Magdalena Ziętek-Wielomska: Ponieważ stereotyp marksizmu kulturowego na dobre propagowany jest na polskiej prawicy – ostatnio ukazały się nawet dwie książki na ten temat – postanowiłam sprawdzić w Google, kto i kiedy po raz pierwszy zaczął posługiwać się tym określeniem.
Wynik nie był zaskakujący i potwierdzał moje wcześniejsze domysły. Pierwszą, bądź jedną z pierwszych osób, był Max Kolonko, w artykule „Jaśnie Pan Murzyn” opublikowanym w Rzeczpospolitej w 2009 r. Czytamy tam min.: „Kulturowy marksizm zakładał, że tak jak zachodnia kultura stworzyła kapitalizm, tak upadek zachodniej kultury obali kapitalizm. Najistotniejszą misją socjalizmu – pisał Gramsci – jest „przejęcie kultury”. 50 lat później w Ameryce, niepostrzeżenie, ów akt się wypełnia”. Kolonko tej „narracji” sam oczywiście nie wymyślił – przejął ją od amerykańskich paleokonserwatystów, promujących gospodarczy liberalizm. Za twórców tego pojęcia uchodzą Pat Buchanan, Paul Michael Weyrich i William S. Lind.
Podstawowy wykład tejże propagandy zawarty jest choćby w tekście tego ostatniego Jak powstała polityczna poprawność, opublikowanym na stronie prowadzonej przez osiadłego w USA pisarza Tadeusza Korzeniewskiego marksizm-kulturowy.blogspot.com. Żeby zrozumieć klucz do tejże propagandy, wystarczy wskazać, że Weyrich jest współtwórcą The Heritage Foundation, promującej na całym świecie amerykański neoliberalizm. W Polsce fundacja ta wspiera choćby prawicowy Instytut Globalizacji, który także zajmuje się promowaniem wolnego rynku, Nową Ewangelizacją i walką z marksizmem kulturowym. Weyrich jest także zadeklarowanym antykomunistą. Jednym słowem, mamy do czynienia z krucjatą w obronie amerykańskiego kapitału, toczoną za fasadą obrony „wartości chrześcijańskich” przeciw „komunizmowi”. W ten oto sposób choćby grabież polskiego majątku narodowego po 1989 r. ma zostać usprawiedliwiona walką z komuną i obroną chrześcijaństwa. Wystarczy jeszcze wmieszać w to Reagana i Jana Pawła II i polski patriota uwierzy, że stoi po stronie „dobra”.
Adam Wielomski: Pojęcie marksizmu kulturowego jest pomieszaniem prawdy z fałszem. Ci którzy ukuli i propagują to pojęcie słusznie powołują się na Gramsiego. Ten włoski teoretyk komunizmu faktycznie nauczał, że droga do obalenia kapitalizmu i ustanowienia bezwłasnościowego ustroju społecznego wiedzie nie przez zbrojną rewolucję, lecz przez panowanie nad kulturą.
Jednak między Gramscim a rzekomymi marksistami kulturowymi jest fundamentalna różnica: ten pierwszy za cel ostateczny rewolucji kulturowej uważał ostateczne i apokaliptyczne dzieło obalenia kapitalizmu i zniesienia własności prywatnej. Tymczasem dzisiaj cały ten rzekomy marksizm kulturowy znakomicie współegzystuje z kapitalizmem. Mówiąc wprost, został przejęty przez wielkie banki i korporacje, które posługują się gramscizmem nie dla rewolucji, lecz dla własnych interesów. Symbole komunistyczne – na przykład „Che” – zostały skomercjalizowane i kapitaliści zarabiają na nich wielkie pieniądze. Hasła, idee i symbole rewolucji komunistycznej stały się towarami na sprzedaż. I to nie marksiści obalają kapitalizm, lecz ten ostatni skomercjalizował komunizm, czyniąc zeń jego zaprzeczenie.
Istotą marksizmu kulturowego rzekomo jest rozmiękczanie i falsyfikowanie tradycyjnych pojęć płci, rodziny, państwa, narodu. Nie służy to żadnym mitycznym komunistom, lecz nomadycznemu kapitałowi, który nie jest związany z żadnym narodem, państwem i kulturą. Świat ludzie ci widzą wyłącznie jako zbiorowisko konsumentów, gdzie trzeba likwidować wszelkie bariery migracji kapitału i pracowników, a masom sprzedawać wyroby na wielką skalę, co wymaga standaryzacji gustów, idei i oczekiwań. Dlatego trzeba znosić bariery narodowe, religijne i kulturowe, dokonując dekonstrukcji wszelkich racjonalnych i tradycyjnych pojęć. Ale to nie jest żaden marksizm, lecz neoliberalizm kulturowy.
Myśl Polska, nr 51-52 (16-23.12.2018)