Brytyjska premier wizytująca przed Świętami Warszawę, mimochodem uratowała telewizję Biełsat. Obiecała dać na jej utrzymanie 5 mln funtów, co niemal dorównuje budżetowi tej stacji. Do tej pory polski podatnik wykładał na finansowanie Biełsatu około 30 mln zł rocznie.
Biełsat jest telewizją satelitarną nadającą w języku białoruskim dla Białorusinów audycje, które – wg twórców tego przedsięwzięcia – mają pozwolić społeczeństwu białoruskiemu poznać prawdę o działaniach tamtejszych władz, szczególnie prezydenta Aleksandra Łukaszenki.
Zachód, a szczególnie Stany Zjednoczone i Wielka Brytania od dawna wspierały białoruską opozycję występującą przeciwko Łukaszence. Wsparcie to miało konkretny wymiar również medialny. Stąd właśnie zrodziła się telewizja Biełsat, która pierwsze audycje zaczęła nadawać w grudniu 2007 r. tuż po utworzeniu rządu Donalda Tuska, w którym ministrem spraw zagranicznych został znany obywatel brytyjski Radosław Sikorski. Radek – prywatnie mąż wpływowej waszyngtońskiej dziennikarki Anne Applebaum – z jakichś powodów strasznie się zawziął na białoruskiego prezydenta i nawet – pamiętam to dobrze – obiecywał zimą 2010 r. że na wiosnę w Mińsku zapanuje już pełna demokracja i „prawa człowieka”.
Stąd zrodził się projekt pt. „Biełsat”, który miał być forpocztą demokratycznej propagandy i utorować tamtejszym opozycjonistom drogę do usunięcia znienawidzonego „Baćki”, popieranego coś przez 70% Białorusinów. Tak wysokie poparcie dla polityków zachodnich wydaje się podejrzane – dlatego uruchomiono m.in. nasz „Biełsat”, żeby Białorusini zrozumieli co jest dla nich naprawdę dobre.
Białoruska opozycja kilkanaście lat przed polską „totalną” odwoływała się do „ulicy i zagranicy”. Polska jest dziś strofowana przez Komisję Europejską, której nie podobają się rządy PiS. A nasza opozycja liczy, że przy pomocy komisarzy z Brukseli rozprawi się z „Kaczorem – dyktatorem”.
Wtrącanie się przez zagranicę w nasze sprawy oburza dziennikarzy TVP. Działanie „Biełsatu” – już nie – chociaż to dokładnie taka sama zewnętrzna ingerencja w sprawy suwerennego państwa.
Radek Sikorski, który był głównym rozgrywającym w akcji przeciwko Łukaszence, podobnie jak jego mentorzy z Waszyngtonu i Londynu niczym się tak nie martwią jak prawami człowieka. Po prostu nie śpią, nie jedzą tylko cięgiem ino o te prawa człowieka walczą. Już to w Panamie, już to w Zimbabwe czy innej Rodezji. Cała łacińska Ameryka, która zgodnie z tzw. „Doktryną Monroe” ma być wolna od wpływu Europy, rozkwita od praw człowieka pod nadzorem Stanów Zjednoczonych – bo przecież ktoś musi nadzorować.
A poważnie mówiąc to oczywiście i Wielki Amerykański Brat i Londyn mają w nosie czy jakiś afrykański czy południowo-amerykański kacyk żre swoich przeciwników na surowo. Kiedy prezydentowi Trumanowi zwrócono uwagę, że popierany przez niego dyktator Panamy to sukinsyn, ten uśmiechnął się i potwierdził. „To sukinsyn, ale to NASZ sukinsyn”.
Podobnie „moralna” jest polityka Londynu, zawierająca się w słynnej maksymie: „Anglia nie ma wiecznych wrogów, Anglia nie ma wiecznych przyjaciół. Anglia ma tylko wieczne interesy”.
Dlatego między bajki trzeba włożyć opowieści o tym, że utrzymujemy Biełsat dla lepszego informowania Białorusinów i praw człowieka. Robimy to bo nasz Wielki Brat chce zaszkodzić w ten sposób pośrednio Rosji. Łukaszenko bowiem nie tyle, że jest sojusznikiem Rosji. On nie jest do Rosji wrogo ustosunkowany i to wystarczy żebyśmy robili mu na złość.
A że cierpią na tym interesy Polski, że telewizja Biełsat działa w istocie bezprawnie, bo żaden przepis polskiej Konstytucji nie upoważnia rządu do finansowania opozycji w innych krajach – to kto o to zapyta?
Kto nas upoważnił do wtrącania się w wewnętrzne sprawy sąsiedniego kraju? Popierania jednych przeciw drugim, pakowania Białorusinom naszej propagandy? I czy kiedyś ktoś w polskim rządzie puknie się w czoło i zacznie prowadzić politykę w interesie własnego kraju?
Janusz Sanocki
za: prawica.net