„Gazeta Warszawska” w sprawozdaniu swoim z Biuletynu S[tronnictwa] Z[achowawczego] za marzec – kwiecień wyraziła jak gdyby zdziwienie, że „nie uznaję konserwatystów – republikanów”. Zdania tak poważnego pisma nie chciałbym zostawić bez odpowiedzi, więc pragnę, choć bardzo pobieżnie, wyjaśnić, dlaczego w moim przekonaniu konserwatyzm i republikanizm są to pojęcia wykluczające się wzajem.
Konserwatyzm dąży do wyeliminowania z życia społeczeństw wszystkiego, co może wywołać rozstrój – a więc przede wszystkim do łagodzenia waśni i unikania konfliktów społecznych. Republikanizm całe życie państwowe uzależnia od wyborcy. Ci więc, którzy na losy Państwa wpływ wywierać pragną, muszą się starać o względy wyborców – wiadomo zaś, że te względy, zwłaszcza o ile chodzi o psychologię mas, nie pozyskują się spokojnymi, realnymi i chłodnymi argumentami rozumowymi, lecz wprost przeciwnie. I dochodzi nieraz do tego absurdu, że politycy nawet potępiający demagogię i pragnący normalnego, na spokojnej ewolucji opartego rozwoju Państwa, chcąc utrzymać się przy władzy czy przy mandacie, posługują się hasłami i metodami demagogicznymi. Ich działalność jako mężów stanu może być nawet przeciwna demagogii – ale ich taktyka na zewnątrz jest demagogiczna. Ogół zaś społeczeństwa mało wie o ich działalności politycznej, słyszy zaś i czyta ich słowa, padające z trybuny. A ten posiew zostaje i wydaje owoce – owoce, które częstokroć przerastają ponad głowę mimowolnemu siewcy. Przykładem na to jest sprawa reformy rolnej, której hasło rzuciła wszak N[arodowa] D[emokracja] – partia przecież praworządna i uważająca się za prawicową.
A jeżeli weźmiemy pod uwagę, że stronnictwa przewrotowe celowo i rozmyślnie używać będą środków demagogicznych i licytować się z tymi przykładowymi „demagogami malgré eux” – to musimy dojść do przekonania, że ustrój republikański musi doprowadzać do coraz większego zaostrzania się stosunków społecznych z tak samo nieubłaganą koniecznością, z jaką ogień palony pod kotłem musi prędzej czy później, zależnie od swej intensywności, doprowadzić tę wodę do wrzenia.
Po wtóre: tym, co stanowi istotę polityki konserwatywnej, jest ciągłość w celach i działaniu, ciągłość w życiu i rozwoju Państwa. Przy systemie parlamentarnym, gdzie gabinety zmieniają się zależnie od nastrojów panujących w ciałach prawodawczych, jedynym czynnikiem, który może utrzymać ciągłość celów i konsekwencję działania, który może Państwu zapewnić politykę zakreśloną na dalszą metę, jest Głowa Państwa. Jakże zaś może Ona tę niesłychanie ważną rolę odegrać, jeżeli jest wybieraną na kilka lat, a może – w dodatku zupełnie nie przygotowaną do tej roli? Nikt nie wymaga np. od profesora matematyki, by dziś przestał wykładać, a jutro otworzył kancelarię adwokacką, i każdy uważałby to za absurd. A jednak taki sam absurd jest podstawą ustroju republikańskiego.
Można tu podnieść obiekcję, że wybrany Prezydent może być bez porównania zdolniejszym, niż dziedziczny monarcha. Zapewne. Pozwolę sobie jednak przytoczyć pewien fakt z historii przemysłu angielskiego. Przemysł ten był na wysokim stopniu rozwoju przed zaprowadzeniem kolei żelaznych i zdarzały się częste wypadki, że po zaprowadzeniu ich fabryki były odległe od linii kolejowych. Fabryki te nie przenosiły się jednak w pobliże kolei, lecz wolały ponosić koszta transportu albo też budowy linii specjalnych. A dlaczego? Bo w swojej dotychczasowej siedzibie miały robotników od generacji wyszkolonych w danej gałęzi przemysłu. Jeżeli tedy przemysłowcy angielscy, którzy nie poezją ani pietyzmem, ale ścisłym rachunkiem się kierując, tak wielką wagę przykładali do dziedziczenia pewnych robotniczych uzdolnień – to z jakiej racji odrzucać ważność dziedziczenia sztuki rządzenia krajem?
Gdyby na następcę każdego Prezydenta (podobnie jak to się ma z następcami Dalaj-Lamów) był wyszukiwany najwybitniejszy zdolnościami oraz charakterem młodzieniec i kształcony specjalnie dla odgrywania roli dożywotniego Prezydenta – to na tę koncepcję każdy konserwatysta mógłby się zgodzić. Ale system Prezydentów obieranych i mogących nie mieć żadnego przygotowania do objęcia naczelnego stanowiska w Państwie jest przeciwny pojęciom ciągłości i tradycji, które to pojęcia stanowią integralną i niezbędną część doktryny konserwatywnej.
Wreszcie – last [but] not least – czym jest Głowa Państwa? Jest personifikacją Ojczyzny, jest tym dla obywatela, czym sztandar dla żołnierza. Im zaś od dawniejszych czasów sztandar wiódł pułk w bój, w im liczniejszych dniach chwały nad nim powiewał, tym głębszą budzi cześć i tym gorętszą miłość. Zapewne jest to imponderabile, ale imponderabilia grają w polityce rolę czasem nawet przemożną.
I dlatego śmiem twierdzić, że ten kto uważa się za konserwatystę i republikanina zarazem, dla tego słowa te są pustymi dźwiękami, których treści i znaczenia nie pojmuje. Powtarzam zaś, że kto szczerze i ze świadomością tego, co mówi, powie: „jestem konserwatystą”, ten w konsekwencji musi także powiedzieć: „jestem monarchistą”.
Oprac.: Mariusz Matuszewski