Rozmowy małżeńskie Wielomskich: „KORWiN” – Partia patrymonialna

Adam Wielomski: W Średniowieczu możemy wyróżnić dwa typy państwowości. Do XIII-XIV wieku mamy monarchię patrymonialną, czyli taką, w której władca jest właścicielem życia, wolności i mienia swoich poddanych. Terytorium i ludzie traktowani są jako prywatna własność, dlatego państwa można zapisywać w spadku, dzielić między synów, etc. Cały porządek oparty jest na prawie prywatnym, czyli na umowach dwustronnych wasal-senior. Właściwie nie ma czegoś takiego jak ustawy obowiązujące powszechnie. Od XIII-XIV wieku dopiero powstaje państwo w naszym rozumieniu tego słowa, oparte nie na prawie prywatnym (umowy dwustronne), lecz na prawie publicznym. Państwo określane jest mianem „korony”, która posiada swoje terytorium, podatki, porządek prawny. Władca jest tylko jej administratorem. Lojalność należy się najpierw państwu (instytucji), a dopiero potem osobie władcy. Jeśli ten ostatni nadużywa władzy, wydaje pieniądze publiczne na cele prywatne, nie przestrzega praw, to staje się tyranem, którego w skrajnych sytuacjach można obalić. Innymi słowy, następuje rozdział państwa od osoby nim rządzącej.

Piszę o tym dlatego, że po wyborach kandydata na Prezydenta RP przez Konfederację w partii KORWiN rozpoczęła się dyskusja kto kogo zdradził: Janusz Korwin-Mikke i Konrad Berkowicz Artura Dziambora, przerzucając głosy na Brauna, czy odwrotnie? Janusz Korwin-Mikke to klasyczny prezes partii typu „patrymonialnego”, który uważa się za jej właściciela. Dlatego coraz to porzuca stare partie, stare szyldy i starych działaczy, aby założyć nową strukturę, złożoną z oddanych mu fanatycznych zwolenników i członków własnej rodziny. Uważa, że wyrzucić z niej należy każdego, kto neguje jego patrymonialne przywództwo; nie pozwala jej rozrosnąć się, ponieważ boi się, że straci kontrolę nad zbyt liczną strukturą. Słowem, gra zawsze i wyłącznie na siebie (na osobę), nie dbając o interes partii (instytucji). Po prawyborach w jednej z telewizji zapowiedział już „czystkę” w partii, czyli usunięcie z niej wszystkich, którzy dogadują się z narodowcami, a którzy poparli Dziambora.

Magdalena Ziętek-Wielomska: Janusz Korwin-Mikke to taki wolnościowiec na niby. Zakładane przez siebie partie traktuje jak prywatny folwark, na którym – i to za darmo – pracują jego zwolennicy. Analogicznie wyobraża sobie państwo, jako własność monarchy absolutnego. Podobnie ma wyglądać struktura gospodarcza: firmy mają należeć do „właścicieli absolutnych”. Tak samo oczywiście układać mają się relacje rodzinne: dzieci i żona to także własność mężczyzny. Jednym słowem: całe społeczeństwo zbudowane jest tylko i wyłącznie w oparciu o jedną instytucję prawną: własności absolutnej. Struktura patrymonialna ściśle powiązana jest z wszechobecnym patriarchalizmem. Gdzie jest miejsce na wolność? Ano wolność ma sprowadzać się do tego, żeby silniejsi mogli rozpychać się łokciami, bo to rzekomo ma sprzyjać „postępowi”. Bo patriarchowie-właściciele rzekomo są racjonalni i będą tak używać swojej absolutnej władzy, by czerpać z tego jak największe korzyści. Nie będą więc „głupio” łupić poddanych, wyzyskiwać pracowników czy maltretować dzieci. Logiczne? Logiczne! Rzecz w tym, że teoria ta ma tyle wspólnego z rzeczywistością, co marksistowska wizja nieuchronności rewolucji socjalistycznej. A jeśli teoria nie pasuje do rzeczywistości, to należy zmienić tę drugą… Człowiek jest dużo mniej racjonalny, niż to opisują odseparowani od świata intelektualiści. To JKM traktuje życie jako partię szachów, w której wszyscy inni są tylko pionkami i figurami na szachownicy a on głównym rozgrywającym. Normalni ludzie patrzą na swoje życie zupełnie inaczej, czego JKM nie jest w stanie zrozumieć. Jego sposób patrzenia na świat został doskonale opisany w pracy Andrzeja M. Łobaczewskiego „Ponerologia polityczna: Nauka o naturze zła w adaptacji do celów politycznych”. Rzekomy arystokratyzm Korwina to tylko i wyłącznie patokracja, i to w czystej formie.

Myśl Polska, nr 5-6 (2-9.02.2020)

Click to rate this post!
[Total: 19 Average: 3.4]
Facebook

13 thoughts on “Rozmowy małżeńskie Wielomskich: „KORWiN” – Partia patrymonialna”

  1. „Bo patriarchowie-właściciele rzekomo są racjonalni i będą tak używać swojej absolutnej władzy, by czerpać z tego jak największe korzyści. Nie będą więc „głupio” łupić poddanych, wyzyskiwać pracowników czy maltretować dzieci. Logiczne? Logiczne! Rzecz w tym, że teoria ta ma tyle wspólnego z rzeczywistością, co marksistowska wizja nieuchronności rewolucji socjalistycznej.” – w liberalizmie gospodarczym, o którym mówi Korwin raczej nie mowa o patriarchach-właścicielach tylko realnych właścicielach, czyli sytuacji, w której nie trzeba prosić i x pozwoleń y urzędników a relacja pracodawca-pracownik nie wymaga osób trzecich „na wejściu/prewencyjne”, bo dopiero przy zaistnieniu sporu/niesprawiedliwości powinien interweniować wymiar sprawiedliwości. Jeśli tak to rozumiemy, to można się oczywiście zarzekać, że to nie ma niczego wspólnego z rzeczywistością, ale tak mogą mówić raczej tylko ci, którzy rzeczywistości, czyli pracy w sektorze prywatnym nigdy nie dotknęli.

    1. Tyle że tych rzeczywistości jest wiele. Zawsze inaczej będzie wyglądać relacja między dajmy na to rzemieślnikiem zatrudniającym 2 pomocników, a fabrykantem zatrudniającym 1000 ludzi, z których nie zna ani jednego, a dla jego „menadżerów” są jedynie „kapitałem ludzkim”, czyli maszyną którą trzeba jak najbardziej wyeksploatować i kosztem koniecznym, który trzeba jak najbardziej obniżyć. Do tego pozostaje jeszcze mentalność ludzka, która jest po prostu podła i nieracjonalna, tak jak masowo występujący u nas jaśnie pan przedsiębiorca który płaci ludziom grosze i po czasie, a w tym samym czasie kupuje sobie luksusowego SUVa i stawia basen przy domu. Prawo pracy i cała biurokratyczna otoczka jest produktem historii, który powstał nie dlatego, że przyszli źli socjaliści, tylko dlatego że inaczej niż prawnymi obostrzeniami nie dało się skłonić kapitalistów do traktowania pracowników jak ludzi a nie jak rzeczy, które można zużyć, wyrzucić i kupić nowe. A rzeczywiste funkcjonowanie tych wszystkich przepisów to już inna sprawa, ale nie znaczy to że nie są one potrzebne

      1. Dużo kwestii Pan poruszył, więc będzie nieco dłuższy komentarz.

        Po pierwsze, rzeczywistość jest jedna a nie wiele. Mnie chodziło o to, że często osoby żyjące na państwowym garnuszku, czyli w pewnej fikcji realnych relacji rynkowych wypowiadają się o sektorze prywatnym nie mając tak naprawdę pojęcia o tym, jak wygląda prawdziwy świat, gdzie liczą się kompetencje i sytuacja na rynku i gdzie nie jest się przyspawanym do stołka za pieniądze podatnika bez względu na to, co i jak się robi. A tak wygląda „praca” gros urzędników, pracowników edukacji każdego szczebla czy „mundurówki” i często oni mają najwięcej do powiedzenia.

        Po drugie, to, że relacja między właścicielem a 2 pracownikami w małej firmie będzie inna niż w korporacji-molochu to raczej żadne odkrycie, choć zgadzam się z tym. Twierdzenie jednak, że dla właściciela człowiek jest kapitałem ludzkim, który trzeba jak najbardziej wyeksploatować, obniżyć koszty i jest to regułą a nie odstępstwem od normalnego prowadzenia firmy nie pokrywa się z realiami. Zacznijmy od tego, że jeśli pracownik idzie do pracy a pracodawca chce pracownika to obie strony od początku, już w fazie rekrutacji umawiają się na realizację swoich celów. Nikt nikomu pistoletu do głowy nie przystawia, nikt nikogo do niczego nie zmusza. Dla pracodawcy ważne jest, aby pracownik pracował możliwie jak najwydajniej a pracuje tak wtedy, gdy są zoptymalizowane wszystkie elementy – czas pracy, płaca, warunki, etc. Oczywiście trafiają się głupcy, którzy obierają inną drogę, ale tacy ludzie nie prowadzą zbyt długo dużej firmy, bo taka firma nie ma szans przez ciągłą rotację zachować na dłuższą metę jednolitej i dobrej jakości usług czy produktu. Pracownicy odchodzą z takiej firmy i mają świętą rację, więc albo pracodawca zmieni metody/warunki, albo prędzej czy później zbankrutuje. Jeśli nie, to oznacza jednak, że dla kogoś taka praca jest odpowiednia i próba regulowania tego jest niesprawiedliwa. Oczywiście zdarza się, że pracownik ma sytuację życiową, która utrudnia mu podjęcie lepszej pracy, ale niestety tak wygląda życie i to nie jest żaden wyzysk, eksploatowanie, etc. Właściciele wielkich firm też chorują i mają problemy – pracownicy też różnie do tego podchodzą, bo to zależy od człowieka i zbudowanych relacji. Robienie z tego powodu jakiegoś larum, przedstawianie w czarnych barwach relacji na linii właściciel-pracodawca i jeszcze jakieś pretensje, że „jaśnie Pan płaci ludziom grosze a sam kupuje SUVa i buduje basen” to już zupełnie odrażająca postawa.

        Tu po trzecie – jeśli pracownik dostaje grosze to przeważnie dlatego, że po prostu guzik potrafi (szczególnie teraz – przy rynku pracownika). Fachowcy, na których jest zapotrzebowanie raczej nie narzekają ani na warunki pracy ani na zarobki. A jak narzekają, to szybko zmieniają pracę. Niestety jednak są też narzekający i tkwiący w jednym miejscu. Ale jeśli za młodu albo się bumelowało albo wybrało europeistykę czy inną pedagogikę jako rzekomo świetną perspektywę na przyszłość to później są nieuzasadnione pretensje. Znamienne, że ci, którzy naprawdę mieli po prostu trudny start przez patologiczne przejścia czy biedę najczęściej nie narzekają, tylko ciężko pracują w przeciwieństwie do „wyedukowanych” na funta kłaków wartych kierunkach, którzy płaczą na lewo i prawo mając nieuzasadnione roszczenia i aspiracje. Co więcej – jest masa tych, którzy z biedy „wyszli na ludzi”, pracując fizycznie, ciułając grosz odkładali na jakieś narzędzia czy kurs wózków widłowych albo jazdy ciągnikiem siodłowym i teraz mogą z politowaniem patrzeć na absolwentów pracujących w McDonald’s za podstawową pensję, którzy jeszcze kilka lat wcześniej z nich szydzili. No bo przecież gdzież się student – przyszły magister, nadzieja narodu, na którego rynek czeka z otwartymi ramionami będzie kalał wózkiem widłowym czy łopatą z jakimś po podstawówce? Sęk w tym, że ten przyszły magister jest bezużyteczny a ten prosty człowiek bardzo potrzebny.

        I to jest kwestia czwarta – chora mentalność – brak rozeznania w rzeczywistości, ogromne roszczenia przy niewielkich predyspozycjach i czepianie się kogoś, kto osiągnął sukces, że śmie płacić tyle, ile uznaje za stosowne ZA OBOPÓLNĄ ZGODĄ, bo jak pisałem, pracownik godzi się na takie warunki. Do tego pretensje, że dzięki swojemu sukcesowi właściciel śmie kupić sobie samochód czy basen? To takie typowe „cebulactwo”. Nie bierze się pod uwagę jakie koszty ponosi właściciel i że przez to siłą rzeczy jego zyski muszą być proporcjonalnie wyższe aby prowadzenie firmy się w ogóle opłacało. Nie patrzy się na to, że rynek bywa kapryśny i w razie bankructwa konsekwencje przez długie lata ponosi przeważnie tylko i wyłącznie właściciel i cała jego rodzina a pracownicy po prostu wezmą kapotę na plecy i znajdą nową pracę. Nie patrzy się też na to, że najczęściej jest tak, że właściciel po prostu miał talent albo świetny pomysł, którego efekt ludzie po prostu chcą kupować i dlatego mu się udało. Nikt do diabła nie broni komuś wymyślenia czegoś niszowego, na czym zarobi fortunę. Tyle tylko, że to jest horrendalnie trudne. W porównaniu do tego łatwe jest przygotowanie się do konkretnego zawodu, złapanie etatu, odbębnienie 8 godzin (tak, odbębnienie, bo znalezienie teraz pracownika, który nie jest partaczem to duża sztuka i o tym Pan się nie zająknął) i narzekanie jaki to szef zły, bo za mało płaci, bo „hurr-durr ja jeżdżę Daewoo a ten złodziej Mercedesem”. To jest chyba też efekt błędnego założenia, że w życiu cokolwiek na rynku nam się należy. Nie, nie należy. Na swoje osiągnięcia trzeba pracować i tak wygląda rzeczywistość.

        A pisanie, że prawo pracy i biurokracja są produktem historii by poskromić tych strasznych kapitalistów to już w ogóle bujda rodem z „Ziemi obiecanej”. Na ile znam historię rozwoju krajów kapitalistycznych to ciężko mówić o gehennie mas. Jasne, zdarzał się wyzysk, ale nie można powiedzieć, że to była reguła. Do tego tak prywatnie, jako łodzianin, którego spora część przodków przyjechała do Łodzi za chlebem w czasach przemysłu włókienniczego pamiętam opowieści pradziadków i dziadków po części tylko o sobie, ale również o swoich przodkach, którzy chwalili sobie ciężką, ale uczciwą pracę w fabrykach, o których Reymont i socjaliści napisali stek bzdur. Pamiętam też swoich bliskich, którzy wyjechali do pracy „na czarno” do brzydkich, kapitalistycznych Stanów w czasach Cartera i Reagana – część z nich żyje do dziś, w ramach amnestii dostali zielone karty i chwalą tamte czasy bo niedawno przeszli na emeryturę ciesząc się, że rozrost chorych regulacji za czasów Obamy nie będzie już gnębił ich przy prowadzeniu działalności. Także widzi Pan – ludzie w tym demonizowanym kapitalizmie żyli, potrafili wychowywać kilkoro dzieci zapewniając sobie i im byt na normalnym poziomie – jak na robotników fizycznych przystało, ciesząc się tym i nie czując wyzysku. Bo kiedyś ludzie nie byli zepsuci lewicową i konsumpcjonistyczną perspektywą myślową i nie roiło im się, że każdy powinien mieć dom z ogródkiem, działkę nad jeziorem, piękne auto i odłożony majątek, najlepiej to wszystko od razu i z pracy fizycznej, którą każdy może wykonywać. Dopiero teraz świat stanął na głowie, dzięki czemu tak naprawdę znów i tak korzysta tylko mała grupa w postaci bankierów udzielających kredytów naiwniakom myślącym, że z pracy za 2500 da się spłacić pożyczkę na dom. I to jest tragedia będąca efektem regulacji i rzekomych „dobrych chęci”, którymi faktycznie piekło jest wybrukowane.

        A prawo pracy to efekt konkretnych najpierw filozoficznych założeń a później politycznych działań opartych o te założenia. W życie wcieliły to osoby, które sprytnie zauważyły, że zwykły Kowalski w fabryce jest bardzo łatwy do zmanipulowania i można go podburzyć wykorzystując przekoloryzowane zarzuty względem „złego właściciela”. Do tego dochodzi otoczka związków zawodowych, najczęściej kierowana niby oddolnie, ale tak naprawdę przeważnie przez jakichś lewicowych działaczy, którzy wmawiali ludziom, że im się należy. Oczywiście najlepiej na tym wychodzą związkowcy a najgorzej wszyscy inni. W ten oto sposób na przykład tacy górnicy podburzani przez związkowców doprowadzili górnictwo do ruiny, ale ani związkowców ani górników zupełnie to nie interesuje. Cieszą się, że mają 14 pensji, 8 ton darmowego węgla, dodatki i premie bez względu na kondycję firmy. A to, że taka sytuacja wpływa na końcową cenę węgla, na który zwykłych ludzi nie stać, więc kupują ze wschodu tańszy? Oczywiście znów jest rozwiązanie związkowców – wymusić kupowanie polskiego węgla. Po trupach, bez względu na to czy Kowalskiego na to stać czy nie. Taka to właśnie jest mentalność ludzka osób, które wpadną w sidła tego sposobu myślenia. Pies jest więc pogrzebany nie w złych kapitalistach, którzy zwyczajnie prowadząc piekarnię naprawdę nie potrzebują jakiegoś durnia z urzędu czy sanepidu, który nie ma bladego pojęcia o prowadzeniu firmy. Problem tkwi w tych, którzy twierdzą, że ten urzędnik jest wręcz konieczny do sprawnego funkcjonowania rynku, bo inaczej to będzie wyzysk i tragedia. I to nie jest żaden produkt historii. To jest zwykła głupota i brak rozeznania w rzeczywistości. Wystarczą sprawnie działające sądy i prawo z drakońskimi karami za udowodnioną winę czy to wyzysku czy krzywdzenia pracownika. A tak zabieramy się do problemu od nieodpowiedniej strony i tworzymy zbędne mechanizmy prewencyjne, które utrudniają wszystkim, podnoszą koszty, nie funkcjonują a co najgorsze są niesprawiedliwe.

        Tak w ogóle – całkiem przyzwoitą falsyfikacją tezy o wielkim wyzysku, chaosie wolnego rynku bez regulacji itp. jest to, że od zarania dziejów istnieje i zapewne nadal będzie istniał czarny rynek, na którym często dostaje się produkty tańsze i lepsze. A i zarobki też nie są wcale złe. I to jest akurat właśnie „produkt historii” – bez regulacji, urzędników i całej tej chorej otoczki.

        Na marginesie proponuję Panu udać się do wielkich korporacji i rozejrzeć nieco po pracownikach. Ci ludzie, którzy pracują w takich molochach po prostu robią to, na co sami się pisali. Ci, którzy chcą brać udział w wyścigu szczurów i zaharowują się dla awansów to też nie jest żaden wyzysk – oni po prostu obrali taką drogę życiową. Sam znam ludzi, którzy pracują po 350 godzin w miesiącu i zwyczajnie taki tryb życia im odpowiada, bo żyją pracą. Z boku patrząc można odnieść wrażenie, że to zły wolny rynek i transformacja spowodowały, że muszą tyle pracować, ale to nieprawda. Ludzie kierują się różnymi motywami, dlatego generalizowanie jest niewłaściwą drogą oceny całości.

        1. (…)Właściciele wielkich firm też chorują i mają problemy – pracownicy też różnie do tego podchodzą, bo to zależy od człowieka i zbudowanych relacji.(…)
          A to ciekawe… wielu biednych pracowników jak złapie grypę (miejmy nadzieję, że nie jest to gówno z gatunku ptasiego, świńskiego albo nietoperzowego) to zaciska Ibuprom i zanosi zarazę do firmy, a pracownicze elity w tym osławieni właściciele firm, gdy zaczną przejawiać wypalenia zawodowego strzelają sobie roczny urlop. Ponadto chorób, których koszty leczenia dałyby radę zrujnować milionera (możliwe, że na miliardera takiej nie ma) jest garstka przy czym prywatny system zdrowia wyłapuje sporą część w fazie wyleczalnej (Po co komu eksperymentalne leki na raka, kiedy został wykryty w stadium, w którym wystarczy chirurgiczne cięcie?). Zapadalność na ciężkie choroby też jest inna, ponieważ zawody szkodliwe czy niebezpieczne wykonują biedni.

          (…)I to jest akurat właśnie “produkt historii” – bez regulacji, urzędników i całej tej chorej otoczki.(…)
          Ta otoczka jest… zazwyczaj podstawą działania zorganizowanych grup przestępczych jest produkowanie towarów lub świadczenie usług, które są zakazane prawem… w polskim przypadku będzie to np. pośrednictwo na rynku usług prostytutek, a w USA po możliwym zbudowaniu Limes Trump będzie to przeprowadzanie imigrantów przez tunele.

          1. @JSC – a jeszcze więcej biednych pracowników idzie na L4 w przypadku grypy, więc to żaden argument. Tak samo więcej właścicieli tak robi. Jeśli zaś właściciel robi sobie roczny urlop, to wie Pan chyba, że jako właściciel ma taki przywilej, bo po prostu jest właścicielem – zapracował na to. Inna sprawa, że to bardzo rzadka sytuacja – prowadzenie firmy to nie jest gra w Monopoly i roczna absencja może się skończyć katastrofą, ale to już ryzyko właściciela, które ponosi tak samo jak ewentualne konsekwencje. Zresztą w ogóle to są argumenty, które tak naprawdę niczego nie dowodzą poza znów nieuzasadnionymi pretensjami, że kogoś stać na dłuższy urlop albo droższe leczenie. Zaraz zacznie Pan mieć pretensje do piosenkarzy czy piłkarzy, którzy zarabiają olbrzymie pieniądze i stać ich na jeszcze więcej niż większość właścicieli firm. Tylko do czego to ma prowadzić? Do „wesołego” zrównania wszystkich w mierności jak chciał Marks?

            Co do zapadalności na ciężkie choroby – pretensje do natury, że jak ktoś naraża swoje zdrowie to prawdopodobieństwo zachorowania jest większe. A umieralność milionerów w prywatnych lotach samolotami czy helikopterami jest większa niż wśród biednych. I co z tego? Równie dobrze zacznijmy mieć pretensje, że w NBA, w której to zarabia się krocie, średnia wzrostu jest bardzo wysoka i to uniemożliwia niskim wysokie zarobki w tej branży. Takie znów tupanie nóżką na rzeczywistość.

            Co do czarnego rynku – nie chodziło mi o działania niemoralne – te są z mojej perspektywy niedopuszczalne. Targnął się Pan jednak na hiperbolizację. Przecież dobrze Pan wie, że w Polsce czarnym rynkiem jest nawet handel wiejskimi jajkami, chlebem czy kiełbasą i takich produktów są setki a rynek sobie świetnie radzi i o to chodziło w mojej wypowiedzi.

            1. (…)Zresztą w ogóle to są argumenty, które tak naprawdę niczego nie dowodzą poza znów nieuzasadnionymi pretensjami, że kogoś stać na dłuższy urlop albo droższe leczenie.(…)
              Gdzie Pan widział te pretensje?

              (…)Do “wesołego” zrównania wszystkich w mierności jak chciał Marks?(…)
              Od tego jest epidemia, która mogłaby być zdławiona w zarodku, gdyby nowoczesna medycyna była powszechnie dostępna… nie mówię tu o grużlicy, którą można znależć nawet Warszawie tylko o SARSA’ch wszelkiej maści.
              Poważnie! Gdybym dysponował samobójcami chętnych na zarażników to zacząłbym całą operację od slumsów.

              (…)Co do czarnego rynku – nie chodziło mi o działania niemoralne – te są z mojej perspektywy niedopuszczalne.(…)
              A kto twierdzi, że prostytucja jest niemoralna, a alkohol już nie? Banaś?

              1. „Gdzie Pan widział te pretensje?” – przecież napisałem – te argumenty niczego nie dowodzą i nie prowadzą do niczego poza nieuzasadnionymi pretensjami.

                Nie rozumiem za bardzo do czego Pan zmierza. Do tego, że epidemie/choroby można byłoby usunąć dzięki obecnej medycynie? Chyba, że coś pokręciłem.

                „A kto twierdzi, że prostytucja jest niemoralna, a alkohol już nie? Banaś?” – prawo naturalne.

                1. (…)Nie rozumiem za bardzo do czego Pan zmierza. Do tego, że epidemie/choroby można byłoby usunąć dzięki obecnej medycynie? Chyba, że coś pokręciłem.(…)
                  Nie wyeliminować choroby tylko ograniczyć epidemię do pojedyńczego ogniska pod tytułem pacjent zero i jego najbliższe otoczenie.

                  (…)“A kto twierdzi, że prostytucja jest niemoralna, a alkohol już nie? Banaś?” – prawo naturalne.(…)
                  Ciekawe… alkohol bardziej zbydlęca człowieka niż prostytucja. To na czym miało by polegać te prawo naturalne.

                  1. „Nie wyeliminować choroby tylko ograniczyć epidemię do pojedyńczego ogniska pod tytułem pacjent zero i jego najbliższe otoczenie.” – z samego faktu omylności człowieka powinien Pan wiedzieć, że to jest niemożliwe.

                    „Ciekawe… alkohol bardziej zbydlęca człowieka niż prostytucja. To na czym miało by polegać te prawo naturalne.” – bzdura. Alkohol w umiarze nie jest ani zbydlęceniem ani złem moralnym. Prostytucja zaś zawsze jest złem.

                    1. (…)“Nie wyeliminować choroby tylko ograniczyć epidemię do pojedyńczego ogniska pod tytułem pacjent zero i jego najbliższe otoczenie.” – z samego faktu omylności człowieka powinien Pan wiedzieć, że to jest niemożliwe.(…)
                      Można też zastosować metodę chińską… jak puszczasz farbę to idziesz do więzienia.

                      (…)“Ciekawe… alkohol bardziej zbydlęca człowieka niż prostytucja. To na czym miało by polegać te prawo naturalne.” – bzdura. Alkohol w umiarze nie jest ani zbydlęceniem ani złem moralnym. Prostytucja zaś zawsze jest złem.(…)
                      Rozumiem zatem, że alkoholizm nie stanowi żadnego problemu społecznego…

                    2. „Rozumiem zatem, że alkoholizm nie stanowi żadnego problemu społecznego…” – skoro taki wniosek wyciąga Pan z tego, co napisałem, to naprawdę nie wiem już co napisać.

  2. Ostatnio tu syskutowaliśmy o tym czy JKM jest psychopatą… a okazuje się, że nie. Otóż jest, DYKTATOREM!!!

  3. Tak, jkm jest dyktatorem. Tajemnica jego sukcesu jest prosta – ludzie nie rozumieją, co on NAPRAWDĘ mówi…I czego kompletnie nie ukrywa.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *