Rękas: Katolicyzm nie jest już nawet dodatkiem do polskości?

Muszę przyznać, że nawet w zadeklarowanym heteryku wzbiera sprzeciw wobec narastającej w Polsce fali homofobii! Trwająca w mediach nagonka na gejów, prowadzona pod pretekstem, że akurat zostali księżmi i biskupami – dowodzi jak zaściankowe, zamknięte i nietolerancyjne są wciąż szerokie kręgi społeczeństwa III RP i wyraźnie wskazuje, że TVN wraz z kilkoma innymi redakcjami i środowiskami dążą wprost do uczynienia z Kościoła katolickiego w Polsce „strefy wolnej od LGBT”, a to mogłoby przecież wywołać utratę jakichś kolejnych dotacji, a może nawet gniewne twitty z różnych ambasad. Trzeba to powiedzieć jasno: TVNowsko-michnikowska czarna sotnia i jej dążenie do dehomoseksualizacji polskiego Kościoła – nie przemogą!

Liberalizm jest zawsze lawendowy

Oczywiście wcale nie żartuję, ani nawet nie przerysowuję – po prostu nigdy dość przypominania, że w istocie nie ma problemu pedofilii w Kościele katolickim. Jest problem czynnych homoseksualistów niewyeliminowanych z szeregów duchowieństwa, a jeszcze lepiej spośród kandydatów na księży. Nazywani bardzo medialnie „lawendową mafią” są faktem, niezależnie od tego, czy Kościół faktycznie ponosi tak spektakularne porażki w walce z tym gangiem, wcale jej nie prowadzi, czy też po swojemu po prostu działa powoli i dyskrecjonalnie (za wolno i zbyt dyskretnie?).  I jasnym też jest, że pedofilia (a żeby być ścisłym – efebofilia) byłaby dziś uznaną „opcją seksualną”, gdyby już ze trzydzieści lat temu nie uznano, że można jej użyć do zgrilowania katolicyzmu w ogóle, a religijności w krajach uznawanych za konserwatywne (jak Irlandia, Hiszpania, a dziś i Polska) w szczególności. Niezależnie jednak od tego, czy mamy do czynienia z jakimś wielkim planem, trwającym przez dekady, czy po prostu ze sprytnym reagowaniem na wydarzenia – trzeba przyznać, że niestety, ale Kościół sam jest sobie winien i to z powodów znacznie poważniejszych niż przepuszczenie przez własne sita kadrowe legionów pederastów, od wieków nauczonych trzymania się razem, mimikry, a więc i zachowań mafijnych. Winne jest nie samo gejostwo, ale czynnik, który nadaje zachowaniom seksualnym znaczenia politycznego – ideologia liberalna.

Dola Aecjusza

Niestety, ale faktem jest też również, że Kościół katolicki w świecie Zachodu (w tym w Polsce) nie tylko nie generuje innej niż demoliberalna przestrzeni światopoglądowej, ale sam stał się biernie częścią (nie)ładu demoliberalnego, czym zresztą ostatecznie przypieczętował swój schyłkowy charakter. W tym kontekście nie ma sensu opowiadanie o „obronie katolicyzmu” – jeśli on sam nie broni nawet siebie (gdy moglibyśmy wszak raczej oczekiwać, że ocali znacznie więcej: rodzinę, kulturę, tradycję itp.). „Obrona Kościoła„, której nie chce sam jego aparat kierowniczy – przypomina więc próby ocalenia cesarstwa rzymskiego wbrew jemu samemu. A pamiętajmy, że los takiego np. Aecjusza nie zachęca bynajmniej do naśladownictwa… I sam fakt, że przychodzący później oswojeni barbarzyńcy jeszcze jakiś czas naśladowali puste formy nie oznaczał przecież realnego trwania imperium. Z katolicyzmem czasów demoliberalnych – jest/będzie zapewne podobnie.

Polska a Rzym

Oczywiście, dla polskiej świadomości narodowej to proces szczególnie bolesny, choć w kontekście historycznym warto przy okazji pochylić się nad znaną skłonnością do trwałego wiązania polityki polskiej – z interesami Kościoła katolickiego, a dokładniej jego rzymskiej centrali. Tendencja ta pojawiła się już w okresie wczesnopiastowskim i była racjonalnie związana z szukaniem oparcia w jedynej zainteresowanej sile okresowo zewnętrznej czy konkurencyjnej wobec cesarstwa. Polsce zaś, inaczej niż np. Czechom regularnie zdarzały się poszukiwania pozycji geopolitycznej poza dominacją niemiecką. W okresie późniejszym m.in. o papiestwo oparł swoje starania o koronę polską Władysław Łokietek, zależność od Rzymu wynikała też ze sporów z Krzyżakami. W istocie jednak wraz z likwidacją państwa zakonnego w Prusiech – ustały ostatnie powody dla utrzymywania zależności od Rzymu. Przeciwnie, Rzeczpospolita stała się na całe dekady sojusznikiem Habsburgów, a wpływy rzymskie zamieniły się z obustronnie korzystnych – na jednostronny, papieski dyktat posługujący się Polakami w strategicznej walce z chrześcijaństwem wschodnim. Co najmniej od XVI wieku począwszy Rzeczpospolita ponosiła coraz większe koszty i tylko koszty takiego żyrowania polityki rzymskiej, która ostatecznie stała się jednym z elementów/katalizatorów upadku państwa polskiego. I choć katolicyzm miał też bez wątpienia udział w utrzymaniu i rozszerzeniu polskości w okresie zaborów, a więc tak w procesie polskiej wtórnej etnogenezy, jak i uzyskania niepodległości – to trudno było oprzeć się wrażeniu, że poza zabezpieczaniem interesów czynił tak dla zabezpieczenia własnych interesów, jak ponownego wykorzystania Polski i Polaków w swej krucjacie o podbój Wschodu. Tyle, że chwilowo pod sztandarem silniej antybolszewickim niż wprost antyrosyjskim i antyprawosławnym (choć tych też nie zwinięto). Do czasu więc Stolica Apostolska sądziła, że swoje sprawy załatwi jak zwykle w ramach kolejnych dominujących ideologii i geopolityki Zachodu – czy byłby to klasyczny imperializm, czy liberalny totalitaryzm. Najbardziej emblematycznym przedstawicielem tego nurtu katolicyzmu był zaś Polak, Karol Wojtyła.

Czy cieszyć się ze schyłku wojtylianizmu?

Cóż, jego przypadek to znakomity przykład opisowej odpowiedzi na pytanie „tato, a co to właściwie są ambiwalentne uczucia?„. Z jednej strony geopolityczne szkody wyrządzone przez Jana Pawła II Polsce, Europie i światu są ogromne, a jego kult w Polsce skutecznie uniemożliwia nawet dyskusję na ten temat, będąc też używanym do blokowania wszelkich prób naprawy sytuacji. Polska w Unii, bez gospodarki, zależna od obcych – to dzieło życia m.in. Karola Wojtyły. I to, że było mu przykro np. z powodu wystąpienia bezrobocia – miało mniej więcej taką samą wartość, jak podobne publiczne „wyrzuty sumieniaJacka Kuronia… Jednocześnie jednak ubóstwienie JP2 jest jednym z ostatnich przejawów tożsamości mniej więcej tradycyjnej w Polsce, która unicestwiona może zrobić miejsce wyłącznie dla nihilizmu i płytkich pseudowartości demoliberalizmu. Stąd właśnie ambiwalencja przy obserwowaniu dekonstrukcji największego po Matce Boskiej kultu w Polsce.

Oczywiście też jednak pewien rodzaj uciechy, związany z depopularyzacją świętego papieża – nie zamyka oczu na płycizny całej akcji (nie odbierające jej jednak skuteczności). Bo czy nie jest zabawne, że są ludzie nawet deklaratywnie wierzący, którzy szczerze… wierzą, że świętość – to coś w rodzaju posady, z której można kogoś wylać albo taki religijny Oskar, którego można, ba! należy odbierać w zależności od koniunktury i atmosfery medialnej? Jednocześnie zaś w przejawach dekatolicyzacji Polski uderzają detale – groźne jest np. nie tyle mazanie kościołów przez Strajk Kobiet (bo to raczej odstręcza niechętnych dewastacji mienia i wszelkiej radykalności normalsów), ale przyjęcie przez Kościół w Polsce narzucanych przez liberalizm reguł gry. Czy bowiem Episkopat nie zdaje sobie sprawy, że po precedensie z pozwaniem ks. Tadeusza Isakowicz-Zaleskiego przez kanclerza Kurii Diecezji Tarnowskiej – teraz każdy odwoływany z parafii zbuntowany proboszcz będzie czuł się w prawie pozwać swego biskupa o „przywrócenie do pracy„? Przecież choroba, czyli rozrabianie wewnątrzkościelnych spraw dyscyplinarnych przez jakieś komisje – jest groźna. Ale to, co zrobił ks. kanclerz to nie lekarstwo – tylko kolejne stadium tego samego schorzenia. I będzie ono postępować.

Katolicyzm czy liberalizm – jaka to różnica?

Kościół nie zdaje sobie chyba sprawy jak sam przyspieszył bieg spraw w Polsce już nie tylko biernie uczestnicząc w polityce kolejnych rządów III RP, ale jednak rządów PiS-owskich bardziej – ale także oddając państwu całkowite prawo decydowania o sprawach zastrzeżonych konkordatem stronie kościelnej przy okazji COVIDhisterii. Kościół katolicki w Polsce jest więc dziś atakowany jako instytucja partyjna, niekoniecznie słusznie, ale niczym związek łowiecki czy ci, co chcieli móc sobie ściąć niechciane drzewa na posesjach. Degraduje to katolicyzm to roli hobby i stylu życiu – a najgorsze, że ten się chyba z tym pogodził…

Nie ma, nie widać w każdym razie prostego wyjścia z tej sytuacji. Faktycznie Kościół katolicki był przez wieki tyleż sojusznikiem, co obciążeniem dla polskości, a jego sojusz najpierw z amerykańskim imperializmem, a następnie jego ujawnionym kierownikiem, liberalizmem – wręcz dobił nasz kraj i naród. Ale też jest zupełnie jasne, że katolicki murzyn, zrobiwszy swoje – jest właśnie odsyłany przez dominującą tendencję ideologiczną Zachodu jeśli nie w nicość, to na pewno w strefę może i większości, ale na pewno milczącej.

Historycznie byłoby interesujące, gdyby Polacy nie przyjęli chrztu zachodniego, ale jak inni Słowianie – ze Wschodu. W jakim miejscu bylibyśmy odrzucając katolicyzm na fali Reformacji – choć niby w imię czego, wszak to jezuici łacińsko ochrzcili sarmacką anarchię, a idei porządku niemal nigdy w Polsce nie było. Już w XIX wieku katolicyzm był ciężką, ale bodaj jedyną ochroną przed anarchią, okresowo także insurgentyzmem (mimo swego akcydentalnego w nim udziału). Potem – sam zniszczył podstawy państwa i społeczeństwa.  Dziś wreszcie ma ustąpić miejsca demoliberalizmowi, który od przeszło pół wieku zwiększa swą kontrolę nad głównym związkiem religijnym świata. W jakimś sensie mamy więc do czynienia z powtórzeniem zupełnie w efekcie pozorowanego dylematu (?) Biali czy Czerwoni, czyli wierzący, czy niewierzący szkodnicy…

Czy więc z punktu widzenia Polaków ma aż takie znaczenie kto wygra?

Konrad Rękas

Click to rate this post!
[Total: 25 Average: 3.3]
Facebook

3 thoughts on “Rękas: Katolicyzm nie jest już nawet dodatkiem do polskości?”

  1. „Co najmniej od XVI wieku począwszy Rzeczpospolita ponosiła coraz większe koszty i tylko koszty takiego żyrowania polityki rzymskiej, która ostatecznie stała się jednym z elementów/katalizatorów upadku państwa polskiego.”

    Nie. Źródłem kosztów była nieudolność Polaków i Litwinów w kwestiach wojskowości, administracji czy dyplomacji. Wojny ze Szwecją czy Rosją nie były zainicjowane przez polecenia Habsburgów czy wezwań Papieża. Utrzymywanie Gdańska na zasadzie pół-niepodległego miasta-państwa do czasów saskich to nie wina papieża, ale efekt braku środków politycznych i administracyjnych do wchłonięcia i asymilacji. Taka „Kolęda Moskiewska” (tekst propagandowy, ukazujące wizję, jak to podbój Moskwy otworzy drogę do bogactw i wielkości niczym w przypadku imperiów kolonialnych) nie została napisana przez legata papieskiego, ale przez szlachcica (nota bene kalwina) na polecenie króla. Brak inwestycji w rzemiosło i miasta nie były spowodowane przez supremację jezuitów, ale przez to że szlachta wszelkich wyznań „pilnowała” swoich przywilejów i własnego bogactwa. Rutenizacja chłopstwa oraz germanizacja mieszczan spowodowane było tym, że nie było dbania kulturalnego o jakąkolwiek jedność narodową. Nieumiejętność obrony własnej waluty przed psuciem przez inne kraje to wina ignorancji stosunku do wywiadu czy relacji gospodarczych. I tak dalej.

    Gdyby w Polsce wybuchła normalna religijna wojna domowa, na styl Francji, to mogłaby mieć miejsce centralizacja, modernizacja, zjednoczenie narodowe itd. Na wzór Francji. Może ktoś by z tej wojny domowej skorzystał, Rosja coś zajęła, na Rusi coś by się wyzwoliło itd. Ale nowa monarchia byłaby sprawniejsza realnie, a nie tylko papierowo. Szlachta jednak wolała zjednoczyć się przeciwko widmu absolutum dominium.

    Napisał Pan o krucjacie na wschód. Ale jak już wspomniałem – „Kolęda Moskiewska” była napisana przez świeckiego niekatolika na polecenie świeckiego króla katolika. Zachęcano do wojny i parcia na wschód wizją handlu z Indiami i Persją, rozdanie ziemi dla zubożałej szlachty i awanturników, rozdysponowanie bogactw Kremla, Kazania i innych miast-molochów.

    Niestety, ale ten tekst z obiecującego zmienił się w paszkwil…

    1. „Niestety, ale ten tekst z obiecującego zmienił się w paszkwil…” No faktycznie. Niestety, tak to wyszło…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *