Raźny: Czy Francja musi przegrać?

 

W programie politycznym globalistów, karmionych ideami pochodzącymi nie tylko z osławionej CFR (Council of Foreign Relations), ale również związanych z nią wielu innych amerykańskich think-tanków – przedstawicieli światowej finansjery, atlantystów i ponadnarodowych korporacjonistów – nie ma miejsca na silną, opartą na swej tradycji, suwerenną   Francję, do której dąży Marine Le Pen.  W ich polityce globalnego dominowania taka silna Francja oznaczałaby nie tylko zmianę status quo, ale również  początek niebezpiecznego trendu w Unii Europejskiej – antyglobalnego. Trendu otwierającego epokę suwerenności i państw narodowych.

Główne cele  polityczne i zarazem cywilizacyjne w programie M. Le Pen sprowadzają się bowiem do tych dwóch ostatnich idei i słów-kluczy, zanegowanych przez neoliberalizm i posthumanizm globalizmu. Dlatego jego wyznawcy błyskawiczne wykreowali z pomocą mediów, a nade wszystko ich propagandowych technologii, Manuela Macrona  jako przeciwnika liderki Frontu Narodowego w walce o fotel prezydencki. Macron – człowiek znikąd i bez właściwości, pozbawiony własnego zaplecza politycznego efemeryczny minister rządu F. Hollanda, prywatnie mąż starszej od niego o 25 lat nauczycielki –  z przypisywaną mu homoseksualną orientacją – okazał się idealnym typem na quasi-pozasystemowego kandydata na prezydenta Francji. Takiego prezydenta, który nie tylko zaakceptuje status quo Unii Europejskiej i sprawowany nad nią – kontrolowany przez USA – dyktat Niemiec, ale jednocześnie prezydenta  reprezentującym układ elit, odciętych od zubożałego społeczeństwa francuskiego.

Ten rzekomo pozasystemowy kandydat do fotela prezydenckiego – podobnie jak Donald Trump w Ameryce – ma przyciągnąć do siebie wszystkich kontestujących panujący układ polityczny we Francji, a jednocześnie w UE. Ma wykorzystać falę  niezadowolenia społecznego w interesie zagrożonych elit globalnych. Ten pozasystemowy przewrót nad Sekwaną nie jest  w żadnym stopniu ruchem oddolnym, jest dziełem tych samych środowisk globalistycznych, które  wykreowały wcześniej na fali niezadowolenia społecznego obecnego prezydenta USA i powoli pokazują, w jakim stopniu jest od nich zależny. Oto bowiem nagle odchodzi on od swojego programu wyborczego w polityce światowej – rezygnuje ze środków dyplomatycznych i rozpoczyna w ich interesie nową wojnę hybrydową, której elementami  są: atak na Syrię, zrzucenie bomby MOAB w Afganistanie, przemieszczenie grupy uderzeniowej lotniskowca amerykańskiej marynarki pod wybrzeże Półwyspu Koreańskiego, przyspieszenie przygotowań do wojny z Rosją poprzez umocnienie wschodniej flanki NATO. Brexit, Trump na czele administracji Białego Domu i być może Macron jako prezydent Francji to owoce nowej generacji kolorowych rewolucji typu soft – nie tylko zewnętrznych, ale również – co pokazuje przykład USA – wewnętrznych. Brexit był potrzebny globalistom dla osłabienia Unii, w której nie ma miejsca na  podwójne przywództwo: niemieckie i brytyjskie. To oni – nade wszystko światowa finansjera, z którą Macron był zawodowo związany m.in. jako współpracownik finansisty J. Attali, a następnie jako pracownik Rotschild & Cie Banque (2008-2012) – wynieśli przeciwnika M. Le Pen na szczyty polityki francuskiej. Stało się to możliwe na gruncie gniewu społecznego, jaki ogarnął podupadającą gospodarczo Francję, pogrążoną dodatkowo w kryzysie religijnym i  cywilizacyjnym, zagrożoną islamem. Sytuacja, w jakiej się znalazła,  jest wynikiem sprzecznej z jej interesem narodowym polityki rządzących nią na zmianę „prawicowych” demoliberałów i socjalistów. I jedni i drudzy zrobili wszystko, aby podporządkować Francję programowi globalistów, zaś jej bezpieczeństwo związać z prowojenną doktryną NATO. Aby odrzucić jej chrześcijańskie korzenie i narodową tradycję oraz otworzyć ją z jednej strony na zniewolenie antropologią genderyzmu i posthumanizmu, z drugiej na islamizację, będącą wyłącznie silnym instrumentem mondialistów w walce z państwami narodowymi i ich kulturą. Dlatego jedynie wykreowany przez nich Macron – obywatel świata,  polityczny oraz finansowy kosmopolita, bliski w negowaniu wszelkich granic nie tylko globalistom, ale także różnym formacjom i ruchom anarchistycznym oraz trockistowskim – jest gwarancją status quo.

Wybór kandydatki Frontu Narodowego – w którym na czas kampanii przed drugą turą wyborów zawiesiła ona taktycznie swoje członkostwo – oznaczałby nie tylko wyrwanie Francji spod kontroli globalistów-atlantystów, ale dodatkowo destabilizację UE, strefy euro i – co najważniejsze – osłabienie NATO. Wiadomo bowiem, że M. Le Pen zapowiada po wyborze na prezydenta wyjście Francji z UE i budowę w jej miejsce nowej integracji: aliansu europejskiego, łączącego suwerenne państwa narodowe na polu współpracy w różnych sferach – zgodnie z ich własnym interesem. Dąży do przywrócenia franka i mówi o wyjściu Francji z NATO oraz konieczności podjęcia współpracy z Federacją Rosyjską. Le Pen odwróciłaby w ten sposób podporządkowaną globalistom  antycywilizacyjną politykę Europy, dającą się ująć w krótkiej formule: eksport „demokracji” i import terrorystów oraz wojującego islamu –  poprzez NATO. W wyniku tej polityki Europa nie tylko nie jest wolna i suwerenna, ale stała się zakładnikiem światowego terroryzmu, który wraz z grożącą Europie islamizacją jest jednym z ważniejszych instrumentów globalizacji starego kontynentu. Równie ważnym elementem tej walki o Francję i zarazem Europę jest antyniemieckie nastawienie M. Le Pen, która oficjalnie krytykuje hegemonię Berlina w UE, jego proamerykańską i zarazem antyrosyjską politykę oraz głośni mówi, że nie uznaje Angeli Merkel w roli europejskiego kanclerza.

Wątek Polski w tej francuskiej walce – mimo że się pojawia – jest niestety, nieistotny dla jej wyniku – zwłaszcza w wymiarze europejskim. Polska, wbrew hasłom patriotycznym obecnej i poprzednich rządzących nią ekip – jest politycznie, gospodarczo, militarnie, a nade wszystko cywilizacyjnie podporządkowana globalistom. Do wartości chrześcijańskich i własnej tradycji kulturowej odwołuje się bowiem jedynie w wąskim obszarze polityki wewnętrznej. Jest to eksperyment globalistów, przypominający ruch Solidarności  –  koncesjonowana przez nich zredukowana polska suwerenność kulturowa. Zredukowana, gdyż nie obejmuje np. polityki historycznej, teatrów profanujących najwyższe dla nas wartości, posthumanistycznej literatury nicości, środków masowego przekazu, w których króluje nie tylko zmakdonaldyzowana popkultura i hollywoodzkie produkcje filmowe z pogranicza pornografii i kiczu, ale również wojenna propaganda natowska. Polska suwerenność kulturowa przypomina nie tylko historię Solidarności – dzięki której zjednoczyły się Niemcy bez żadnego referendum  – ale również  historię Księstwa Warszawskiego, które było jedynie kaprysem Napoleona oraz jego masońskiego otoczenia, a nie należnym podziękowaniem Polakom za ich oddanie i daninę krwi – w mikroskopijnym stopniu zaspokajającym oczekiwania polskiego narodu. Nasza kulturowa suwerenność, którą się  tak chwalą prezydent Duda, premier Szydło i prezes J. Kaczyński jako pełną suwerennością, nie istnieje przecież na arenie międzynarodowej, gdzie Warszawa służalczo popiera wszystkie poczynania globalistycznego układu USA-UE-NATO. Najbardziej ujmującą godności naszego narodu  – o której także grzmią na państwowych i religijnych uroczystościach przedstawiciele rządzącej ekipy – jest służalczość Polski w cywilizacyjnym programie globalistów, negującym chrześcijaństwo i chrześcijańskie wartości. Haniebnymi symbolami tej służalczości jest podpisanie przez Polskę traktatu lizbońskiego, nasz udział w amerykańsko-natowskich wojnach na Bliskim Wschodzie, obejmujących zaplanowaną likwidacje chrześcijaństwa i ludobójstwo chrześcijan na tym obszarze, a ostatnio – przygotowania do wojny z Rosją, wykluczające nas z obszaru cywilizacji chrześcijańskiej, ukierunkowanej na pokój.

Polski wątek we francuskich wyborach prezydenckich ma jedynie takie znaczenie, że uzmysławia wielu Polakom znaczenie naszego kraju dla polityki gospodarczej globalistów w kontekście międzynarodowym. Jest to znaczenie półkolonii, ważnej dla ponadnarodowych korporacji  tylko ze względu na tanią siłę roboczą – tańszą od francuskiej, na co zwróciła uwagę M. Le Pen, sprzeciwiając się przeniesieniu amerykańskiej fabryki Whirpoola z Amiens do Polski, co pozbawi wielu Francuzów pracy.

Na inny natomiast aspekt wątku polskiego we francuskiej kampanii prezydenckiej zwrócił uwagę przedstawiciel globalistów – Macron. Na czekające nas w ręku ich ekspozytury w Brukseli sankcje za wybijanie się na suwerenność w innej sferze niż reglamentowana na użytek krajowy mikroskopijna suwerenność kulturowa. Nawet próba ustawienia J. Kaczyńskiego w jednym szeregu z prezydentem Putinem, z którym sympatyzuje M. Le Pen, była zwykłą manipulacją propagandową, mającą zastraszyć nie tylko pisowskiego prezydenta i pisowski rząd, ale również  – czy nade wszystko – tych wszystkich w Polsce, którzy odważyliby się zbudować taki front walki z globalizmem, jaki powstał we Francji w postaci Frontu Narodowego i wykreować jego przywódcę na miarę M. Le Pen. Polska pod tym względem jest spóźniona o wiele lat. Niezależnie bowiem od tego, czy wygra Macron, poparcie dla przywódczyni frontu antyglobalnego jest tak duże, iż można mówić, że we Francji widoczny jest świt Europy, podczas gdy Niemcy i Bruksela przeżywają jej Spenglerowski zmierzch. Warszawa natomiast, niestety, tonie w mroku przygotowań do wojny, która byłaby nie tylko naszym, ale również europejskim i światowym przekleństwem.

Anna Raźny

Click to rate this post!
[Total: 0 Average: 0]
Facebook

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *