Rękas: Minimalne zwycięstwo

Jedna rzecz jest absolutnie przezabawna. Jeśli nawet istniała szansa, żeby miliony Polaków nie interesujących się polityką nie zwróciło najmniejszej uwagi na konwencję PiS-u i składane przez tę partię obietnice – to w ciągu kilku następnych dni rzesze ochotników: redaktorów GW i TVN, dyżurnych ex-pertów, liderów opozycji oraz szpeców z FB – zrobiły wszystko, żeby chyba już każdy w Polsce dowiedział się, że przez PiS zarobi więcej i jakie to straszne nieszczęście jest. Już pal sześć minimalną, inflację i wszystko inne – ale to jest Nobel z propagandy wyborczej! Wszyscy pracują na PiS…!

Praktyka and teorią

Cały ten humbug bowiem – i obrona, i atak, a w istocie nawet i ten artykuł – służą… tylko jednemu: popularyzacji PiS-u. A wobec tego, wobec faktu, że cała ta dyskusja odda na kolejne cztery lata rządy nad Polską partii, która dla dobrego witza wyborczego powie, a co gorsza zrobi wszystko – wszelkie teoretyzowanie powinno zblednąć i ustąpić. Naprawdę, to nie jest dobry moment na udowadnianie wyższości którejkolwiek z teorii ekonomicznych – skoro mamy do czynienia z czystą, prostą, by nie powiedzieć prymitywną PRAKTYKĄ partyjnej demokracji.

Zaprawdę, istnieje wiele powodów, żeby krytykować PiS – zwłaszcza za fatalną politykę zagraniczną. Można i należy wytykać także niedotrzymanie poprzednich jeszcze obietnic wyborczych, jak nienaruszenie przywilejów zagranicznego kapitału w Polsce, przy realnym wzroście obciążeń dla polskich przedsiębiorców czy nierozliczenie dekad afer inaczej niż gadaniem w telewizji. Warto wreszcie wskazywać, że nawet osławione ulgi socjalne PiS-u – nie składają się na spójny system polityki społecznej, a zatem i nie dadzą zapewne trwałych efektów. ALE..

…ALE jednocześnie trudno nie zauważyć, że po pierwsze nawet ta namiastka programu udaje przynajmniej JAKIŚ program, podczas gdy niemal wszyscy pozostali tylko się do niego odnoszą (najczęściej krzycząc „Nie, bo… nie!„). A po drugie nie można oprzeć się wrażeniu, że krzyczy przede wszystkim PR-owa zazdrość, w typie: „Czemu my na to nie wpadliśmy” względnie: „Czemu nas nikt nie słuchał gdy też tak obiecywaliśmy?!”. I stąd właśnie w odpowiedzi na hasła PiS-u zamiast alternatywnej wizji – zewsząd słychać tylko zawzięte „Skuś baba dziada! Skuś baba dziada!„.

No sorry, ale prowadzenie kampanii i polityki pod hasłem / w nadziei, że „Może się im nie uda i Polakom będzie jednak gorzej!” – to nie jest jednak ani efektywny, ani uczciwy projekt dla Polski. To naprawdę jestem bowiem wciąż kwestia techniki politycznej. Wizerunkowo to naprawdę wygląda nie jak ostrzeżenia, ale jak ŻYCZENIE sobie, żeby Polakom było gorzej. Bez urazy, ale ktoś, kto życzy mi złamania nogi – to niekoniecznie faworyt do otrzymania mojego głosu… A tak to bardzo łatwo przedstawić. I już jest przedstawiane.

Czyli nie tylko przeciwnicy PiS-u popularyzują tę partię i jej hasła – ale i sami dają się pozycjonować albo jako zwolennicy znanej z ostatnich trzech dekad dewastacji Polski, albo jako podejrzani sabotażyści nie pozwalający naszego kraju ze stanu tego wyprowadzić. I to jest dopiero paradoks! W istocie przecież Prawo i Sprawiedliwość ani niczego ważnego nie zmienia, ani nie poprawia, po prostu sobie trwa, nie oglądając się na koszty – oczywiście UTRZYMUJĄC III RP w obecnym kształcie. Jak mogłoby być inaczej, skoro twór ten od początku tworzył Jarosław Kaczyński? Skoro to w III RP to PC, a obecnie PiS uwłaszczyło się na ogromnym majątku – i skoro to tylko w tym chorym systemie formacja tak sprawna w utrzymywaniu władzy i tak upośledzona w jej sprawowaniu może rządzić dalej. PiS i III RP to jedno, podobnie zresztą jak PSL, SLD, czy ciąg UD/KLD-UW-PO.

A co chodzi z tym całym minimalnym wynagrodzeniem?

To akurat jest proste. Po pierwsze – na jego temat dyskutują przeważnie ci, którzy minimalnej pensji bynajmniej nie zarabiają. Po drugie wszelkie debaty, prognozy i wyliczenia abstrahują od tego, że w Polsce albo zarabia się więcej niż przepisowe minimalne wynagrodzenie – albo oficjalnie znacznie mniej, na jakichś cząstkach etatów, w najlepszym razie uzupełnianymi umowami cywilnoprawnymi, a w gorszym – płaceniem pod stołem. I to właśnie jest najważniejsze – PRAKTYKA. Naprawdę dyskutujący wierzą, że legendarna polska zaradność/cwaniactwo (czy jak to jeszcze zwać) nie poradzą sobie z choćby najszczerszą intencją ustawową? Już nie mówiąc o nieszczerej…

