Rękas: Zakaukaska lekcja dla Polski

Konflikt o Górski Karabach był w swoim czasie tak powszednią częścią codziennych newsów, jak wcześniej wojna iracko-irańska czy sytuacja w Libanie. Napięcia w regionie Zakaukazia powracają z charakterystyczną regularnością, obnażając tylko jak niewiele wie się w Polsce na temat tego co dzieje się na obszarach post-sowieckich, a jeszcze mniej rozumie z tamtejszych celów, motywów i splotów interesów mocarstw i lokalnych graczy.

Oczywiście, polski politinternet wypełnia raczej sympatia do Ormian – przede wszystkim z mocno anachronicznych względów historycznych. W istocie jednak, przy wszystkich rzeczywiście znakomitych wzajemnych doświadczeniach historycznych naszych narodów – nie ma najmniejszych nawet powodów, byśmy się mieli opowiadać w jak najbardziej współczesnym konflikcie tylko dlatego, że ormiańscy kupcy byli lojalni wobec XVII-wiecznej Rzeczypospolitej.

Armenia jak „Izrael”?

Skoro zaś o historii mowa – warto też zauważyć, iż nader… delikatnym faktem pozostaje, że współczesna Armenia powstała w wyniku procesu nieco zbliżonego do kreacji „Izraela” – tylko rozłożonego w czasie. To znaczy istniała wśród ludu żyjącego w diasporze i na obszarach dalece wykraczających poza Największą choćby Armenię – legenda o dawnej kolebce, skąd wszyscy wyszli. I faktycznie, jak w Palestynie – nadal żyli na tej ziemi potomkowie rozproszonego przez tysiąclecia narodu. Co ciekawe, w przeciwieństwie do swych krewniaków w diasporze, będących synonimem kupiectwa – kaukascy Ormianie w XIX i jeszcze na początku XX wieku uchodzili raczej za… wojowników czy wręcz zbójów (miejscowymi handełesami byli natomiast… Gruzini[i]). Wtórna armenizacja Armenii – to jednak dopiero okres panowania rosyjskiego i potem czasy sowieckie, zaś azerskim sąsiadom pozostało wypominanie, że to już bakijscy emirowie pozwalali na ormiańskie osadnictwo. Trzy wielkie narody Zakaukazia na dobre wzięły się za łby już aspirując do niepodległości między Wielką Wojną, a najazdem sowieckim. Wrogość została zaś podkręcona na etapie pieriestrojki. I nie przez Sowietów i Rosjan, bynajmniej, jak się to w Polsce bezmyślnie pisało i pisze – ale wprost przeciwnie, by nacjonalizmów użyć właśnie do rozsadzenia ZSSR i uniemożliwienia współpracy na obszarze post-sowieckim.

Obecne granice i będące ich wynikiem konflikty – są więc dziełem mocarstw, jak i dzieckiem tak jeszcze XIX, jak i XX wieku. Oczywiście musi smucić np., że Ararat patrzy na Armenię zza tureckiej granicy, jednak równolegle wojna karabaska była tylko narzędziem, by rękoma Ormian zagnać w ręce Zachodu Azerów razem z ich ropą i strategicznym położeniem. Armenii średnio się to opłaciło, bo przez większość swej 30-letniej historii kraj jest równie dobrze, jak okupowany przez Karabach – tamtejszą klasę polityczną, jej interesy i problemy. Azerbejdżan zaś wykorzystywał czas na stopniowe budowanie własnej pozycji i chyba jako jedyny z państw post-sowieckich, a nawet post-komunistycznych wykorzystał czas uzależniania od Zachodu do wzmocnienia, a nie roztrwonienia swojego potencjału (czyli analogicznie, jak Białoruś na Wschodzie).

Jak zderzyć Turcję z Rosją

Dlatego w tym konflikcie nie ma łatwych sympatii ani miejsca, by odpowiadać na durne pytanie „kogo popierasz – Ormian czy Azerów?”. Ważniejszym jest jak obecna sytuacja wpłynie na inne procesy geopolityczne: postępującą emancypację Turcji i jej zaangażowanie w obszarze Morza Śródziemnego oraz trudną, ale budowaną współpracę turecko-rosyjską. Właśnie skolidowanie nowego osmanizmu prezydenta Recepa Erdoğana z neomocarstwową polityką Władymira Putina pozostaje najważniejszym celem kolejnych prowokacji co i raz aranżowanych na styku tych dwóch projektów geopolitycznych. Nie udało się Turcji skonfliktować z Rosją na tle Krymu, oba kraje nie dały się na siebie napuścić w Syrii. Oczywiście, mają własne, odrębne, niekiedy wręcz przeciwstawne interesy – jak np. w Libii, nadal jednak nie zbliżyło się to nawet do poziomu wrogości dzielącego choćby Ankarę i Paryż, formalnie pozostające przecież w jednym sojuszu wojskowym, a znajdujące się na skraju starć zbrojnych. Podpalenie Karabachu powinno więc być traktowane jak kolejna próba rozpraszania sił i uwagi Turcji, która już deklaratywnie zmuszona była do wyrażenia swojego poparcia dla działań azerskich. Sytuacja Rosji jest jednak tym razem bardziej komfortowa. Z jednej strony jej relacje z Armenią po zmianach politycznych w tej republice z roku 2018 uległy pewnemu rozluźnieniu, z drugiej – Azerbejdżan jest dziś jednym z ważniejszych partnerów gospodarczych i odbiorcą rosyjskiej produkcji zbrojeniowej. Moskwa zamiast się opowiadać – uzyskała podstawy, by proponować się na rozjemcę, nie będąc już w oczach Azerów obciążona swą pro-ormiańskością, mocno już zdezaktualizowaną.

Innym elementem mobilizowania światowej (w tym zwłaszcza polskiej) opinii przeciw ludom tureckim – jest choćby rozdęta „afera Hagia Sophii”. Ciekawe ile osób powtarzających „niewinny skrót myślowy” o treści „Prezydent Erdogan zamienił KOŚCIÓŁ w MECZET” pojmuje, że bierze udział w kampanii czarnego PR-u przeciw Turcji, trwającej odkąd neo-osmanizm tureckiego prezydenta zaczął wymykać się spod kontroli globalistów. Ja wiem, że część powtarzających wie, że Hagia Sophia przez ostatnie 86 lat była muzeum, a nie czynną świątynią – ale tak zwany normalny odbiorca czyta przecież tylko tytuły i naprawdę nabiera przekonania, że oto Erdogan wtargnął na czele janczarów do działającej świątyni (oczywiście katolickiej…) i wygnał z niej księży, terrorysta islamski jeden!

Tymczasem niezależnie od tego jak sami Turcy oceniają odchodzenie od założeń państwa świeckiego stworzonego jeszcze przez Atatürka – to przecież oczywistością jest także, że żadne działania Erdogana nie mają choćby odcienia anty-chrześcijańskiego. A przeciwnie, z jednej strony Turcja zwalcza wahabicki ekstremizm – z drugiej zaś odcina się coraz wyraźniej od prawdziwego zagrożenia dla kultury chrześcijańskiej, czyli globalistycznego liberalizmu i permisywizmu.

Oczywiście, że dla wiernych  Hagia Sophia na zawsze pozostanie cerkwią – co jednak nie oznacza bynajmniej, że należy organizować krucjatę na Konstantynopol. A nawet więcej – kto dziś podpuszcza przeciw ostatnich łacinników, ten ma jeszcze podlejsze cele niż inspiratorzy niesławnej pamięci wyprawy  z roku 1204.

Warszawska dezorientacja

W mediach III RP próżno szukać choćby echa tych niuansów. Tak jak blogosfera pozostaje raczej pro-ormiańska (acz bez współczesnych powodów choćby ocierających się o polską rację stanu) – tak główny nurt w mroku swej ignorancji próbuje dopasowywać skomplikowaną zakaukaską układankę do własnych schematów: kto tam pasuje do rysopisu „agenta Putina”? Teoretycznie bardziej pasują Ormianie (wiadomo, choćby ten chytry pół-Ormiaszka, minister Siergiej Ławrow!), nagle więc większą przychylność okazuje się narracji azerskiej, choć jeszcze kilka lat temu autor tekstu, gdy był obserwatorem wyborów prezydenckich w Azerbejdżanie – ze zdumieniem czytał, że to na pewno dlatego, że zwycięski prezydent İlham Əliyevjest pro-rosyjski!”. Oczywiście, ani nie był, ani nie jest – natomiast niedzielni zwolennicy polityki Baku o tyle mogą się zdziwić, że w istocie azerski przywódca wprawdzie nigdy nie był pro-moskiewski, ale za to pro-amerykański być przestał i podobnie jak prezydent R. Erdogan – İ. Əliyev gra już własną grę, obliczoną na utrwalenie pozycji mocarstwa regionalnego dla swego kraju. Mamy więc na kaukaskiej szachownicy więcej figur, ciekawych gambitów i niespodziewanych roszad – niż w całym nudnym i przewidywalnym obszarze euro-atlantyckim.

Polacy winni więc śledzić sytuację w Karabachu nie dla infantylnego licytowania kogo bardziej lubimy – lecz dla odebrania lekcji geopolityki stosowanej. Nieodmiennie bowiem Zakaukazie jest podbrzuszem Europy w nie mniejszym stopniu niż Bałkany (podobnie jak Azja Środkowa jest podbrzuszem Eurazji). Zawsze więc warto obserwować co się tam dzieje – bo jeśli „się zacznie„, to kto wie, czy nie w Macedonii albo właśnie… w Karabachu.

Konrad Rękas

[i] Co interesująco opisał w swojej wydanej w 1935 r. relacji pt. „Sowiecki Kaukaz. Podróż do Gruzji, Armenji i Azerbejdżanu” mjr Mieczysław Lepecki, adiutant marszałka Piłsudskiego.

Click to rate this post!
[Total: 15 Average: 4.2]
Facebook

4 thoughts on “Rękas: Zakaukaska lekcja dla Polski”

  1. Moze i Turcja zwalcza wahhabityzm (u siebie) ale jakos nie zwalczala isis a teraz ich uzywa w Libii. A juz delikatnie rzecz ujmujac porownanie Armeni do Izraela jest mocno nietrafione. To wszystko jest tak skomplikowane ze trzeba by ze 20 lat tam mieszkac zeby poznac wszystkie niuanse i zaleznosci.

  2. Trzeba stać za Armenią z jednego, prostego powodu – bo to chrześcijanie bijący się z nie-chrześcijanami. Każde zwycięstwo Krzyża nad inną religią, jest czymś dobrym.

    Błędnym jest też porównanie z Izraelem. Ormianie stanowili w tych regionach większość przed rozpadem Turcji, nawet na większej ilości ziem (aż do głębokiej Anatolii). Żydzi większości na Bliskim Wschodnie nie mieli w żadnym dużym regionie.

  3. Wszystko krytyczne o Izraelu lub o Zydach jest wg wielu otwartym badz zakamuflowanym antysemityzmem( przymominam ze Arabowie to tez Semici). Od lat dreczy mnie pytanie (juz ktos to postawil zapewne) na podstawie jakiego prawa boskiego lub ziemskiego utworzono szowinistyczno-religijne panstwo Izrael odbierajac „przy okazji” wlasnosc arabska. Nie tylko ok. 30 tys. km2 terytorium ale takze domy, gospodarstwa rolne, przedsiebiorstwa, etc.etc.
    I ci biedni Palestynczycy dotad gnija(przepraszam za to slowo) w jakichs obozach dla uchodzcow, strefach Gazy badz rozproszeni po swiecie. I gdzie jest tutaj Unia Europejska tak bardzo broniaca praw czlowieka, Dept. Stanu USA a nawet Watykan ? Podobno nikt nie ma prawa budowac swojego szczescia na cierpieniach innych. Co, Izraelici maja jakies specjalne prawa ?

    1. (…)Od lat dreczy mnie pytanie (juz ktos to postawil zapewne) na podstawie jakiego prawa boskiego lub ziemskiego utworzono szowinistyczno-religijne panstwo Izrael odbierajac “przy okazji” wlasnosc arabska.(…)
      To były przeprosiny za Hitlera…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *