Wygląda, że to już czas na coming out… Z góry też przepraszam za wymowę tego wpisu wszystkie stare (mentalnie) baby, pieszych tradycjonalistów, cyklistów – drogowych tyranów, klientów chcących przechodzić po pasach przez trasy międzynarodowe i pozostałych mających stany lękowe przed samochodami. Nie mniej kiedy wszyscy wyżej wymienieni przeprowadzą się już w Bieszczady albo jakiegoś cudownego miasta Zachodu, pełnego szczęśliwych wspólnot nie znających koła – to i kierowcy odetchną, i ogólny poziom bezpieczeństwa w ruchu drogowym się podniesie.
Wujek Dobra Rada
Skądinąd sympatycznemu Januszowi Wojciechowskiemu wyraźnie się nudzi. Z braku lepszego zajęcia nawołał właśnie: „Dość setek śmierci na przejściach dla pieszych! Dać pieszym bezwzględną ochronę na pasach, albo te pasy zlikwidować!”, wracając do z gruntu idiotycznego pomysłu bezwzględnego pierwszeństwa pieszego kręcącego się w okolicach zebry, lansowanego w poprzedniej kadencji Sejmu przez zwichrowaną umysłowo-emocjonalnie przykrymi przejściami rodzinnymi posłankę Bublewicz.
Oczywiście, gdyby taka alternatywa rzeczywiście istniała – wówczas wybór byłby prosty: zlikwidować! Ale to na szczęście klasyczne p…e o Szopenie, więc można spokojnie nic nie robić. A jak wygląda dobrze działający system przechodzenia przez jezdnię – można zobaczyć w UK (gdzie skądinąd piesi faktycznie miewa pierwszeństwo – jednak nie na tym polega efektywność przyjętych rozwiązań). Fakt, że nigdy kierowca i pieszy nie mają JEDNOCZEŚNIE zielonego światła ogranicza pewne zagrożenie związane m.in. w Polsce z prawoskrętem, zaś słowo SKRZYŻOWANIE rozumiane jest dosłownie, więc przechodzi się na krzyż, eliminując absurd czekania dwa razy na kolejnych przejściach. Podobnie jak i np. w Szwecji – przycisk zmiany świateł nie jest placebo umilającym pieszym długotrwałe stanie przy sygnalizatorze, tylko działa w dającej się ogarnąć przyszłości. Yellow box z kolei zmniejsza zagrożenie blokowaniem skrzyżowań, rond jest dużo – ale niemal bez korkujących, z fazową sygnalizacją świetlną. W dodatku policja zachowuje się racjonalnie i nie gania się z pieszymi przechodzącymi przez pustą jezdnię chociaż światło nie zdążyło się jeszcze zmienić – bo na funkcjonariuszach widać nie spoczywa patriotyczny obowiązek ratowania budżetu państwa itp. Można by tu w sumie przyjechać i się czegoś nauczyć, ale ponieważ najmądrzejszy nawet mechanizm przeniesiony do Polski przestaje się mieścić do d… i gwizdać – więc już lepiej niech niczego politycy i ustawodawcy nie ruszają!
Zróbmy NIC
Mówimy bowiem nie tylko motoryzacji, tylko o ogólne zasadzie demokracji przedstawicielskiej pod dyktando tabloidów i całodobowych telewizji ple-placyjnych. Przecież to oczywiste: ile razy się słyszy polityka czy publicystę wołających: „Kak długo jeszcze władza będzie ignorować problem….[wstawić jaki problem – np. że różowe dziumajsy nie sztymajzują rajzbergerów]! Co rząd zrobi w tej sprawie?!” – należy się modlić, żeby nie obejrzał tego wydawca wiadomości, nie przerobił na „rybkę” wieczoru i nie wymusił na jakimś idiocie z rządu czy Sejmu wydania ustawy/rozporządzenia/decyzji w sprawie dziumajsów. „Ale co mamy robić?!” – jak się ktoś uprze, to ani go uciszyć… Nic. Nic nie robić. Ludzie się muszą nauczyć jeździć, drudzy uważać jak włażą na jezdnię, te muszą być przyzwoicie zbudowane. Nie ma co ludziom, zwłaszcza tym, niestety, uchwalającym prawo, zawracać głów. Zwłaszcza ci ostatni pusto w nich mają, coś wpadnie, zadomowi się i nie da się pogonić, no chyba, że z nosicielem.
Imię psychozy jest zresztą milion. Łapie mnie jeden. Z reguły tacy jak on mają metr osiemdziesiąt, ale ważą góra 40 kg, cerę ziemistą, oczy belladoniczne, puls poniżej poziomu zahibernowanej niedźwiedzicy – i zawsze pokazują jakieś aplikacje smarkfonowe, połamane kawałki medali, że mają jakąś ćwiartkę do czegoś tam (ale nie piją, tzn. nic co by nie miało izo- w nazwie, więc na cholerę im ćwiartka?). Inni uważają za zupełnie normalne, że kiedy oni – królowie stworzenia – wyjmą swój megatronowy, ultra ekologiczny i cudownie unoszący się we wszechświecie mechanizm welocypedyczny, przez innych uważany za absurdalnie drogi rower – to ma zamierać wszelki ruch w Kosmosie, aż cudowne moce przeniosą ich tam, gdzie chcą się udać, nieważne jak i po czym się poruszają. Wcześniej takie napady mieli raczej jarosze, weganie, ćwiczący, mierzący sobie ilość tłuszczu w lewej nodze – ale oni wszyscy (może poza tymi pierwszymi) raczej nie urządzali życia innym, w związku przy odpowiednim traktowaniu byli nieszkodliwi. Tymczasem obecnie w części Internetu grasuje jakaś dziwna sekta uzupełniona wspomnianymi politykami za diabła nie wiedzącymi co mają robić i szukającymi pomysłów na zabicie czasu (oczywiście także zwykłym ludziom), „mediami” panicznie bojącymi się rozpoczęcia wiadomości od słów: „niestety, nic ciekawego się dziś nie wydarzyło, więc puścimy jakąś muzyczkę a wy idźcie na spacer” oraz psychotykami bojącymi się maszyn i przytulającymi drzewa.
Szpan jest więc jednocześnie i postępowo-ekologiczny, i tradycjonalistycznie antymechanistyczny, i staropiernikowy i ultra młodzieżowy, i cieszący media, i decydentów, i pozwalający zająć czas i wpieprzyć miliony w przebudowy skrzyżowań, przeprojektowywania miast żeby służyły lotniarzom itp. A wszystko w otoczce walki czy to z kucami, czy z bezduszną wobec fali postępu biurokracji, Niestety, jak się okazuje – widać jestem nienormalny. Mam lekką nadwagę, biegam tylko kiedy mają mi zamknąć monopolowy, rower to wolę taki bez kółek, przytwierdzony do podłoża, bo jak mi książka spadnie to wystarczy się schylić, a nie trzeba zawracać. Prowadzenie samochodu zaś sprawia mi większą przyjemność, niż wysłuchiwanie co mi zrobią, żebym nie został mordercą za kółkiem. Choć przyznaję, że kiedy mimo najlepszych chęci jednak takie czyjeś wynurzenia do mnie dotrą – to nogę na gazie zaczyna korcić…
Konrad Rękas