Umówmy się, nie wdając się w dalsze kłótnie co do zasadności samego rozwiązania – trzeba się zgodzić, że ustawowo regulowane wynagrodzenie minimalne wyrażane płacą pełnego etatu i praktycznie prawnie niewymagalne i nieegzekwowalne – nie ma większego sensu. Nawet bowiem zgadzając się, że fajnie by było, gdyby ludzie zarabiali więcej – trzeba przyznać, że w ten sposób się tego po prostu nie rozwiąże. Ale czy rozwiązać się nie da? Bez przesady, w Europie działa choćby ewidentnie lepsze rozwiązanie brytyjskie, w którym określa się corocznie waloryzowaną STAWKĘ GODZINOWĄ. W roku 2019/20 to £8.21 – niezależnie od tego ile godzin się pracuje. Proste? Proste. I nikomu nie przychodzi nawet do głowy, żeby dać mniej, w żaden legalny sposób[i]. Tyle, że to nie brzmi tak fajnie, jak wzięta z księżyca superfajna kwota miesięczna…

Innym abstrakcyjno-absurdalnym elementem obecnych przekomarzanek jest zjawisko dla mojego pokolenia jak najbardziej konkretne – zwłaszcza jako straszny straszak: INFLACJA. Cóż, nie chciałbym wypaść na jeszcze straszniejszego straszowca – ale drodzy rodacy, w Polsce inflację JUŻ MAMY. Obecnie na poziomie 2,8 proc. – czyli taką, jak np. 7 lat temu – wobec średniej 1,7 proc. dla Unii Europejskiej. Wprawdzie dyżurni ex-perci kwitują to zgrabnym „wzrosty cen są umiarkowane”, niemniej realnie wzrost jest odczuwalny podczas zakupów w perspektywie przynajmniej miesięcznej.

W tej sytuacji nie ma sensu straszenie inflacją jako wypadkową wzrostu płac – bo to nie są lata 90-te i rząd nie wydrukuje pieniędzy, żeby dać wyższe płace pracownikom państwowych przedsiębiorstw. Prywatni sobie „jakoś” poradzą – tzn. zapłacą trochę więcej od obowiązkowego (?) kawałka etatu, budżet sobie coś tym załata, doktrynerzy będą biadać – a inflacja będzie sobie rosła NIEZALEŻNIE od wzrostu płac, po pierwsze ze względu na stałą tendencję dopasowywania cen polskich do średniej unijnej przez wielkie koncerny handlowe (choćby ze względu na potrzebę maksymalizacji zysków), a po drugie w związku z faktem, że pieniądz bez pokrycia produkuje dziś nie żaden rząd, tylko banki komercyjne i firmy lichwiarskie udzielające pożyczek z niczego, ulegających multiplikacji przy spłacie. To dług jest czynnikiem inflacjogennym, a nie praca czy kapitał! Nie mówiąc już o innym podziale kosztów pracy czy dochodów z kapitału…

Czy więc te nieszczęsne hasła PiS-u oznaczają dla polskich przedsiębiorców zmniejszenie dochodowości? Niekoniecznie, skoro (przynajmniej teoretycznie) koszty można przerzucić na konsumentów. Czy są równoznaczne zmniejszeniu stopy zysku? Być może, no ale to przecież sami przedsiębiorcy musieliby się na to zgodzić uznając bezdyskusyjność wprowadzonych regulacji. A zrobią to?

W rzeczywistości zresztą Prawo i Sprawiedliwość wcale nie wykańcza przedsiębiorców, tylko… własne zaplecze, czyli budżetówkę. Gdyby miało dojść do rzeczywistego sztywnego określenia podwyższonego wynagrodzenia minimalnego – to przecież uderzyłoby ono przede wszystkim w tych pracodawców, którzy wywinąć by się nie zdołali, a więc w szpitale, szkoły i jednostki kultury – gdzie znowu pojawią uzasadnione roszczenia płacowe ochroniarzy, pracowników warsztatów, salowych, sprzątaczek i… artystów (też często zarabiających zaledwie podstawowe/minimalne wynagrodzenie, bo dorabiających tzw. nadgraniami). A przecież nikt tym wszystkim kopciuszkom nie dołoży żadnych pieniędzy do dodanych obowiązków i kosztów! Mamy do czynienia ze zwielokrotnioną „ustawą 203” – czyli archetypicznym radosnym uchwaleniem podwyżek dla służby zdrowia bez wskazania skąd na te podwyżki wziąć. Tak narodziły się miliardowe długi szpitali – i tak właśnie mamy do czynienia z zapowiedzią ich ponownego wzrostu. BO TO DŁUGI RODZĄ DZIŚ INFLACJĘ!

No i widzicie Państwo, jednak rozmawialiśmy o pomyśle PiS-u, a skoro nikt nie jest w stanie przeczytać tak długich rozważań – to i tak zostaje z nich tylko to, że ktoś komuś chce podnieść pensje, a ktoś inny marudzi. Otóż ja nie marudzę, Polacy powinni zarabiać więcej. Ja się tylko martwię, że nie będą…

I jakie to niby będzie, którejkolwiek strony – minimalne zwycięstwo?

Konrad Rękas

[i] Inna rzecz, że rozwiązanie to ma także inne, niekoniecznie korzystne dla samych pracowników konsekwencje – jak spłaszczenie dochodów czy unikanie dodatków czy innych benefitów dla pracowników. Szerzej patrz: „Praca a kapitał”.

Click to rate this post!
[Total: 6 Average: 4.8]
Facebook

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *