Jerzy Haszczyński w „Rzeczpospolitej” skomentował ostatni wywiad Lecha Wałęsy dla rosyjskich mediów (portal Sputnik i agencja RIA Nowosti). W sposób pryncypialny podkreślił, i to na samym początku, że było to szkodzenie polskiej racji stanu i podważanie sojuszu z Zachodem.
Okazuje się, że kategoria „podważania sojuszy” ma bardzo twardy żywot w polskiej publicystyce politycznej, jest wprost niezniszczalna. Wszystko się zmienia a owo „podważanie” jest zawsze w modzie, od kiedy sięgam pamięcią. Różnica polega na tym, że do roku 1989 miano na myśli sojusze w ramach Układu Warszawskiego, a obecnie sojusze z Zachodem. Od roku 1976 „przyjaźń i współpraca” z ZSRR i innymi państwami socjalistycznymi była zapisana w konstytucji, przez co walka z tymi co podważają była jakby łatwiejsza. Nie trzeba było szukać żadnych innych argumentów.
Teraz, pomimo że w konstytucji nie ma już analogicznych zapisów, sprawa nadal, przynajmniej dla niektórych, funkcjonuje jako dogmat, z którym się nie dyskutuje i którego się nie objaśnia maluczkim. Chociaż, co warto odnotować, prezydent Duda w proponowanym ostatnio referendum miał pytania o wprowadzeniu do konstytucji zapisów odnośnie sojuszu NATO oraz UE. Czyli także w myśleniu o konstytucji widać pewną jakby ciągłość.
Co gorsza, już sama podróż do Moskwy i rozmowa tam na temat stosunków dwustronnych są uważane na naganne. Bo cóż tam takiego strasznego zadeklarował Wałęsa, że spotkał się z potępieniem? Powiedział, że może udać się do Moskwy i rozmawiać na temat naprawy relacji polsko-rosyjskich, że Polsce „bliżej do Moskwy niż do Nowego Jorku”.
Co w tym takiego złego, dlaczego i skąd ta negatywna reakcja prawie całego medialnego mainstreamu? Trudno to zrozumieć, tym bardziej gdy ostatnio coraz więcej notuje się zdarzeń podważających bezwzględne zaufanie do gwarancji USA. Ostatnio przekonali się o tym Kurdowie, których USA wspierały i uzbrajały, budowały bazy na ich terytoriach, aż niedawno Amerykanie postanowili nagle wycofać swoje siły z Syrii i zostawić Kurdów na pastwę losu. Gdyby ich przywódcy spodziewali się tego pewnie prowadziliby inną politykę, która bardzie zabezpieczyłaby ich interesy.
Na dodatek, prezydent Trump powiedział, podczas wizytowania amerykańskich żołnierzy, że Ameryka nie będzie więcej „frajerem” dającym się wykorzystywać. Znaczy, że za amerykańską ochronę militarną trzeba będzie płacić, i to nie mało. Może zatem, zamiast dywagować o podważaniu sojuszy, lepiej pomyśleć czy będzie nas stać na opłacenie tej ochrony, skoro sami nie możemy, czy nie chcemy, sobie zapewnić bezpieczeństwa, ani działaniami politycznymi, ani siłą własnej armii?
Według mnie, to odrzucanie szukania dróg poprawy stosunków z Rosją, jest co najmniej nierozsądne, gdyż unormowanie stosunków z Rosją, po pierwsze, nie oznacza zerwania sojuszu z Zachodem, po drugie, daje nam pewną swobodę i zapewnia większy stopień niezależności w polityce zagranicznej, a po trzecie, przestaje nas stawiać w roli upośledzonego, z powodu swych antyrosyjskich resentymentów, państwa, o które Zachód powinien się troszczyć.
Utrzymując zaś obecny brak normalnych relacji z Rosją, jako stan trwały, ryzykujemy znalezienie się w sytuacji, że Zachód, a szczególnie USA, dogadają się w końcu z Rosją, a nam podyktują tylko warunki tej umowy, które nas będą dotyczyć. Nie raz już tak bywało i może tak się stać po raz kolejny.
Stanisław Lewicki