzi, których przodkowie jeszcze w przedwojennych czasach, a nawet przed rewolucją, przyjechali do Moskwy i postanowili tutaj zostać. Jest też sporo osób, które trafiły do Rosji po powstaniach: styczniowym i listopadowym. Sama mam właśnie taką historię, bo moi przodkowie znaleźli się nad Wołgą po postaniu listopadowym. Jest też duża fala z początku lat 40-tych XX wieku [deportacje 1940-1941 – przyp. red.]. Oczywiście większość z tych osób znalazła się na Syberii albo nad Wołgą. Ja także urodziłam się w Samarze na Wołgą, a w Moskwie mieszkam od dziesięciu lat.

Czy w Pani rodzinnym domu był pielęgnowany język polski? Czy w ogóle poruszano temat polskiej historii, kultury, literatury?
– Wtedy nie było takiej możliwości, aby pielęgnować polskość. Było niebezpiecznie, bo mój dziadek – na ile wiem – dwa razy siedział w więzieniu i cudem tę odsiadkę przeżył. Niestety nigdy go nie poznałam, bo tak się złożyło, że dziadek zmarł jeszcze przed moim urodzeniem. Jak dowiedziałam się, że mój dziadek był Polakiem, to postanowiłam, że muszę nauczyć się tego języka i tych tradycji. Kiedy miałam 12 usłyszałam pieśni Anny German. To ciekawe i być może brzmi dziwnie, ale nawet teraz, kiedy wspominam siebie z tamtego okresu, to pamiętam, że właśnie w tych piosenkach usłyszałam po raz pierwszy język.

Jak wyglądała Pani nauka języka polskiego?
– Najpierw uczyłam się sama. Czytałam gazety. Pamiętam, że w latach 70. i 80. było takie czasopismo „Przyjaźń”, do którego dołączano samouczek. Potem, już na początku lat 90. przyjechała do Samary nauczycielska języka polskiego. Nazywała się Bogumiła Kozioł-Zasadzińska i pochodziła z Katowic. Jestem jej bardzo wdzięczna. Pani Bogumiła odegrała w moim życiu ogromną rolę. Często przychodziła do naszego domu i opowiadała o Polsce. Zawiązały się między nami przyjacielskie stosunki.

A co ze świadomością polskiej kultury wśród Rosjan nie mających polskiego pochodzenia?
– Zauważyłam, że Rosjanie interesują się polskim kinem oraz estradą. Myślą polityczną również.

Kto z Polaków jest popularny w Rosji?
– Bardzo znana jest oczywiście Maryla Rodowicz. Pewną popularnością cieszą się także Czerwone Gitary. Artyści z młodego pokolenia są tutaj mniej znani. Jeśli chodzi o reżyserów to Andrzej Wajda, Krzysztof Kieślowski i Jerzy Hoffman, który pięknie mówi po rosyjsku, bez akcentu. W Rosji często też bywa Krzysztof Zanussi ze swoimi filmami.

Wróćmy do osób polskiego pochodzenia mieszkających na stałe w Rosji, których przecież jest bardzo dużo. Kto z nich zrobił karierę lub osiągnął jakiś sukces w swojej profesji?
– Mam wrażenie, że wybiła się głównie inteligencja – twórcza i techniczna. Jest tutaj dużo inżynierów polskiego pochodzenia, artystów, krytyków sztuki, malarzy. Jesienią ubiegłego roku mieliśmy wystawę twórczości osób mających polskie korzenie. Większość z tych malarzy należy do Rosyjskiego Związku Plastyków. Ich prace zrobiły na mnie ogromne wrażenie.

A może właśnie tutaj jest klucz. Czy Pani zdaniem kultura może zbliżyć nasze narody, które polityka wciąż próbuje dzielić? Przecież Polacy i Rosjanie mają podobną duszę, podobnie odczuwają…
– Trzeba próbować. Najlepiej organizując różne imprezy z udziałem Rosjan i Polaków. Moim marzeniem jest prowadzenie Festiwalu Kultury Polskiej, żeby można było zaprosić do Rosji polskich artystów. Studiowałam w Lublinie i bardzo dobrze pamiętam, że przy Uniwersytecie Marii Curie-Skłodowskiej jest piękny zespół taneczny. A przecież takich zespołów w całej Polsce jest dużo. Bardzo bym chciała, żeby artyści i fachowcy z Polski przyjeżdżali do Rosji.

Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała Agnieszka Piwar

Myśl Polska, nr 19-20 (7-14.05.2017)

Click to rate this post!
[Total: 0 Average: 0]
Facebook

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *